|
|
Bf 110 miał
być niemieckim pomysłem na myśliwiec eskortowy, realizowany jako własna
koncepcja popularnej przed wojną mody na ciężki myśliwiec eskortowy. Miał
być samolotem o morderczej sile ognia, co przed wojną oznaczało działko
albo może nawet dwa, dające możliwość atakowania także celów naziemnych
w razie potrzeby, mieć duży zasięg, tylnego strzelca, słowem- być postrachem
myśliwców atakujących powierzone jego opiece bombowce. Nie był jednak
ani dobrym myśliwcem, ani samolotem wsparcia. Co więcej, alianccy piloci
bardzo go polubili. Jako cel. Jak więc doszło do tego, że nazistowski
przemysł zbrojeniowy wpakował się w taki kibel? Znacie? To posłuchajcie. |
|
|
Schmeisser
dopisujący do listy zakupów rajstopy dla Yoyo (stojącego jak zwykle z
rękami w kieszeni).
Z lewej Doktor odgania gałęzią muchy. |
|
Jak pamiętamy,
przed wojną furorę robił włoski generał Douchet, którego światła teoria
głosiła o supremacji nowoczesnego lotnictwa bombowego, które szybkimi
i precyzyjnymi atakami w gospodarkę przeciwnika zmusi go do kapitulacji.
Koncepcja ta długo pokutowała w Europie, a w jej efekcie powstały nowoczesne,
szybkie i prawie bezbronne bombowce. Nikomu jednak nie przeszkadzało,
że duża szybkość tych maszyn wynikała również z braku rozsądnego opancerzenia.
W kanał przygotowany przez takie pomysły wpadły praktycznie wszystkie
liczące się w Europie państwa, podobnie wszystkie opracowywały nowy typ
samolotu dla tego typu kampanii- myśliwiec eskortowy. Najbardziej kuriozalnym
przykładem do czego doprowadziło takie myślenie w skali mikro była nasza
heroiczna klęska wrześniowa, gdzie stosunkowo nowoczesne, mimo wszystkich
swoich wad, polskie samoloty bombowe PZL P.37 Łoś, okazały się najszybszym
seryjnym samolotem polskiego lotnictwa, a mające je chronić Misie czy
inne Lamparty, Wilki i reszta tego zwierzyńca pozostały tylko w sferze
pobożnych życzeń ponieważ nie starczyło już czasu i środków na ich produkcję.
Jednak ich prędkość okazała się złudnym ratunkiem, wobec braku opancerzenia
i prawdziwych myśliwców eskorty.
Czas pokazał, że nawet abstrakcyjnie uzbrojone Latające Fortece, silnie
opancerzone i zgrupowane we wzajemnie się osłaniających szykach bojowych,
pozostając bez eskorty były całkowicie zdane na łaskę MG 151/20. W skali
makro klęska teorii Doucheta najwyraźniej ujawniła się w czasie Bitwy
o Anglię, po której już nie było złudzeń, że od wywalczenia przewagi w
powietrzu są myśliwce, a bombowce tylko od jej wykorzystania. Widocznie
wcześniej nie było to takie oczywiste, niemniej jednak była to bardzo
kosztowna lekcja dla Luftwaffe. Pamiętajmy że cała niemiecka machina wojenna
była obliczona na ofensywną, błyskawiczną ekspansję, Niemców po prostu
było zbyt mało na długotrwałe zmiękczanie przeciwnika i wojnę pozycyjną.
Raz utracone tempo w 1943 roku nigdy nie zostało już odzyskane. Co ma
z tym wspólnego Bf-110? Otóż samolot ten jest symbolem takiego błędnego
myślenia, które zaprowadziło Niemców w ślepą uliczkę. I to nie tylko na
skalę przemysłową, ale co gorsza strategiczną. |
|
|
Na mocy
zarządzenia Udeta, pilotów wieczorowej wersji mietka obowiązywały wieczorowe
stroje. |
|
Samolot ten rozpoczął swój techniczny żywot już
w 1934 roku. Tak naprawdę sama koncepcja tego typu maszyny, dalekodystansowego
myśliwca eskortowego, powstała już podczas I Wojny Światowej. Wtedy
jednak nie było jeszcze technicznych możliwości dla takiej konstrukcji,
potem chude lata dwudzieste, odkąd jednak marszałek Hindenburg zamienił
się miejscami z Wąsikiem, sytuacja w Europie znów zaczęła nabierać rumieńców.
