Wyobraźmy sobie następującą sytuację: jest lipiec 1945 roku i wojna wciąż trwa. Alianci bardzo wolno zbliżają się do serca Niemiec, napotykając dużo bardziej fanatyczny i zażarty opór, niż można się było spodziewać...

Pilot Spitfire'a kładzie samolot na lewe skrzydło, by przyjrzeć się dokładniej dziwnemu kształtowi, który pojawił się w polu widzenia. Z początku widzi niewiele. Potężny silnik Merlin dudni miarowo tuż przed nim. Pilot wyrównuje maszynę do poziomu, by znaleźć się tuż za najbardziej osobliwym statkiem latającym, jaki widział w życiu. Dziwoląg nie ma stateczników ani steru kierunku. Nie można też dostrzec kadłuba. To wprawia Anglika w chwilowe zakłopotanie. Jednak chociaż nikt nigdy nie informował go o tego rodzaju samolotach, na widok oznaczeń państwowych natychmiast decyduje się na otwarcie ognia. Ale w chwili, gdy umieszcza "latające skrzydło" w celowniku, to diabelskie nasienie umyka zeń gwałtownym manewrem. Przeklinając swą spóźnioną reakcję, Anglik przyspiesza i unosi w górę nos maszyny. Jednak stary wyga z Luftwaffe, siedzący za sterami nowego Go 229 wyprzedza go już i dzięki mocy dwóch silników odrzutowych Junkersa, wznosi się nad swym przeciwnikiem. Zmniejszając nieco gaz, Niemiec dostrzega refleksy świetlne na kabinie Spitfire'a, gdy mija lecący niżej brytyjski myśliwiec. Ten błysk odbitych promieni słonecznych staje się dla niego hasłem do ataku. Zaczyna nurkować, by wejść na ogon Anglika. Po chwili cel jest w zasięgu. Cztery 30 milimetrowe działka wypluwają krótką, gwałtowną serię pocisków. Niemiecki pilot, minąwszy ofiarę, oddala się, szykując się do drugiego podejścia. Krótki rzut oka w lusterko mówi mu, że nie będzie to już potrzebne. Maszyna przeciwnika, ciągnąc za sobą smugę dymu, opada spiralą ku ziemi...


Opisana sytuacja nigdy nie miała miejsca, ale gdyby losy wojny potoczyły się nieco inaczej, coś takiego miało szansę się wydarzyć. Nawet dzisiaj, ponad pół wieku później, Go 229 i podobne do niego konstrukcje wyglądają jak maszyny futurologiczne. Bez wątpienia były to najbardziej niezwykłe i oryginalne samoloty zbudowane podczas wojny. Powstały dzięki przeświadczeniu trzech braci, że kształt latającego skrzydła jest idealny dla statku powietrznego.

Bracia Walter, Wolfram i Reimar Horten pochodzili z okolic Bonn. Aby dowieść swych racji, na początku lat trzydziestych skonstruowali kilka modeli szybowców. Wcześniej, podobnie jak inni konstruktorzy, odrzucali koncepcję latającego skrzydła, jako zbyt śmiałą, aby zastosować ją praktyce. Dopiero po przestudiowaniu wyników prac Johna Northropa z zakładów North American i swego rodaka Alexandra Lippischa, odważyli się na budowę niewielkich modeli. Pierwsze próby były udane, więc w 1931 roku przystąpili do prac nad pełnowymiarowym szybowcem Ho I. Symbol ten, wraz z rzymską numeracją, przyjęto dla wszystkich dalszych konstrukcji braci.
Dzięki powstałym wcześniej modelom bracia przekonali się, że zbudowanie samolotu, złożonego z samego skrzydła, prawdziwego "idealnego płatowca", było najzupełniej wykonalne. Projekt Ho I, będący po prostu jednym z modeli, powiększonym do rozmiarów prawdziwego szybowca, przewidywał umieszczenie w centralnej części skrzydła niewielkiej kabiny, zakrytej opływową owiewką, w której pilot miał znajdować pozycję leżącą. Rozpiętość drewnianej, krytej płótnem konstrukcji wynosiła 12 metrów. Podwozie składało się z pojedynczej płozy pod kabiną pilota. Zgodnie z wcześniej przyjętymi założeniami, Ho I, podobnie jak i kolejne projekty Hortenów, nie miał typowych sterów ani stateczników. Ich funkcję spełniać miały sterolotki, umieszczone w pobliżu końcówek skrzydeł, oraz klapy, spełniające zarazem rolę prostych hamulców aerodynamicznych. W sumie Ho I spędził w powietrzu około siedmiu godzin i przyniósł braciom nagrodę w wysokości 600 marek za zwycięstwo w konkurencji nowych projektów podczas zawodów szybowcowych Rhon-Wasserkuppe w 1934 roku.



