|
|
Heloł
W dzisiejszym słowie na niedzielę pomarudzę trochę
o Hurrim. Hurricane jest dość specyficznym samolotem, bo z jednej strony
jest takim kamieniem milowym historii rozwoju herbacianego lotnictwa,
a z drugiej nie wyróżniał się ten samolot niczym nadzwyczajnym, okres
jego nowoczesności przypada na rok 1938 a jego proces starzenia się
jako konstrukcji ostatecznie zakończył się już w czasie Bitwy o Anglię.
Można też zaryzykować twierdzenie, że Hurri niejako wymógł powstanie
samolotu Bf-109E, ponieważ niezbyt zadowalające wyniki testów porównawczych
wczesnych Mietków z silnikami Jumo spowodowały przyspieszenie prac nad
wdrożeniem do Mietka slinika docelowego, czyli Daimler-Benz. Hurricane
ma też jakieś echo w dzisiejszym lotnictwie, bo na nim swój warsztat
doskonalił pan Sidney Camm, który był uprzejmy zbudować mało znany a
bardzo ważny samolot pod tytułem Kestrel, na którym to w latach `50
testowano rozwiązanie problemów przekazania napędu w silniku później
znanym jako Pegasus, co wyewoluowało na przestrzeni dobrze ponad dwudziestu
lat w samolot znany dziś jako Harrier.
|
|
|
Prezentowany
egzemplarz Garbiego otrzymał specjalną nagrodę publicznosci w organizowanym
przez Ubi-Soft konkursie na najlepszy skin. |
|
Na początku podstawowa sprawa: Hurricane niewątpliwie
był narzędziem zniszczenia i sławił chwałę ponuregożniwiarza w czasie
Bitwy o Anglię, i tak został zapamiętany w łaskawej pamięci ogółu czytelników
dzięki prozie Arkadego Fiedlera. W historiografii, szczególnie anglosaskiej,
jest typem samolotu, który w czasie Bitwy o Anglię spuścił do kibla
więcej samolotów niż wszystkie inny typy razem wzięte. I biorąc pod
uwagę śladową ilość doskonałych samolotów Spitfire i Bf-109F w skali
konfliktu, jak i rodzaj działań wykonywanych przez obie strony, ja się
z taką opinią zgadzam. W ostatecznym rozrachunku prawda jest jednak
nieco inna, bo to nie Hurricane był taki rewelacyjny, tylko po prostu
warunki walki sprzyjały herbaciarzom. Teoretycznie myśliwce niemieckie
były w stanie nawiązać walkę i odseparować się od samolotu Hurricane
(niezależnie raczej od wersji) w dowolnym momencie, mając dzięki temu
całkowitą przewagę taktyczną. Hurricane był niewątpliwie maszyną bardziej
zwrotną od Bf-109E, ale faszyści o tym wiedzieli i bez powodu nie pakowali
się w walki kołowe, w których nie mieli za dużo do powiedzenia. Emil
doskonale przyspieszał i w defensywnej spirali, o ile pilot miał więcej
niż przeciętną ilość szarych komórek albo nie dał się zaskoczyć, nawet
z walki kołowej Mietek był w stanie jakoś się wydostać, i po prostu
zwiać. Podobnie jak w przypadku kampanii wrześniowej i samolotów PZL
P.11, wielkie znaczenie miał po prostu element zaskoczenia i przewaga
wysokości, bo na drugi atak Hurrym raczej nie było wielkich szans. Hurricane
był moim zdaniem samolotem po prostu gorszym od Mietka, i jego sukcesy
były prostym przełożeniem umiejętności (albo i nie) konkretnych pilotów,
oraz danej sytuacji taktycznej (pamiętajmy, że loty nad wyspą dla samolotów
Bf-109E odbywały się na granicy zasięgu operacyjnego i były przez to
bardzo ryzykowne, ponieważ oderwanie się od przeciwnika po nawiązanej
walce nie mogło odbyć się na zasadzie panowie stop orkiestra, kończy
mi się paliwo, do następnego razu, pa. Niemcom wielokrotnie zdarzały
się lądowania przymusowe z powodu braku paliwa, gdy maszyny po zaciętej
walce nie były już w stanie przebić się z powrotem przez kanał, a na
wyspie Wight na plaży wylądował kiedyś cały Staffel). Herbaciarze doskonale
zdawali sobie sprawę z różnicy osiągów Spita, Mietka i ciągnącego się