I prace ruszyły. Najszybciej w Niemczech, Francji i Polsce. Początkowo
Willi nie startował w tej kategorii wagowej, pozostawiając szansę innym,
czyli Arado, Focke-Wulf, Henschel, Heinkel, Gotha i Dornier. Widząc
jednak że chłopcy sobie sami nie radzą, ostatecznie także BFW przystąpiło
do gry. Miało to jedną, ale najważniejszą zaletę; dzięki temu projekt
nie uwzględniał zarzuconej tuż przedtem koncepcji przystosowania konstrukcji
do zadań czysto bombowych. Dzięki temu, gdy ukończono dla RLM specyfikację,
miała ona najbardziej obiecujące cechy myśliwca z wszystkich pozostałych
propozycji. Samolot nie ewoluował jakoś specjalnie w swoim kształcie,
tak że od razu poznalibyśmy w nim Bf-110.
Owalny w przekroju, półskorupowy kadłub, złożony
z połówek połączonych wzdłużnie od góry i od dołu w płaszczyźnie symetrii
samolotu, gładko nitowane pracujące pokrycie, wręgi o przekroju omegowym.
Dźwigar skrzydeł przechodził przez kadłub. Skrzydła całkowicie metalowe,
także z pracującym pokryciem nitowanym na gładko. Lotki szczelinowe,
kryte płótnem, klapy szczelinowe metalowe. Sloty automatyczne. Stateczniki
metalowe, poziomy przestawialny, powierzchnie sterowe płócienne, wszystkie
wyważone masowo i trymowalne. Cztery zbiorniki paliwa wyłożone wykładziną
uszczelniającą, pomiędzy kadłubem a silnikami, łącznie 1042 litry. Podwozie
główne całkowicie chowane, do tyłu do gondol silnikowych, zamykane całkowicie
osłonami.
|
|
|
Tych dwóch
dżentelmenów przyszło poszukać sobie ładniejszego hełmu. |
|
Przewidywano zastosowanie wtedy najnowszej zdobyczy techniki motoryzacyjnej,
czyli silników DB 600A o mocy 1000KM, olbrzymiej na tamte czasy. Rzeczywiście,
gdy w 1935 roku rozpoczęto montaż pierwszych trzech prototypów, a w
maju 1936 oblatano pierwszy samolot, potwierdziły się osiągi obliczeniowe
czyniące ten samolot szybszym od ówczesnego Bf-109B i porównywalnym
z równolegle wprowadzanym Hurricane. Po ukończeniu pozostałych prototypów
i wykonaniu nimi prób fabrycznych, samolot trafił do Rechlina.
Tam pierwszy raz ktoś przytomnie zapytał przepraszam, ale o co chodzi?
kiedy okazało się, że prędkość, owszem, jest imponująca, ale zwrotność
jak na myśliwca już niekoniecznie. Nie miało to już jednak znaczenia,
bo wszechmocny Ernst Udet, który swoją wszechmocą narobił w Luftwaffe
większej kaszany niż wszyscy sabotażyści w ciągu wojny razem wzięci,
zapałał wielkim uczuciem do swojego Zerstorera (niem. niszczyciel) i
nakazał wdrożenie do serii.
I tak to się zaczęło, a dalej to już samo poszło. Samoloty pierwszej
serii miały z przodu kadłuba potężne jak na ciężki myśliwiec uzbrojenie
złożone z czterech km 7,9mm, piątym rozporządzał tylny strzelec. Samolot
od początku miał układ dwóch stateczników pionowych, aby ułatwić życie
strzelcowi. Początkowo kółko ogonowe było chowane, wkrótce odstąpiono
jednak od tego rozwiązania (problem oporu aerodynamicznego kółka był
mniejszy niż problem masy instalacji hydraulicznej i siłownika). Jak
to w życiu bywa, silników DB 600A nie było na czas, więc zamontowano
Jumo 210Da o mocy 600KM, do tego dwułopatowe śmigła, ale już metalowe,
samoprzestawialne. Pierwszą serię czterech A-0 wypuszczono do marca
1938 roku, i intensywnie testowano je w jednostkach próbnych. Jednocześnie
jednak zbudowano już linię montażową w Augsburgu, przystosowaną pod
zabudowę docelowych silników.