Zawody odbywały się na górskim zboczu. Hortenowie poradzili sobie jakoś z dostarczeniem szybowca, ale nie mieli ochoty trudzić się ponownie w drodze powrotnej do domu. Ponieważ na miejscu nie było warunków, aby przechować maszynę, zdecydowali się dać ją w prezencie Alexandrowi Lippischowi, aby zrobił z nią to, co uważa za stosowne. Niestety, Lippischowi nie udało się zorganizować samolotu, który mógłby doholować szybowiec do Deutsche Forschungsinstitut fiir Segelflug (Niemiecki Doświadczalny Instytut Szybowcowy, w skrócie DFS) w Darmstadt. Zmuszony był więc zniszczyć niezwykły podarunek. Było to dość bolesne dla braci, zwłaszcza że ich projekt właśnie został nagrodzony.
Zniszczenie Ho I spowodowało, że Hortenowie z wielkim zapałem przystąpili do dalszej pracy. W niecały rok powstał drugi szybowiec, Ho II. Podobnie jak jego poprzednik, Ho II "Habicht" (Jastrząb), miał kształt przypominający grot strzały, ale dodano mu drugą parę sterolotek, a płozę zastąpiono stałym, dwukołowym podwoziem.
Próbne loty odbyły się w maju 1935 roku, zaledwie 9 miesięcy po stracie Ho I, gdyż bracia wystąpili o pomoc finansową z funduszy publicznych i została im ona przyznana. W sierpniu Hortenowie wypożyczyli silnik benzynowy Hirth Hm 60 o mocy 80 KM, aby zamontować go na swej konstrukcji w celu napędzania dwułopatowego, pchającego śmigła. W ten sposób powstał samolot Ho IIm. Silnik umieszczono w środkowej części skrzydła, za kabiną pilota. Ten zajmował wciąż pozycje leżącą, ale obecnie znajdował się za całkowicie przeszkloną osłoną wierzchołka skrzydła, a owiewka nad kabiną pozostała jedynie w formie spłaszczonego wybrzuszenia.
W 1936 roku wszyscy bracia wstąpili w szeregi Luftwaffe, ale dzięki poparciu DFS i Urzędu Techniki nadal mieli zajmować się pracą nad swymi projektami. W rezultacie, po roku, Hortenowie znacznie udoskonalili kształt skrzydła, aby poprawić stateczność i sterowność maszyny, które i tak były zadowalające. Do jesieni 1937 roku zbudowali trzy pozbawione napędu egzemplarze nowego modelu, a Luftwaffe wystawiła je w kolejnej edycji zawodów Rhon.
Tymczasem Hirth odebrał pożyczony silnik, a pod koniec roku bracia zaczęli zastanawiać się nad przeprowadzką do Berlina. Z pewnych względów Walter i Reimar zrezygnowali ze służby w Luftwaffe i rozpoczęli prace nad nowym szybowcem, uwzględniając wszystkie udoskonalenia, wprowadzone we wcześniejszych konstrukcjach. Owocem ich wysiłków był Ho III, który powstał po roku i otrzymał oznaczenie 8-250, nadane oficjalnie przez Ministerstwo Lotnictwa, które częściowo finansowało projekt. Bracia zyskali w ten sposób wpływowych przyjaciół.
Ho III miał sylwetkę podobną do Ho II, ale jego rozpiętość powiększono do 20 metrów. Ponadto centralną część skrzydła wykonano z duralu, pozostawiając drewnianą konstrukcję dźwigarów i zewnętrznych części płatów. Dwa egzemplarze Ho III wzięły udział w zawodach Rhon w 1938 roku i odniosły na nich sukces, mimo że zostały w dość pechowy sposób utracone. W obu przypadkach piloci zostali zmuszeni do skoku ze spadochronem w wyniku oblodzenia.
Ostatecznie zbudowano cztery egzemplarze Ho III, w Berlinie i w Kolonii. Na trzecim prototypie w początkach roku 1942 zamontowano silnik benzynowy o mocy 55 KM i pchające śmigło, podobnie jak na Ho IIm. Po kilku lotach próbnych maszynę przewieziono do Getyngi, gdzie zademonstrowano ją na Aerodynamischen Versuchanstalt (Wystawie Projektów Aerodynamicznych, w skrócie AVA). Ze względu na niewystarczającą moc silnika, w 1943 roku został on wymieniony na chłodzony powietrzem silnik samochodowy słynnego Volkswagena-Garbusa. Samolot, przemianowany na Ho IIIe, wzbił się w powietrze w 1944 roku, ale dalsze jego losy są owiane tajemnicą.