za nimi Hurriego, dlatego też w czasie Bitwy o Anglię zazwyczaj Spity
miały wiązać Messerschmity eskorty, a na bombowce wysyłano samoloty
Hurricane (nie dotyczyło to oczywiście Polaków, którzy gdyby mieli wystarczająco
dużo amunicji i paliwa to z pewnością zabili by wszystkich Niemców w
promieniu około miliona kilometrów za pomocą Flyer`a braci Wright. W
sumie polskie dywizjony 302, 303, 316, 317 i 318 używały łącznie około
166 samolotów "Hurricane" różnych wersji, z czego nawet samoloty
dowódców eskadr nie zawsze były nowe. W czasie Bitwy o Anglię piloci
samych tylko dywizjonów 302 Poznańskiego i 303 im. T. Kościuszki zestrzelili
około 260 samolotów wroga i to jest w zasadzie wszystko, co mam do powiedzenia
zdrajcom herbaciarzom na ten temat).
|
|
|
Garbus
Elwooda, zaparkowany na plaży przed dyskoteką. Jak przystało na tego pilota
- bryka odrychtowana w wersji kabrio
i po licznych liftingach: Uwagę zwracają szykowne chwyty powietrza firmy
Abarth |
|
Hurricane miał swoje wady, jak wszystko (poza
Poldasem), ale miał też kilka olbrzymich zalet. Największą moim zdaniem
jego zaletą była konstrukcja, na której się opierał. Nie każdy może
wie, ale w okresie Bitwy o Anglię Hurricane był jednym z najbardziej
(o ile nie najbardziej w ogóle) odpornym na uszkodzenia samolotem myśliwskim
świata. Maszyny te wracały czasem do bazy z uszkodzeniami przekraczającymi
granice zdrowego rozsądku, i wielu pilotów uratowało swe dupska tylko
dzięki łopatologicznej konstrukcji tego samolotu. Celowo mówię o konstrukcji,
a nie opancerzeniu, bo to wcale nie opancerzenie było tak potężne i
odporne, ale sama kratownica kadłuba, która nie rozbierała się nawet
po trafieniu 20mm pociskiem z działka. Coś jak Wellington, który spalony
i obrany z cellonowanego pokrycia często leciał dalej jako goła kratownica.
Ponadto wielką zaletą Hurriego była prostota pilotażu; ja już gdzieś
tam napisałem, że są samoloty wredne i są takie które latają same. Hurricane
może i sam nie latał, ale nie było z nim praktycznie żadnych problemów
w szkoleniu; polscy piloci przeszkalani w Anglii na te maszyny nie mieli
takich dylematów jak nieco wcześniej na wynalazkach typu Caudron czy
Dewoitine (Polacy mieli zapoznać się z Hurricane nieco wcześniej, już
od 24 lipca 1939 roku dziewięć samolotów tego typu płynęło statkiem
do Polski, plus jeden Spitfire, ale Wąsik był szybszy). Hurri dużo wybaczał,
i to jest z punktu widzenia pilota wielka zaleta samolotu. Szeroka baza
podwozia, doskonały jakościowo silnik z prostym i raczej mało zawodnym
osprzętem, wydajne klapy. Oczywiście Hurricane miał też swoje wady:
nie tylko ów słynny gaźnik grawitacyjny, który nie potrafił podać paliwa
w warunkach ujemnego ciążenia, doprowadzając w skrajnych przypadkach
nawet do zgaśnięcia silnika (w warunkach walki powietrznej może to być
wyraźny argument za sprawdzeniem zapięć pasów spadochronu), ale o wiele
bardziej prozaiczne problemy. Jedną z wielkich bolączek tej maszyny
był zupełnie niewydajny system wentylacyjny (czyli także grzewczy),
co powodowało obowiązkowe zamarzanie wiatrochronu w locie w warunkach
oblodzenia i na dużych wysokościach. Było to potencjalnie niebezpieczne
zjawisko, z czasem dochodziło bowiem do sytuacji kiedy pilot po prostu
nic nie widział do przodu. Jest takie bardzo znane i popularne zdjęcie,
kolorowe, podejrzewam że większość członków polskiej sceny Szturmovika
zna je doskonale, przedstawiające dwa Spitfire Vb i Hurricane lecące
w ciasnych prawych schodach na dużej wysokości nad szarym stratusem.