Produkcję rozpoczęto w 1938, poprawiono obrys osłon silników i przodu
kadłuba, dodano także dwa działka MG-FF, czyli bardzo popularne w tym
czasie licencyjne Oerlikony. W lipcu 1938 ruszyła produkcja seryjna,
niemniej nadal nie ukończono prac nad docelowymi silnikami i w tej sytuacji
montowano wzmocnione Jumo 210 o mocy 700KM. Tak powstała pierwsza wersja
seryjna, czyli B-1, kolejna B-2 była wersją rozpoznawczą, gdzie zamiast
działek była kamera. Samoloty te zbudowano w liczbie 45 egzemplarzy,
wszystkie trafiły do jednostek szkolnych jako B-3 z dodatkowym wyposażeniem
radiowym. Ale to później, kiedy już ruszyła produkcja serii C. Tu warto
przypomnieć o niezłym numerze jaki Goebbels wykręcił wizytującemu zakłady
francuskiemu szefowi sztabu lotnictwa, gen. Vuillemin, który stał i
patrzył z przerażeniem jak z jednej strony fabryki w Augsburgu wyjeżdżają
w regularnych odstępach czasu nowiutkie Bf-110B-1. Nie widział jednak
jak w równie regularnych odstępach przetoczone z tyłu za hangarami wjeżdżały
one z powrotem na linię. Co nie zmienia faktu że francuski wywiad odtąd
bardzo zainteresował się nowym samolotem.
Rok 1938 dobiegł końca, i wreszcie pojawiły się nowe silniki. Jeszcze
cieplutkie, DB 601A, natychmiast wprowadzono na linię montażową Bf-110
tworząc docelową odmianę C. Jednocześnie ujawniły się pierwsze choroby
wieku dziecięcego, czyli drgania upierzenia, które wymogły usztywnienia
całej pupy, zmieniono też umiejscowienie chłodnic rozdzielając olej
i glikol na osobne mniejsze chłodnice pod gondolami silnikowymi i pod
spływem skrzydła (czyli tak samo jak w Bf-109 z tym samym silnikiem
zresztą. Genialne, kurdebalans). Dla uproszczenia produkcji, w samolocie
obcięto końcówki skrzydeł, nadając im charakterystyczny prostokątny
obrys. Rozpiętość zmniejszyła się o 60cm, ale jak się okazało nie miało
to znaczenia. Śmigła trójłopatowe, metalowe, samonastawne VDM, 1100
konne silniki (540 km/h na 6000m, maksymalny zasięg 1100km lub 1400km
z dodatkowymi zbiornikami), nowoczesne radiostacje, a to wszystko już
w lutym 1939 roku w jednostkach próbnych i zaraz potem w liniowych.
Nowoczesne, strategiczne lotnictwo myśliwskie, podpora operacji zaczepnych
Luftwaffe? Czas pokazał, że niekoniecznie. I pokazał to bardzo szybko.
|
|
|
Lekko
zgrzany mietek |
|
Pierwszym lotem bojowym Bf-110C była ucieczka
do Francji w maju 1939 roku porwanym z fabrycznego lotniska samolotem
dwóch braci, pilota i mechanika fabrycznych, którzy pracowali na rzecz
wywiadu francuskiego. Udało im się uniknąć przechwycenia i dolecieli
szczęśliwie z Augsburga do Francji, szczęścia zabrakło im jednak przy
lądowaniu, w fatalnych warunkach atmosferycznych na nieznanym im lotnisku
samolot musiał lądować awaryjnie, i obaj braci zginęli w wyniku odniesionych
obrażeń (różne źródła różnie podają, często można się spotkać z zapisem
mówiącym o kolizji z przeszkodą). Po dwóch miesiącach badań Francja
oddała samolot, wobec coraz bardziej chłodnej atmosfery bijącej zza
jej dalekiej wschodniej granicy. Summa summarum 195 sztuk niszczycieli
znalazło się w linii we wrześniu 1939 roku, i 95 z nich przystąpiło
do egzaminu.
Egzamin ten moim zdaniem wypadł dla Niemców fatalnie.
Biorąc pod uwagę przepaść technologiczną dzielącą sprzęt obu stron,
fakt że aby w walkach myśliwskich zniszczyć w rozmaitych okolicznościach
36 polskich samolotów myśliwskich Niemcy utracili aż 23 własne, mając
całkowitą przewagę w powietrzu, stawia dużo pytań. W sumie Niemcy w
kampanii utracili 79 samolotów myśliwskich bezpośrednio, a jeszcze 94
które dotarły do baz zostały później skasowane jako nie kwalifikujące
się do naprawy. W tej liczbie było 13 Bf-110, i co może wydać się szokujące,
dwa i jeden do spółki z P.11c, zostały zestrzelone przez P.7a. Kolejne
trzy zostały poważnie uszkodzone. Ten wynik to nie tylko dowód szaleńczej
odwagi kaskaderów latających na P.7a, których Vickersy zacinały się
średnio po kilkudziesięciu wystrzałach, ani genialnego wyszkolenia pilotów
PZL-ek, ile raczej poważny sygnał do zastanowienia się, który całkowicie
zignorowano. W czasie Bitwy o Anglię okazało się jak kosztowna była
ta beztroska. Do czego Elwood zmierza, otóż walki we wrześniu wykazały
olbrzymią wrażliwość niemieckich samolotów myśliwskich na uszkodzenia,
włącznie z tym że wczesne Bf-109E będąc zupełnie nieopancerzone, były
śmiertelnie zagrożone nawet ogniem broni ręcznej z ziemi, na co są liczne
przykłady z kampanii wrześniowej. To samo dotyczy dużo większego Bf-110C,
który ostrzelany po nieosłoniętych chłodnicach w ciągu paru minut był
ugotowany. Szczególnie wyraźnie uwydatniła się ta cecha w czasie bitwy
o Anglię, kiedy postrzelane BF-110C nie mając szans na przelot przez
kanał do Francji, masowo lądowały przymusowo na angielskich polach.