Pierwszy Albatros
Kolejną konstrukcją miał być Ho IV, ale zrezygnowano z niego na korzyść Ho V. Był to pierwszy projekt Hortenów, na którym od początku przewidywano zastosowanie napędu, dlatego też zredukowano jego rozpiętość. Aby zmieścić dwa silniki Hirth o mocy 80 KM, takie same jak w Ho IIm, centralna część skrzydła musiała zostać poszerzona i pogrubiona. Skrzydło przy krawędzi spływu było bardzo wąskie, więc wysunięte poza nią silniki stawiały zbyt duży opór aerodynamiczny. Ostatecznie ukryto je w opływowych osłonach, stanowiących integralną część skrzydła, dzięki czemu nie był potrzebny zbyt długi wał do napędu szerokołopatowych śmigieł.
Specjalistyczna wytwórnia tworzyw sztucznych w pobliżu Kolonii rozpoczęła produkcję w 1936 roku. Ho Va wyróżniał się pokryciem powierzchni skrzydeł i dźwigarami z nowych materiałów. Został ukończony w 1937 roku i budził powszechne zdumienie. Podobna sytuacja miała miejsce wiele lat później, gdy cały świat zdumiał się sukcesem lekkiego i wątłego aparatu, nazwanego "Gossamer Albatross". Był to pierwszy statek powietrzny, który przeleciał nad kanałem La Manche wyłącznie dzięki sile mięśni pilota. Nietrudno sobie wyobrazić, co działo się w 1937 roku, skoro Ho Va nie dość, że miał niezwykły kształt, to jego pokrycie wykonano z celofanu. To rzeczywiście musiało robić wrażenie.
Dwukołowe podwozie główne zamocowano na stałe, natomiast mniejsze koło przednie było chowane. W kabinie było miejsce dla dwóch ludzi, ułożonych w pozycji horyzontalnej jeden obok drugiego. Kabina nie wystawała poza obrys skrzydła, dzięki czemu maszyna zachowywała idealną linie aerodynamiczną, co pozwalało na osiągnięcie prędkości 280 km/h. Biorąc pod uwagę niewielką moc silników, był to zadziwiająco dobry wynik. Bracia Horten poważnie myśleli o zastosowaniu jednego z właśnie opracowywanych silników odrzutowych, ale Urząd Techniki sceptycznie odniósł się do tego pomysłu, a nawet zagroził wstrzymaniem wsparcia finansowego, jeżeli konstruktorzy nie porzucą tej idei.
Pierwszy egzemplarz Ho Va uległ rozbiciu podczas startu do swego dziewiczego lotu. Pilotujący go Walter i Reimer szczęśliwie wyszli z tego cało. Maszyna uniosła się, ale miała za małą prędkość, by wznieść się wyżej. Nastąpiło nieuchronne przeciągnięcie i silne uderzenie o ziemię. Kruche elementy z tworzywa dosłownie rozsypały się. Bracia natychmiast zorientowali się, co było przyczyną wypadku. Silniki zostały zamontowane zbyt daleko w tyle, przez co środek ciężkości przesunął się w tym samym kierunku. Po odzyskaniu silników z wraka, Hortenowie natychmiast przystąpili do budowy poprawionej wersji samolotu.
Ernst Udet osobiście polecił zakładom remontowym Luftwaffe w Kolonii, zarządzanym przez majora Dinorta, aby rozpoczęto prace nad Ho Vb. Zapewnił też braci, że jego departament pokryje wszelkie koszty. Gest ten oznaczał, że dowództwo obdarza ich zaufaniem, dlatego Hortenowie byli bardzo wdzięczni Udetowi za interwencję i udzielenie wsparcia ze strony Urzędu Techniki. Drugi Ho V miał bardziej tradycyjną konstrukcję. Sekcja centralna zbudowana była z rur stalowych, dźwigary z drewna, a całość była kryta płótnem. Zapewne z powodu wypadku zmieniono kabinę pilotów. Nie musieli teraz leżeć płasko, lecz siedzieli w normalnych fotelach lotniczych, z głową i ramionami nad górną powierzchnią skrzydła. Ich miejsca od góry zakrywały wypukłe, przezroczyste osłony. Wierzchołek skrzydła także pozostał przeszklony, w celu zapewnienia jak najlepszej widoczności. Tym razem silniki zostały przesunięte do przodu, a w związku z tym wały śmigieł i ich osłony uległy przedłużeniu. Ho Vb został oblatany przez Waltera i zachowywał się w powietrzu bez zarzutu. Jednak ze względu na inne projekty, wymagające czasu, pieniędzy i uwagi, nie przeprowadzono pełnych testów samolotu. Stał on pod gołym niebem na lotnisku pod Poczdamem aż do 1941 roku, a drewniane części jego konstrukcji powoli próchniały.