Proszę się przyjrzeć, Hurri ma oczywiście odsuniętą owiewkę. Nieprzypadkowo
|
|
|
Po kilku
mętnych piwkach w Barze 5, Mazak nie potrafił się obejść bez solidnego
podparcia. |
|
Inną wadą tego samolotu było zupełnie idiotyczne
-jak się w praktyce okazało- umieszczenie chłodnicy glikolu, znajdującej
się za płytą ogniową silnika po stronie kabiny, częściowo znajdującej
się mniej więcej na wysokości tablicy przyrządów (nie tylko Krasnodębski
miał okazję być ochlapanym przez bryzgający z przestrzelonych przewodów
glikol o temperaturze około 600 stopni, z tym że on akurat nie wiadomo
jakim cudem ale to przeżył i zdołał wyskoczyć). Z mniejszych wad, to
na pewno konstrukcja owiewki, która lubiła się zaciąć w najmniej oczekiwanym
momencie, oraz szczególnie dla obcokrajowców dokuczliwa sprawa manetki
gazu, która pracowała w odwrotny sposób niż w większości samolotów budowanych
na kontynencie (jak wiadomo wiodącą rolę wiodły tu Niemcy i Francja,
dlatego większość krajów, w tym Polska, stosowała przyjęte tam standardy.
Anglicy oczywiście nie zadowolili się tylko systemem calowym i ruchem
lewostronnym, więc również na tym polu musieli się wykazać). To niby
detal, ale biorąc pod uwagę w jak wielu publikacjach i wspomnieniach
ten temat jest poruszany, sądzę że wielokrotnie musiało dochodzić do
pomyłek, szczególnie w sytuacjach podbramkowych. A z ciekawostek,
to prawdopodobnie wszystkie Hurries miały wsteczne lusterka, podobnie
jak Spity, a Mietki zależnie tylko od pilota. Jest to ciekawe, bo obie
strony zdawały się w ten sposób zupełnie inaczej oceniać i wyciągać
wnioski z tej kampanii
Hurricane był jednym z pierwszych jednopłatowych
samolotów wojskowych zastosowanych masowo przez RAF, i pierwszym firmy
Hawker. Jego podobieństwo do samolotu Fury tej samej firmy nie jest
przypadkowe. Jest to rozwinięcie tej konstrukcji, niejako wyciśnięcie
co się jeszcze da. Hurricane wprowadzony do serii został bardzo dobrze
przyjęty; był pierwszym samolotem RAF zdolnym przekroczyć granicę 300
mil na godzinę, i jednocześnie najsilniej uzbrojonym samolotem myśliwskim
tego okresu na świecie. Za pomysł na ten samolot odpowiedzialny jest
wspomniany już Sidney Camm, który w roku 1934 został zszokowany wiadomością
o opracowaniu przez firmę Rolls-Royce nowego rzędowego silnika lotniczego
o bardzo dużej jak na te czasy ponad 900 KM. Hawker Aircraft Co., w
której udzielał się pan Camm, rozpoczęła prace nad nowym samolotem początkowo
jako przedsięwzięcie całkowicie prywatne, słusznie zakładając że pojawienie
się tak udanego silnika prędzej czy później spowoduje u wojskowych chęć
zastosowania go gdzieś. Przewidywania te okazały się słuszne, silnik
ten bowiem z czasem stał się tym, co znamy dziś jako R-R Merlin, czyli
jeden z najsłynniejszych silników lotniczych w historii lotnictwa.