Samoloty te poniosły relatywnie olbrzymie straty w stosunku do oczekiwań,
i ich mit jako samolotu niszczycielskiego ostatecznie się rozwiał wraz
z dymem z zagotowanych silników.
|
|
|
Zbudowany
w Rechlinie trenażer mietka 110, służący do doskonalenia techniki lotów
z dobrą widocznością ziemi. |
|
Kolejnym błędem masowo stosowanym przez Luftwaffe
odnośnie tych samolotów było kurczowe trzymanie się doktryny nakazującej
w chwili zagrożenia utworzenie przez formację kręgu, który zapewniał
by wzajemną osłonę samolotów i uniemożliwiał przeciwnikowi wejście żadnemu
krążącemu na ogon osłaniany przez następnego w szyku. Polacy szybko
udowodnili że poza grawitacją nie ma takiej siły która by była w stanie
ich powstrzymać, i atakami w płaszczyźnie pionowej urządzali rzezie
takich kręgów obronnych. Była to bzdura, ponieważ wielokrotnie większą
szansą była próba wykorzystania dużej prędkości Bf-110 i ucieczka. Ta
doktryna pokutowała długi czas na początku wojny, równie usilnie stosowali
ją Anglicy w czasie kampanii afrykańskiej, z czego skwapliwie jak wiadomo
korzystał pan Rudorffer. Bitwa o Anglię przyniosła skutek taki, że myśliwskie
Bf-110 same wymagały eskorty myśliwskiej Bf-109. Pomyślano więc o innym
ich wykorzystaniu i coraz częściej pojawiały się w roli samolotów rozpoznawczych
i eskortowych średniego zasięgu. Z czasem jednak wszystkie Bf-110C i
ich rozwinięcie 110D (wydłużony zasięg, często używany do ochrony konwojów
na morzu śródziemnym) definitywnie zniknęły przed końcem 1941 roku,
kończąc swój bojowy żywot w jednostkach frontu wschodniego i na bliskim
wschodzie.
Rozwój Bf-110 trwał nadal, ale siłą rzeczy potoczył
się w innym kierunku. Kolejna wersja rozwojowa 110E, została więc przystosowana
do zabierania 2 ton bomb. Na tym polu również nie osiągnięto jakichś
oszałamiających sukcesów, choć taktyka nękających bombardowań na bardzo
dużej szybkości w płytkim nurkowaniu, przeciw której angielscy przeciwlotnicy
okazali się prawie bezsilni, jak i pierwsze doświadczenia z nocnych
przechwyceń, przyniosła efekt w doprowadzeniu do rozwojowej wersji 110F,
która została specjalnie skonstruowana z myślą o lotach nocnych i dodanym
trzecim członkiem załogi, obsługującym skomplikowaną jeszcze aparaturę
radarową. Ponadto samoloty te były przystosowane poprzez stałą zabudowę
zamków, do zabierania dodatkowych zbiorników paliwa lub bombsztali i
rakiet, mogąc służyć jako samoloty bliskiego wsparcia. Tym skuteczniej
że pojawiły się też w miejscu czterech bezużytecznych w tak niezwrotnym
samolocie MG17 dwóch działek 30mm, z odpowiednim zapasem amunicji by
wykonać ścieżkę zdrowia rozleniwionym kufajmanom. Silniki DB 601F o
mocy 1350KM umożliwiły utrzymanie rozsądnych osiągów mimo obwieszenia
kadłuba dodatkowym wyposażeniem.
|
|
|
Piracko skrojone z żurnala zdjęcie Schlange i Schwiera, prezentujących
modne i praktyczne spodnie lotnicze wz. 43.
|
|
Pojawienie się doskonałych silników DB 605B o
mocy startowej prawie 1500KM, zaowocowało kolejną wersją, -110G, początkowo
zaplanowaną jako wyczekiwany od dawna prawdziwy myśliwiec-szturmowiec.
Praktyka dotychczasowych lotów nocnych wykonanych przez poprzednie wersję
dowodziła jednak, że samolot lepiej sprawdzi się w roli nocnego myśliwca.