Rodzina trzyma się mocno
Na początku 1938 roku prace Hortenów zwróciły uwagę firm takich jak Heinkel i Messerschmitt. Zaproponowano im zatrudnienie i przejęcie kierownictwa projektów. Jednak bracia nie doszli do porozumienia z oferentami, przede wszystkim w kwestii praw patentowych. W związku z tym Walter i Reimar ponownie znaleźli się w szeregach Luftwaffe, aby w ten sposób uzyskać poparcie państwa dla kolejnych doświadczeń. Trzeci z braci, Wolfram, wybrał zupełnie inną drogę: został pilotem bombowca i zginął podczas kampanii we Francji w 1940 roku. Walter i Reimar konsekwentnie umacniali swoją pozycję, pierwszy poprzez bliskie kontakty z politykami, drugi - dzięki małżeństwu z sekretarką Udeta. Ministerstwo Lotnictwa nie szczędziło funduszy na ich prace, a nawet stworzyło nową jednostkę doświadczalną, którą oddano im do dyspozycji. W tym przypadku nie bez znaczenia był fakt, że z raportów niemieckiego wywiadu dowiedziano się, iż amerykańska firma Jacka Northropa zajmuje się dziedziną, którą właśnie zaczęli zgłębiać Hortenowie: zastosowaniem silników odrzutowych na latających skrzydłach.
Jednostkę Hortenów nazwano Sonderkommando 9. Mieściła się w nie używanych warsztatach zajezdni autobusowej w Getyndze. Rolę zakładu produkcyjnego pełniła fabryka mebli w Minden. Bracia uzyskali wyjątkową pozycję jak na ówczesne warunki - dysponowali pewną niezależnością i praktycznie pozostawali poza strefą wpływów Urzędu Techniki RLM.
Na początku 1941 roku bracia Horten zbliżali się do zakończenia prac nad kolejnym szybowcem doświadczalnym, Ho IV, którego realizację wcześniej wstrzymano. Miał on posłużyć zbadaniu właściwości latającego skrzydła w lotach z dużymi prędkościami i nie był podobny do poprzedników. Profil płata był bardzo cienki, a całość miała znaczne wydłużenie - czyli stosunek rozpiętości do cięciwy. Było ono ponad dwukrotnie większe niż w poprzednich konstrukcjach. Kłóciło się to z pomysłem całkowitego ukrycia kabiny pilota w obrysie skrzydła, dlatego jej osłona była w tym modelu zaznaczona dużo wyraźniej. Ze względu na cienki profil i duże wydłużenie pilot zmuszony był przyjąć dziwaczną pozycje z podkurczonymi nogami. Cięciwa płata była zbyt krótka, aby mógł leżeć wyprostowany, a nieduża grubość profilu nie pozwalała zastosować konwencjonalnego fotela.
Pierwszy egzemplarz, Ho IVa, został wykończony w zakładzie w Królewcu, a drugi, Ho IVb, na którym zastosowano plastykową krawędź natarcia - w fabryce koło Kassel. Po pewnym czasie Ho IVb rozbił się w wyniku wejścia w korkociąg, z którego nie dał się wyprowadzić, aż do zderzenia z ziemią. Późniejszy projekt, Ho VI, kontynuował ideę skrzydła o dużym wydłużeniu, ale ze względu na słabą wytrzymałość, nie zapewniającą bezpieczeństwa w powietrzu, został skasowany.
W późniejszym okresie 1941 roku Walter wszedł w skład sztabu sił powietrznych przy Ministerstwie Lotnictwa, a jego funkcja polegała na nadzorowaniu rozwoju konstrukcji jednosilnikowych myśliwców.