|
|
|
Polski
mechanik przyłapany na próbie skubnięcia radia z fury Schlanga. |
|
Wszystkie poprzednie samoloty firmy Hawker były
dwupłatowe, i to widać po Hurrim. W zasadzie gdyby dodać mu górny płat,
wyglądał by podobnie jak jakaś wersja rozwojowa modelu Fury. To co jednak
zasadniczo różniło ten samolot, to nie kształt ale sama konstrukcja.
Kratownica była już ze stopów metalowych, a nie drewnianych, skrzydło
miało pokrycie płócienne, ale zawierało już chowane podwozie. Początkowo
zakładano zastosowanie uzbrojenia na modłę francuską, czyli dwa punkty
ogniowe na kadłubie i dwa-cztery w skrzydłach, i taki projekt przedłożono
do rozpatrzenia w herbacianym Ministerstwie Lotnictwa. Projekt zrobił
na chłopakach na tyle duże wrażenie, że przygotowano specyfikację specjalnie
pod ten projekt, i już 10 stycznia w roku pańskim 1935 złożono oficjalne
zamówienie na to cacuszko (czyt. pchnięto kupę podatniczej forsy na
dalszą zabawę w rozwijanie i ulepszanie pomysłu pana Camm).
Prace ruszyły odtąd pełną parą, i rysunki na papierze
pomału przenoszono w rzeczywistość. Uzbrojenie samolotu ustaliło się
ostatecznie na osiem karabinów maszynowych jedynie słusznego wtedy kalibru
0.303 cala montowanych po cztery obok siebie w każdym skrzydle, i taki
samolocik 1 listopada 1935 na 5000m jako pierwszy herbaciany samolocik
przekroczył (minimalnie, ale zawsze) magiczny próg prędkości trzystu
mil. Tak tylko na marginesie nadmienię, że Polska wtedy przykładała
się do budowy rewelacyjnych samolotów bombowych PZL P.37, uznając myśliwce
PZL P.11 za wystarczające do końca roku 2001.
Tropikalny Hurri Mk.I, wersja długodystansowa
zmodyfikowana bezpośrednio przez pilota, którym w tym wypadku był Pan
Zoom, pod śródkadłubem znajduje się specjalny, wymienialny zbiornik
na odchody
Zamówienie rządowe świadczy o znaczeniu jakie
nadano maszynie Hurricane. Samej tylko wersji na dzień dobry, czyli
Hurricane Mk.I, zamówiono 3759 egzemplarzy (z 14557 ogółem wyprodukowanych).
|
|
|
Mało znana
wersja Hurricane'a, przeznaczonego do szybkich lotów po kręgu. |
|
Hurricane podlegał wszystkim typowym modom w lotnictwie
lat trzydziestych, i czynnie uczestniczył w jego rozwoju. Przeszedł
więc obowiązkowy etap dwułopatowego drewnianego śmigła o stałym skoku
(ciekawostka: prawdopodobnie tylko analogiczny czasowo Jumomietek miał
w jednym z egzemplarzy dwułopatowe drewniane śmigło o zmiennym skoku,
ale było z nim tyle problemów że skończyło się na jednym prototypie),
wkrótce jednak zastosowano coraz bardziej dopracowane i powszechne śmigła
trójłopatowe metalowe (z punktu widzenia czystej aerodynamiki, poza
teoretycznym przypadkiem śmigła jednołopatowego, trójłopatowe śmigło
jest rozwiązaniem optymalnym o ile nie wchodzą w grę jakieś inne zaawansowane
technologie, natomiast dwułopatowe jest zwyczajnie najprostsze, czyli
tanie). Samolot od początku napędzał Merlin drugiej serii o mocy maksymalnej
1030KM. Samolot zrobił duże wrażenie, pamiętajmy że jesteśmy połowie
lat trzydziestych, na świecie latają ciągle wynalazki na które strach
patrzeć a co dopiero nimi lecieć, a Hurry jeśli chodzi o kształt raczej
od początku wyglądał tak jak w czasie Bitwy o Anglię. Czyli znośnie.