Tak też się stało, i choć zdarzało się że obwieszone żelastwem Bf-110G
udzielały w razie potrzeby bliskiego wsparcia oddziałom naziemnym, a
czasem nawet wysyłano je na przechwycenia w dziennych nalotach aliantów,
to głównie samoloty te znamy jako nocne myśliwce. Czas pokazał, że samolot
ten stał się najpopularniejszym nocnym myśliwcem w całej wojnie, obok
Mosquito i Ju-88C/G, chociaż raczej ze względu na ich powszechność niż
swoje osiągi. Nigdy w żadnym zastosowaniu nie był Bf-110 maszyną wyznaczającą
nowe standardy, nigdy też niczym specjalnie się nie wyróżnił. Można
powiedzieć, że trochę rozczarował. Nocne dywizjony RAF-u, buszujące
w 1944 roku bezpośrednio nad Niemcami, były praktycznie bezkarne i odkąd
ich rola jako przewodników po rozpowszechnieniu radarów do bombardowania
wśród bombowców zakończyła się, zajmowały się już niemal wyłącznie polowaniami
na polujące nocne niemieckie myśliwce. Trzeba powiedzieć wprost, że
w takim starciu Bf-110G kontra nocny Mosquito, mietek raczej miał marne
szanse. Doszło do tego, że w większych myśliwcach nocnych, szczególnie
w Ju-88G, montowano specjalne urządzenia ostrzegawcze wykrywające szukającego
ich radarem Mosquito. Niemieckie nocne myśliwce same od połowy 1944
roku stały się celami, i to nad własnym terytorium. Niemniej czołowi
niemieccy nocni myśliwcy latali właśnie na mietkach G, którego najpopularniejszą,
i chyba najlepszą odmianą był G6/R3, wyposażony w kompletną instalację
radarową pasywną jak i bierną oraz ogromną siłę ognia złożoną z dwóch
działek 30mm i dwóch 20mm, mogącą celną sekundową salwą zniszczyć praktycznie
każdy latający obiekt często spoza zasięgu strzelców dysponujących karabinami
maszynowymi. Uzbrojenie uzupełniał strzelec ogonowy z MG131 (oficjalnie
MG 8z) i instalacja Schrage Musik w dowolnej odmianie (jeśli ktoś nie
jest w temacie albo co gorsza jest spoza polskiej społeczności Ił-2
i nie wie jak działał niemiecki Jazz, to niech szybko do nas przystąpi
i zgłosi się to mu się zrobi krótki elaboracik).
Z rozmaitych opisów których parę już w życiu przeczytałem
wynika, że wbrew pozorom popularnym zestawem tej instalacji był właśnie
MG131, dużo lżejszy od MG151/20, którego ogień w miękkie podbrzusze
Lancastera przeważnie był nie mniej zabójczy. Nocne myśliwce Bf-100G
odniosły spore sukcesy w swojej cichej działalności, ale było to działanie
zbyt jednostkowe by przynieść wymierne efekty, i jako takie nie miało
ono wpływu na przebieg wojny. Wielkim błędem było wstrzymanie i wręcz
zablokowanie prac na He-219, który w swoich sporadycznych lotach zazwyczaj
był ostatnim samolotem jakiego mogły zobaczyć załogi nocnych Mosquito,
o ile zdążyły. Fatalnie często kończyły się próby dziennych wylotów
Bf-110G, wysyłanych jako ostateczne rezerwy przeciw formacjom alianckich
bombowców. Przyzwyczajeni do nocnych warunków walki piloci notorycznie
sami włazili strzelcom pod lufy, zbyt blisko zbliżając się do formacji
Combat Box. Przeważnie nie mieli już okazji zweryfikować swojego błędu.
Ostatnią operacyjną jednostką latającą na Bf-110,
która przetrwała, była 11./ZG1, wycofana z frontu wschodniego do Wels
w Austrii w lipcu 1944 roku. Stamtąd samoloty te atakowały formacje
Combat Box wykonujące loty na Budapeszt. Było to ostatnie w ciągu wojny
operacyjne zastosowanie samolotów Bf-110 w ciągu dnia. W przypadku konfrontacji
z zawsze liczniejszymi i nowocześniejszymi myśliwcami eskorty Bf-110
były już w tym czasie praktycznie bez szans nawet na przechwycenie formacji.