Dzięki nowemu stanowisku jego znaczenie i wpływy wydatnie się zwiększyły. Złożył więc wizytę w Poczdamie, gdzie Ho Vb jego projektu wciąż stał na płycie lotniska i powoli niszczał. Jednak nie udało się przekonać Udeta, aby wyasygnował fundusze i środki na uratowanie samolotu, co umożliwiłoby braciom kontynuację prac. Wreszcie we wrześniu 1941 roku w Minden zjawił się oddział specjalny Luftwaffe, którego zadaniem było odzyskanie maszyny. Została ona odbudowana w lotniczym zakładzie remontowym niedaleko Peschke. Dowódcą jednostki mianowano Reimara Hortena, a poza nim w jej skład weszło trzech konstruktorów oraz specjalista od aerodynamiki latających skrzydeł Heinz Scheidhauer.
Samolot był w tak opłakanym stanie, że zdecydowano się odbudować go w wersji jednomiejscowej. Po zakończeniu prac otrzymał oznaczenie Ho Vc. Zastosowano na nim standardowy kamuflaż Luftwaffe. W maju 1942 roku za jego sterami zasiadł Walter i samolot ponownie wzbił się w powietrze. Następnie został przetransportowany do Getyngi, gdzie w rok później rozbił się podczas jednego z lotów próbnych. Wrak zachowano z zamiarem odbudowania go po wojnie, ale plan ten nigdy nie został zrealizowany. Ciężko uszkodzony samolot zajęły wojska alianckie po zdobyciu lotniska. Zdecydowano, że nie ma sensu tracić czasu na odbudowę i Ho Vc został spalony. Warto w tym miejscu wspomnieć, że Hortenowie zamierzali zastosować w tym samolocie pojedynczy, odrzutowy silnik pulsacyjny Argus, umieszczony pomiędzy śmigłami silników tłokowych. Ze względu na brak stateczników spodziewano się uzyskać niezakłócony opływ i zmniejszyć straszliwe wibracje, które powodowały te jednostki, gdy montowano je na konwencjonalnych płatowcach.

4 kwietnia 1943 roku obaj bracia wygłosili długi referat podczas seminarium w Bonn na temat latających skrzydeł. Stwierdzali w nim, że .,szydło o skosie dodatnim bez elementów wystających poza obrys jest mniej wrażliwe podczas zetknięcia się z przeszkodami w postaci zwisających kabli, linek balonów zaporowych itp., (. . .) lepiej spisuje się przy prędkościach rzędu kilku Machów, (...) jego zastosowanie stanie się nieuniknione w przypadku lotów z wielkimi prędkościami". Słowa te można traktować jako zapowiedź użycia w jednej z przyszłych konstrukcji Hortenów silnika turboodrzutowego, ale zanim pomysł ten nabrał realnych kształtów, bracia zrealizowali kolejny projekt Ho VII. Był to dwumiejscowy samolot treningowy, napędzany dwoma chłodzonymi powietrzem silnikami Argus o mocy 240 KM. Zastosowano ponownie śmigła pchające, które pozwoliły na rozwinięcie prędkości 340 km/h. Maszyna ta miała służyć zapoznaniu pilotów z niekonwencjonalnym układem płatowca. Miała mieszaną, metalowo-drewnianą konstrukcję i powstała częściowo w zakładach Peschke - najwyraźniej bracia byli zadowoleni z remontu Ho Vb/Vc, który przeprowadzono w tej firmie.
Prawdziwą przyczyną powstania Ho Vll było przetestowanie możliwości latającego skrzydła jako maszyny myśliwskiej, jednak początkowo bracia nie chcieli się z tym zdradzić wobec czynników oficjalnych. Nowy samolot otrzymał chowane podwozie i został przebadany w tunelu aerodynamicznym, a do pierwszych prób w powietrzu, zgodnie z dotychczasową praktyką, powstał zmniejszony model maszyny. Pierwszy lot Ho VIIa odbył się w Minden w lecie 1943 roku. Po trwających cały rok próbach Goering, pod wrażeniem możliwości samolotu, zamówił serię 20 egzemplarzy, które miały być wyprodukowane przez zakłady Peschke. Początkowo RLM naciskało na zastosowanie silników pulsacyjnych Argus, ale po przedstawieniu przez Hortenów mocnych argumentów przeciwko tej koncepcji, przedstawiciele ministerstwa zrezygnowali z forsowania tego pomysłu. Jednak zamówienie zostało wycofane w momencie, gdy na ukończeniu znajdował się zaledwie drugi egzemplarz serii. W lutym 1945 roku Ho VIIa przyleciał do Getyngi, ale 
podczas lądowania zawiodło podwozie, co spowodowało poważne uszkodzenia. Maszyna nie została naprawiona i ostatecznie podzieliła los Ho Vc.