Licencję na garbusa zakupiło parę krajów, ale to bez znaczenia, bo tylko
w Kanadzie podjęto produkcję, no i firma Gloster w Anglii, a potem wybuchła
wojna i było po kalafiorach (sam nie wiem skąd mi się te kalafiory wzięły).
A nie, przepraszam, byłbym nieprecyzyjny. Jeszcze zakłady Avions Fairey
w Belgii. Dwa egzemplarze.
Hurricane podlegał oczywiście ewolucji. Na pierwszy
ogień poszły skrzydła, które stały się całkowicie metalowe, zaczęto
stosować nowe śmigła Rotol RS-5/2 (ta firma robiła też śmigła do Spitów
i miała bardzo dobrą renomę) z nowym reduktorem i automatyczną regulacją
skoku. Po raz pierwszy zastosowano też opancerzenie pleców i dupska
pilota oraz zbiorników paliwa (samouszczelniające się wykładziny nie
były jeszcze na etapie możliwym do ich zastosowania). Można też było
podwieszać dodatkowe zbiorniki z paliwem pod skrzydłami. Samolot łatwo
poddawał się kolejnym modernizacjom; trafił wkrótce na pustynię w odpowiedniej
wersji tropikalnej (filtry typu Vokes z wkładkami filtrującymi Aero-vee,
widoczne jako wypukła broda z przodu kadłuba) i niezbędne wyposażenie
na wypadek spotkania Bf-109F z numerem bocznym żółta 14, w postaci
zasobnika z 5,5 litra wody, trochę papu, kolorowe race świetlne i dymne,
gruby wełniany koc (na pustyni w nocy potrafi być dobrze na minusie)
i sztucer myśliwski renomowanej firmy Winchester lub Enfield na wypadek
gdyby lew chciał ugryźć w dupę. Hurricane trafił także na morze, z odpowiednim
hakiem do lądowania na lotniskowcu i kaczuszką dla pilota (Sea Hurricane,
czyli wrzód na dupie niemieckich FW200 Condor naprowadzających wilcze
stada na atlantyckie konwoje).
|
|
|
|
Ewoluował także motor. Tak naprawdę, to z Merlinem
nie od razu było tak do końca wiadomo czy będzie dobrze, dlatego gwoli
ścisłości należy przyznać że początkowo silniki te nazywały się R-R
Peregrine, a potem Vulture, i takie też napędzały tak naprawdę Hurricane
Mk.I. Dopiero ostateczne dopracowanie Merlina zaowocowało powstaniem
wersji Merlin XX, od razu z dwustopniową sprężarką. Silnik ten osiągał
1280KM, i dał początek maszynie Hurricane Mk.II (była tam jakaś wersja
Mk.Ic, ja wiem, ale to nie był udany samolot, a poza tym to nie monografia
i jak ktoś potrzebuje to sobie i tak znajdzie). Mk.II miał nieco inny
kształt buźki, bo Merlin XX był o 18 cm dłuższy od poprzednika i trzeba
było przekonstruować całe łoże, a jak wiadomo nie jest to sprawa prosta.
Samoloty tej wersji różniły się wariantem uzbrojenia, i tak w wersji
A było to nadal to samo, ale już w B było to dwanaście karabinów maszynowych
0.303 cala (kompletny idiotyzm; dodano po dwa karabiny dodatkowo w zewnętrznej
części skrzydeł, i uzyskano interesujący efekt hamulca aerodynamicznego
sterowanego gazodynamicznie. Według wspomnień pilotów i paru relacji,
które miałem okazję przeczytać, samolot po nieostrożnym uruchomieniu
tej baterii potrafił stanąć dęba, zwalić się albo w najlepszym razie
wybrać sobie nowy, często zupełnie niekonwencjonalny kurs w przestrzeni.