Niezbyt udane osiągi na frontach Bf-110 próbowano
poprawić budując jego następcę. Prace rozpoczęto dość szybko, bo już
w 1937 roku, na wypadek niepowodzenia Bf-110, i pod wpływem opinii pilotów
z Rechlina. Warto pamiętać, że nie tylko Niemcy mozolili się ze swoim
dwusilnikowym myśliwcem. Przypomnijmy sobie początki P-38 Lightning
i jego oszałamiające porażki w Afryce. Podobną drogę przez mękę przechodzili
Anglicy ze swoim Westland Whirlwind, który ostatecznie trafił do jednostek
szturmowo-bombowych jako samolot bliskiego wsparcia, ale Anglikom ostatecznie
się udało i zbudowali sobie wspaniałego Mosquito, w dodatku wprowadzając
go na skale masową. Niemcom się to nigdy nie udało, mimo kilku opracowanych
i wyprowadzonych daleko poza stadium prototypu projektów. Animozje i
towarzyskie uwarunkowania oraz wszechwładza wtrącającego się we wszystko
państwa w państwie, jakim z czasem stało się SS, sprawiły że technicznie
najlepsze zostało wyparte przez politycznie poprawne. Zresztą, może
na szczęście, bo dzięki temu naziści przegrali wojnę.
|
|
Wspomniany następca opracowywany od 1937 roku
nazywał się Bf-210, choć z czasem ostał się jako Me-210. Był samolotem
konstrukcyjnie bardzo podobnym do poprzednika, różnice poza poprawieniem
podstawowych wad instalacji i rozmieszczenia wyposażenia to przecież
duperele. Podstawowa różnica polegała na zabudowie wewnątrz kadłuba
pod kabina pilotów małej komory bombowej, w której można było instalować
bomby, aparaturę elektroniczną lub rozpoznawczą albo co komu było akurat
potrzebne. Festiwal wypadków i usterek związanych z tym samolotem doprowadził
do tego że mimo iż decyzja o jego produkcji zapadła już w 1940 roku,
nadal na wszelki wypadek produkowano Bf-110 a następcę przystopowano.
17 kwietnia 1942 ponownie rozpoczęto produkcję poprawionych Me-210,
ale tak je poprawiono że nadal na wszelki wypadek produkowano Bf-110.
Ten wszelki wypadek trwał aż do końca wojny, a ostatnie egzemplarze
-110 zmontowano na Węgrzech w styczniu 1945 roku, była to ichnia produkcja
oznaczona 110H (w dwóch odmianach, H-2 i H-4, ale bojowy żywot ich
był bardzo krótki jako że w tym czasie był to już samolot naprawdę wyraźnie
przestarzały). Należałoby też odnieść się do wspomnianych wcześniej
prawideł rządzących w tysiącletniej Rzeszy, otóż to nie było tak że
po prostu nikt nie chciał stworzyć czegoś lepszego niż Bf-110. Arado
przedstawiło na własny koszt swojego Ar-240, a Heinkel do końca wojny
uparcie próbował przebić się do twardogłowych decydentów. Decyzja jednak
była krótka; oblatany 5 września 1939 roku Me-210 jeszcze nie ukończył
prób testowych w Rechlinie, po których starzy rechlińscy wyjadacze dostali
siwych włosów, a już pojawiło się państwowe zamówienie na 1000 sztuk.
Samolot można określić krótko. Był beznadziejny.
|
|
|
Mietka Mazaka (słynącego z najlepszego
w pułku zestawu Audio - 4 tuby w bagażniku i dwie pod kadlubem),
przez niedomagania akumulatorów wiecznie odpalano na zaciąg. |
|
W opiniach rechlińskich
oblatywaczy możemy przeczytać sobie o niestabilności w każdej osi i w
każdym stanie lotu, uniemożliwiającej zabudowę jakiegokolwiek uzbrojenia
z powodu niemożliwości celowania, tendencję do samoczynnego wykonywania
tzw. górek kończących się efektownym wchodzeniem w korkociągi, oraz
niespecjalne osiągi nadawane przez już powszechne DB601A (1050KM). Ciągłych
problemów nastręczało też podwozie. Samolot ten początkowo miał upierzenie
bardzo podobne do Bf-110, w wyniku prób zmieniono je jednak na pojedynczy
statecznik pionowy. Poprawione prototypy oblatywano od 23 września, i
mimo że nadal był to badziew, w Augsburgu kończono już prace nad linią
montażową dla produkcji seryjnej. Nie przeszkadzało chłopcom że prawie
każde lądowanie było awaryjnym albo o włos od niego, coś jak w żartach
krążącym w środowisku parę lat temu o naszych lotowskich An-24 gniotsa-niełamiotsa.