Bracia Horten planowali zbudowanie maszyny bojowej od jesieni 1942 roku, zamierzając jednocześnie zastosować na niej silnik odrzutowy. Wobec zamieszania, jakie wywoływały inne ich konstrukcje, trudno się dziwić, że wstępne prace nad tym projektem Sonderkommando 9 z Getyngi podjęło w całkowitej tajemnicy. Ze względu na wysokie stanowisko w ministerstwie, Walter Horten miał dostęp do poufnych danych na temat nowych typów niemieckich silników turboodrzutowych, w szczególności Junkers Jumo 004 i BMW 003. Bracia uważali, że jeśli ich nowy projekt, nazwany Ho IX (8-229), ma mieć jakiekolwiek szanse na odniesienie sukcesu, musi dysponować napędem odrzutowym. Jak się okazało, dzięki temu projekt nie przepadł, gdy po pewnym czasie Ministerstwo Lotnictwa zakazało wprowadzania do służby nowych modeli samolotów z silnikami tłokowymi.
Pierwsze pomysły Hortenów przypominały nieco projekty Alexandra Lippischa. Były to raczej szybowce z płatami w układzie delta, niż prawdziwe latające skrzydła. Do koncepcji tej wrócili w jednej ze swych późniejszych konstrukcji. Następnie pojawiły się dwa kolejne opracowania - P.52 i P.53 - które były już typowymi latającymi skrzydłami. Samoloty miały sprawdzoną już metalowo-drewnianą konstrukcję, jednak tym razem kabina została przesunięta maksymalnie do przodu, aby zapewnić pilotowi jak najlepszą widoczność podczas lądowania. Pilot miał siedzieć w fotelu wyrzucanym w pozycji wyprostowanej. Podwozie w pierwszym prototypie było zamontowane na stałe. Dwa silniki BMW 003 zabudowano w niewielkiej sekcji centralnej, a paliwo docierało do nich z 10 samo zasklepiających się zbiorników, rozmieszczonych po pięć w każdym skrzydle. Dla zwiększenia skuteczności hamowania zastosowano spadochron, ukryty w środkowej części krawędzi spływu.

Poparcie ze strony Goeringa
Pierwszy prototyp (Vl) został ukończony jako bezsilnikowy szybowiec w celu przetestowania właściwości aerodynamicznych, gdyż Hortenom odmówiono zezwolenia na próby tunelowe z powodu zniszczenia większości niemieckich ośrodków doświadczalnych przez alianckie naloty. Te, które ocalały, oddano do dyspozycji potentatów, takich jak Heinkel czy Messerschmitt. Sonderkommando 9, mimo statusu jednostki specjalnej, nie miało w tej sytuacji dostatecznej siły przebicia.
Aby umożliwić dalszą realizację projektu, bracia Horten musieli w końcu zrezygnować z utrzymywania go w tajemnicy. W sierpniu 1943 roku spotkali się z Goeringiem, który udzielił im natychmiastowego poparcia, nalegając na jak najszybsze rozpoczęcie prób silnikowych. Kapitan Walter Horten otrzymał przeniesienie do Getyngi w celu objęcia osobistego kierownictwa, a jego brat, porucznik Reimar Horten, został jego zastępcą. Dzięki oficjalnemu poparciu prace nabrały szybkiego tempa. Szybowiec V 1 wzbił się po raz pierwszy w powietrze w lutym 1944 roku, ale Ministerstwo Lotnictwa zostało poinformowane o pracach dopiero późna wiosną, kiedy przystąpiono do budowy egzemplarza V2.