W każdym jednak razie tracił prędkość w tempie zastraszającym, i dlatego
strzelanie wymagało dużo uwagi i zdrowego rozsądku. Z tego co można
spotkać w literaturze, uzbrojenie to w jednostkach było zazwyczaj doprowadzane
do standardu 8 karabinów na skrzydło). Kolejną wersją, nieco bardziej
rozsądną, był Mk.IIC zaopatrzony w cztery działka 20mm znanej i lubianej
szwajcarskiej firmy Oerlikon lub British-Hispano Mk.I (w latach trzydziestych
był to jeden z najlepszych wzorów broni tego typu na świecie i wiele
krajów nabyło na nie licencję). Działka Oerlikon miały dwa sposoby podawania
amunicji- bębnowy, który na wyższych wysokościach zamarzał i zacinał
się oraz taśmowy typu Chattelerault firmy Hispano-Suiza. Ponadto samolot
ten miał zabudowane na stałe zamki podskrzydłowe dla bombsztali. Problemy
z działkami (to samo, co u Niemców; parametry balistyczne pocisków,
zbyt słabych do zwalczania opancerzonych celów) spowodowały opracowanie
specjalnie dla Ręki odmiany MkIID, wyposażonej w dwa karabiny 7,7mm
załadowane amunicją świetlną do wstrzelania się w cel i dwa podskrzydłowe
działka 40mm (a co, nie wolno?), także z zamkami pod skrzydłami. Szczególnie
ta wersja okazała się bardzo skutecznym samolotem szturmowym, co potwierdziło
się w praktyce, i dały tej maszynie drugie życie, ponieważ jej czas
jako myśliwca oczywiście dobiegał już powoli końca. Szczególnie znane
są akcje Mk.IID w Afryce, gdzie samoloty te mocno dały się we znaki
czołgistom Korpusu Afrykańskiego (źródła anglofilskie uparcie utrzymują,
że pocisk 40mm mógł wstrzelony pod odpowiednim kątem przebić pancerz
niemieckiego Pz.Kpfw. VI, ale jak wiadomo dla aliantów każdy niemiecki
czołg był Tygrysem, a najlepiej dwoma). Faktem jednak jest, że HurryBomber
był bardzo dobrym szturmowcem- bezpiecznym i łatwym w pilotażu, stosunkowo
zwrotnym i dość odpornym na deflorację. Miała też w tym okresie powstać
seria z amerykańskim Merlinem, czyli silnikiem Packard, ale nie doszło
do tego. Natomiast sam Merlin ewoluował swoją drogą, tak powstała krótka
seria Hurricane Mk.IIE z Merlinem XXVII o mocy ponad 1600KM, który doskonale
sprawdził się jako Hurry-Bomber obwieszony rakietami, bombami i innymi
urządzeniami służącymi do urywania rąk i nóg ludziom których nigdy nie
widziało się na oczy i nawet nie wiedziało co mają do powiedzenia. Samoloty
te częściej znane były pod nazwą Hurricane IV. Istniał też model Hurricane
V, czyli Mk.IIE z czterołopatowym śmigłem mającym poskromić nowoopracowanego
Merlina 32, ale po testach dwóch prototypów zaniechano dalszych prac
nad tą wersją. Okazało się, że konstrukcja Hurriego zbliżyła się już
po prostu do kresu swoich możliwości rozwoju. Ostatnią seryjną wersją
Hurriego był Mk.X, opracowany na podstawie Mk.IIB. Odmianę tę opracowano
w Kanadzie w 1941 roku przy wsparciu Hawkera (był to czas dramatyczny
dla Anglików szukających wszędzie możliwości wsparcia rodzimego przemysłu
niezdolnego nadrobić ponoszonych na froncie strat. Wspomniałem o tym
albo i nie, bo nie pamiętam, w opisach Mustanga i Airakobry). Zastosowano
łatwo dostępne na tym terenie amerykańskie silniki Packard (Merlin)
28 i śmigła Hamilton Standard. Samoloty te miały kanadyjskie wyposażenie
jako Mk.XI, i silniki Packard (Merlin) 29 jako Mk.XII. Wszystkie miały
uzbrojenie w standardzie Mk.IIB, które zazwyczaj demontowano i samoloty
te oznaczano potem jako MK.XIIA. A potem w europie amerykańscy technicy
mieli kolejne tematy do kawałów o Kanadyjczykach (amerykanie, którzy
przybyli na Wyspę początkowo bez sprzętu, latali m.in. właśnie na Hurricane).