Z tym że tu akurat zabrakło radzieckiej finezji technicznej, ponieważ
już piątego września drugi prototyp zaczął rozbierać się w powietrzu i
pilot zdecydował się na mały łyk świeżego powietrza. Odtąd tak wyglądał
każdy miesiąc prób. Utworzono specjalną jednostkę doświadczalną ErG 210,
mającą opracować procedury i przeprowadzić testy uzbrojenia tych maszyn,
co życiem przypłacił m.in. jeden z jej dowódców, oberleutnant Heinz Forgatsch
(3./SKG 210). Wszystko było w porządku, więc już na wiosnę 1941 roku ruszyła
produkcja seryjna. Musiała zresztą ruszyć, bo wkrótce zabrakło prototypów
i z jednostek liniowych trzeba było zabrać trzynaście sztuk pierwszej
serii A-1, aby uzupełnić braki w Rechlinie. Samoloty te uzbrojono w dwa
działka MG151/20 i dwie plujki MG17. Wersja A-2, budowana równolegle,
przystosowana była do podwieszenia 2000kg żelastwa. Nie zmieniało to jednak
faktu, że nie było możliwości trafienia w cel mniejszy niż fabryka FSO
na Żeraniu produkująca bardzo dobre wyroby samochodopodobne, z powodu
totalnej niestabilności maszyny w locie (ja wiem że tej fabryki jeszcze
nie było, a szkoda bo może by ją ruscy sobie zabrali wyzwalając Warszawę
albo przynajmniej spalili). |
|
|
Przed
każdym lotem Schwier porządnie podsypuje prochem panewki.
Znudzony Doktor zjeżdża na filcu do piasku. |
|
W początkach 1942 roku ktoś wpadł na pomysł, by
dodać do tylnej części kadłuba (zbudowanej podobnie jak większość mietków
z segmentów) jeszcze jedną część, i tym samym wydłużyć kadłub. Okazało
się że to było to. 12 marca zalecono przerobienie w ten sposób wszystkich
samolotów. Problem niechęci do latania ostatecznie rozwiązało zainstalowanie
automatycznych slotów na skrzydłach, czego Willi początkowo chciał uniknąć.
Od lipca 1942 roku wszystkie samoloty miały także sloty. Bezwładność
biurokracji sprawiła jednak, że w kwietniu produkcja stanęła kosztem
zwiększenia wytwarzania Bf-110 do czasu usunięcia usterek. Równolegle
jednak ruszyła produkcja licencyjna na Węgrzech, w nowo zbudowanej przy
pomocy Niemców Naddunajskiej Fabryce Samolotów. Węgrzy szybko wprowadzili
niezbędne poprawki i jako Me-210C z silnikami DB 605E o mocy maksymalnej
1475KM rozpoczęli produkcję, w większości na potrzeby Luftwaffe, ale
w jednej trzeciej dla swoich Królewskich Sił Powietrznych. Od początku
1943 do marca 1944 roku, kiedy produkcję zakończono, zbudowano 276 maszyn.
Pierwsza węgierska jednostka uoperacyjniła się jednak dopiero na początku
1944 roku. Me-210C karierę zrobił tylko na Węgrzech, gdzie był wręcz
popularny. W Niemczech większą karierę zrobił dopiero jego następca.
W 1942 roku pojawił tam się nowy napęd; DB 603A o mocy 1750KM (oczywiście
mocy startowej). Wyposażona w nowe silniki i poprawiona konstrukcja
nazwana została Me-410, i niezwłocznie skierowana do produkcji. Czas
naglił, Bf-110 zaczął się niebezpiecznie szybko starzeć w obliczu nowych
typów maszyn w arsenałach przeciwników.
Me-410 początkowo powstawał jako lekki bombowiec
o dużej prędkości przelotowej, pamiętajmy o niemieckich doświadczeniach
z szybkimi bombardowaniami z płytkiego nurkowania celów w Anglii kiedy
to zaskoczenie wielokrotnie nie pozwalało na włączenie się do akcji
obrony przeciwlotniczej. Niemcy mieli chyba jakąś tendencję do kurczowego
uczepiania się jednej idei, dzięki temu zmarnowali bardzo dobry moim
zdaniem pomysł na swój pierwszy prawdziwy bombowiec, na siłę przystosowując
He-177 do bombardowań nurkujących (to jakby przystosować Concorde do
oprysków). Me-410A-1 pozostał więc takim szybkim bombowcem o udźwigu
2000kg, ale jego potencjał jako platformy mogącej ustawić baterię działek
na odpowiedniej pozycji został także wykorzystany. Wersja A-2 była typowym
ciężkim myśliwcem, uzbrojonym w mordercze (i wiecznie zacinające się)
działka MK108 i szybko-wypruwające-flaki MG151/20. Jego dużą prędkość
wykorzystano także w rozpoznaniu, budując wyspecjalizowaną wersję A-3.