Pewne problemy pojawiły się, gdy stwierdzono, że silniki BMW 003 nie mieszczą się w miejscach dla nich przeznaczonych i zaistniała konieczność ich wymiany na jednostki Junkersa. Potem z kolei Erhard Milch wydał rozkaz rozformowania Sonderkommando 9. Przyczyna tego posunięcia nie jest znana. Może Milch zrobił to pod naciskiem konkurencyjnych producentów, albo też decyzję podjęto w ministerstwie lub w Urzędzie Techniki, których przedstawiciele byli wściekli z powodu utrzymywania projektu w tajemnicy przed nimi. Jak wiemy, stosunki miedzy Goeringiem i jego zastępcą były raczej chłodne. Może Milch potraktował poparcie, udzielone Hortenom, za faworyzowanie ich kosztem innych, bardziej obiecujących projektów i zareagował zdecydowanie, likwidując jednostkę specjalną.
Bracia natychmiast założyli własną, prywatną firmę - Horten Flugzeugbau i pod takim szyldem kontynuowali prace. Jednak w ten sposób nie rozwiązali swych problemów, gdyż Ministerstwo Lotnictwa wydało polecenie natychmiastowego rozproszenia zespołów konstrukcyjnych, aby uniknąć ich namierzenia przez służby wywiadowcze przeciwnika. W ten sposób niewielka grupa projektowa Hortenów z Getyngi, została rozrzucona po całych Niemczech.

Decyzja ta przyniosła więcej złego niż dobrego, i to nie tylko w odniesieniu do projektu braci Horten. Jednak wraz z postępami aliantów na froncie biurokratyczne działania Ministerstwa Lotnictwa osłabły, dzięki czemu Walter i Reimar bez większych trudności odbudowali zespół konstrukcyjny. Musiało to jednak potrwać pewien czas, przez co prace zostały opóźnione o sześć miesięcy. Ministerstwo zablokowało wszelkie wsparcie finansowe i materiałowe dla projektu, przy milczącej akceptacji Milcha, jednak udało się zapewnić dopływ funduszy inną drogą, bezpośrednio poprzez biuro Goeringa. Zadziwiające jest, że tak istotny projekt, wyznaczający nowy kierunek rozwoju konstrukcji lotniczych, rozwijał się w wyjątkowo nie sprzyjających okolicznościach i został ostatecznie zrealizowany jedynie dzięki prywatnym środkom finansowym.

Nareszcie nasza produkcja
Podczas budowy V2 w Oranienburgu koło Berlina trwały dalsze próby z V 1. Rezultaty były doskonałe, ale w marcu 1944 roku wydarzył się wypadek. Podczas lądowania, na skutek silnych drgań, złamała się zamontowana na stałe przednia goleń podwozia. Naprawa uszkodzeń spowodowała dalsze opóźnienia. Naprawiony V 1 został przeniesiony do Brandis, gdzie próby miały być kontynuowane. Maszyna pozostała tam aż do chwili wkroczenia wojsk amerykańskich. Znajdowała się zresztą tak opłakanym stanie, że nie zdecydowano się na jej rekonstrukcją.
Tymczasem w Ministerstwie Lotnictwa dokonała się kolejna wolta wobec idei Hortenów. Urzędnicy nagle zachwycili się projektem do tego stopnia, że wręcz wyrwali go braciom z rąk i pod koniec 1944 roku rozpoczęli negocjacje z zakładami Gothaer Waggonfabrik na temat jego kontynuacji. Ministerstwo zażądało dalszych siedmiu prototypów, a następnie 20 egzemplarzy serii przedprodukcyjnej. Ho IX otrzymał teraz oficjalne oznaczenie Go 229. 