|
|
|
Hawker
Hurricane przygotowywany do zaokrętowania w ramach programu Lend Lease. |
|
Hurricane produkowano do września 1944 roku, już
tylko w firmie Hawker zresztą, gdzie zbudowano MkIIC o numerze PZ865
i nazwie własnej "Last of the Many". Był to ostatni wyprodukowany
Hurricane, i w zasadzie nie wyjechał nawet z fabryki. Został zakupiony
przez wytwórnię, zarejestrowany jako cywilny G-AMU i odstawiony do fabrycznego
muzeum. Samolot ten do dzisiaj jest całkowicie sprawny technicznie,
pod stałą opieką techników Hawker Aircraft Ltd., i zajmuje zasłużone
miejsce w Battle of Britain Memorial Flight w bazie RAF w Coningsby
gdzie od czasu do czasu ktoś go przeleci.
Jeśli chodzi o nasz mały świat Fajny Bubel, to
2952 (oficjalnie) samoloty w wersjach Mk.II i Mk.IV pojechały do świńskiego
raju (sowieci demontowali całe oryginalne uzbrojenie i wkładali 2x7,62mm
SzKAS i 2x20mm SzWAK jako po prostu lepsze, z czym się całkowicie zgadzam).
Początkowo w ramach brytyjskiego korpusu ekspedycyjnego ochraniającego
port w Murmańsku (sowieci z Safonowem na czele tak sobie świetnie tam
radzili, że Angole zdecydowali się wysłać kompletne dwie eskadry myśliwskie
z własnymi załogami, aby zapewnić jakąś ochronę własnych okrętów wyładowujących
sprzęt dla wujka Dżodżo przed ziomalami from da LuftGangsta. Co ciekawe,
źródła sowieckie mówią o tym że to sowieci musieli pomagać Anglikom.
A co jeszcze ciekawsze, faszyści w ogóle nic nie mówili tylko np. 30
czerwca 1941 bez strat własnych zestrzelili 15 brytyjskich Hurricane
wysłanych z lotniskowców "Victorious" i "Furious"
w tym właśnie rejonie, mających ponadto przewagę liczebną. Hiroł Safonow
zresztą też został wkrótce kopnięty w dupę przez ponurego, oficjalnie
była to awaria zgniłokapitalistycznego specjalnie sabotowanego przeciw
miłującym pokój proletariackim masom robotniczo-chłopskim przez imperialistycznych
militarystów z Zachodu silnika w jego P-40, którego obsługi zresztą
sowieci nie nauczyli się do końca wojny (to nie moje są słowa, to legenda
ludowa
). Po drugiej stronie barykady latało zaś 12 fińskich Hurricane,
podarowanych Finom przez Angoli w ramach pomocy w walce z zalewem czerwonej
zarazy na Europę. Ot, takie koło historii
Hurricane pozostawał w czynnej służbie jeszcze
jakiś czas po wojnie, będąc naprawdę prostym (polowe bazy), sprawnym
i tanim (w porównaniu z np. z P-47 czy A-36) samolotem szturmowym, i
brał udział w walkach w koloniach na dalekim wschodzie. Tam też jego
długa bojowa kariera i piękny (myślę, że w dużej mierze dzięki Polakom)
rozdział w historii lotnictwa zakończyły się.
Autorem tekstu jest : Elwood
|
|
|
|
|