Samoloty produkowano i dostarczano już od 1943 roku, ale wkrótce potrzeby
stały się większe niż możliwości fabryki, co doprowadziło do uruchomienia
równoległej produkcji w zakładach Dorniera, ale i tak zbudowano ich
wszystkich zaledwie 1121 sztuk. To nie był zły samolot, choć na pewno
nie na miarę Mosquito. Ale lepszy od Bf-110.
|
|
|
Pomimo wielu bezspornych walorów, Me410
nie znalazł uznania w oczach herbatniczych oblatywaczy. |
|
Samolot ciągle rozwijano, jego gabaryty pozwalały
na wyposażanie go w różne ciekawostki, np. 50mm armatę BK5 (po co!?
Czy lepszy jest jeden niecelny strzał 50mm czy choć jeden na cztery
celny 30mm?), urządzenia elektroniczne (radar, nasłuch, zakłócanie),
baterię czterech działek 20mm, czy rewolwerowa wyrzutnia sześciu rakiet
W.Gr.21 (niekierowane pociski rakietowe 210 mm), robiąca furorę wśród
publiczności w czasie walk nad Balatonem w 1944 roku.
No i oczywiście trzeba wspomnieć o największej
ciekawostce tej maszyny, czyli o bocznych MG131, zdalnie sterowanych
przez strzelca z kabiny. Było to bardzo skomplikowane gerate, ale też
reprezentujące bardzo wysoki poziom zaawansowania mechaniki osiągniętego
przez niemiecki przemysł. Skomplikowany ten system nie mógł być naprawiony
i skalibrowany przez pana Zygmunta z petem w dziurawych zębach, niemniej
system ten działał, i to skutecznie wbrew pozorom. Strzelec miał w kabinie
specjalnie przystosowane Revi i można jowialnie powiedzieć: joysticki
dla każdego karabinu, za pomocą których przy odrobinie wprawy można
było np. sprawić że kapitan James Morris latający Lightningiem w 20FG
od siódmego lipca 1944 przestał być jednym z czołowych żywych asów alianckiego
lotnictwa myśliwskiego.
Broń ta nie mogła oczywiście (przez ograniczenia
motoryczne swoje i strzelca) być stosowana w dynamicznej, manewrowej
walce powietrznej, ale też trudno by tak duży samolot jak Me-410 uganiał
się za Mustangami czy Tempestami. Niemniej jeśli któryś z nich miał
ochotę się ustawić do oddania serii, wtedy strzelec miał swoje parę
sekund. I nierzadko zdarzało się że trafiony 13mm pociskiem albo jak
miał pecha to kilkoma napastnik, o ile jeszcze mógł (to nie był Sturmovik,
lol) musiał sobie odpuścić. Było to oczywiście za mało na P-47, jak
dowodzą opisy, ale np. w zupełności skuteczne na wrażliwego Mustanga.
Samoloty te były bardzo groźne dla alianckich bombowców, z powodu swojej
zabójczej siły ognia (co powiecie na 8x MG151/20 ? albo BK5 i 2x MG151/20
?), oraz prędkości z jaką (tak duże maszyny) mogły się zbliżyć, niemniej
z czasem pojawienia się regularnej i bardzo silnej eskorty myśliwskiej,
samoloty te zaczęły ponosić straty, nie mając szans w walce z myśliwcami
eskorty.
|
|
|
Grupa radzieckich techników prowadząca
oględziny niecodziennej konstrukcji dyszla w Me410. |
|
Od końca 1944 roku coraz częściej wykorzystywano
je jako samoloty szturmowe. Były na pewno bez porównania lepsze w każdej
roli niż ich protoplasci, ale było ich zbyt mało by mogło to mieć jakieś
większe znaczenie. Standardowo, oprócz dwóch MG131 strzelca, Me-410
wyposażony był w dwa działka dwudziesto i dwa trzydziestomilimetrowe,
jednak z uwagi na rezerwy samolotu przeważnie dodawano jeszcze dwa działka
już w jednostkach. Samolot miał mieć jeszcze wersje rozwojowe, z których
oblatana nawet została wersja Me-410B wyposażona w DB 605 o mocy maksymalnej
1900KM, ale alianci nie chcieli czekać. Miała to być wersja mogąca przenosić
również torpedy lotnicze, potem miała powstać także wersja -E. Innym
zarzuconym projektem był Me-310, wysokościowy myśliwiec przechwytujący,
ale skończył podobnie jak Bf-109H. Samoloty te miały swoje pięć minut
w czasie powietrznej bitwy o Budapeszt, a także w walkach nad Balatonem,
gdzie dały się mocno we znaki atakującym sowietom zmuszając ich do szybszego
sprowadzania nowych dywizji.
Autorem tekstu jest : Elwood
|
|
|
|
|