Go-229

Opracowano także wersję dwumiejscową, Go 229B, wyposażoną w radar w przedłużonym nosie maszyny i dostosowaną do działania w każdych warunkach pogodowych. Drugi i trzeci prototyp miały posłużyć za wzór dla typu "B". Gdy w zakładach w Gotha rozpoczynano produkcję, w Getyndze trwały ostatnie prace nad prototypem V2. Po ich zakończeniu w styczniu 1945 roku gotowy samolot przetransportowano do Oranienburga w celu przetestowania. V2 został zaprojektowany, aby mógł wytrzymać przeciążenia dochodzące do 7 G czyli siedmiokrotnie przekraczające siły ciężkości, które działają na samolot podczas postoju na ziemi. Była to wartość nieporównywalna w stosunku do "normalnego" myśliwca. Oznaczało to, że maszyna jest zwrotniejsza od jakiegokolwiek innego samolotu. Z tego względu w zakładach w Gotha wprowadzono jedynie kosmetyczne zmiany w produkowanych samolotach. Powiększono kabinę dla poprawienia wygody pilota oraz zastosowano wyrzucany fotel. Zwiększono też przedział silnikowy i wloty powietrza oraz dostosowano wytrzymałość płatowca i podwozia do wprowadzonych zmian. Stworzono możliwość zamontowania czterech działek MK 103 lub MK 108, po dwa po zewnętrznej stronie silników oraz zaczepy dla dwóch jednotonowych bomb albo dwóch zbiorników paliwa o pojemności 1237,5 litra. Sekcja centralna miała szkielet w postaci przestrzennej kratownicy z rur stalowych i była pokryta sklejką, z wyjątkiem dysz wylotowych. Taka konstrukcja była dużo tańsza w porównaniu z innymi maszynami, do których produkcji używano więcej stali lub lżejszych stopów metali. Poza metalowymi końcówkami, skrzydła wykonano z drewna i tworzywa zwanego "Formholz" - prasowanej mieszaniny wiórów z żywicą. Dzięki takiej budowie maszyna była praktycznie niewykrywalna dla urządzeń radiolokacyjnych przeciwnika, gdyż drewno nie odbija wiązki radarowej.



Skrzydło składało się z pojedynczego dźwigara głównego, do którego mocowano silniki, oraz dźwigara pomocniczego, podtrzymującego elementy sterujące na krawędzi spływu. Dwie trzecie każdego skrzydła zajmował elastyczny, samo zasklepiający się zbiornik paliwa o całkowitej pojemności 2970 litrów. Dwa silniki odrzutowe produkcji zakładów Junkersa przechodziły poprzez dźwigar główny. Wloty powietrza umieszczono w nasadach skrzydeł, przez co wtapiały się w sekcję centralną. Jedynymi otworami na górnej powierzchni maszyny były dysze wylotowe silników i niska, opływowa osłona kabiny. Samolot miał trójkołowe, chowane podwozie. Jako pojedyncze koło przednie wykorzystano kółko ogonowe z bombowca Heinkel He 177. Zachowano też spadochron hamujący, używany podczas lądowania.
W swym pierwszym locie 2 lutego 1945 roku, V2 wzbił się w powietrze już przy prędkości 15O km/h po 450 metrach rozbiegu. Mimo że podczas tej próby koło przednie pozostało w pozycji wypuszczonej, samolot rozwinął prędkość 300 km/h. Podczas pierwszego i drugiego lotu (nazajutrz) maszyna nie sprawiała żadnych problemów, choć w obu przypadkach pilot, podporucznik Erwin Ziller, zbyt wcześnie otwierał spadochron hamujący, co spowodowało lekkie uszkodzenie podwozia. Ze względu na konieczne naprawy kolejny start przełożono na 18 lutego. Po miesiącu prób zdecydowano się wreszcie wciągnąć przednie koło i wtedy V2 osiągnął prędkość 800 km/h. Niestety, jeden z kolejnych lotów zakończył się tragicznie. Podczas podchodzenia do lądowania przy jednym z silników unieruchomionym w wyniku awarii, samolot uderzył o ziemię, grzebiąc pod szczątkami pilota. Do chwili wypadku maszyna przebywała w powietrzu w sumie tylko dwie godziny.
V2 został kompletnie rozbity. Natychmiast pojawiły się pytania o niezachowanie przez zespół doświadczalny zwyczajowych procedur startowych. Dlaczego lot w ogóle się odbył, skoro na lotnisku nie było w tym czasie żadnego z braci Horten? Dlaczego nie wzięto pod uwagę wcześniejszych zastrzeżeń co do funkcjonowania silników? Dlaczego Ziller nie próbował się katapultować? Podczas badania wraku stwierdzono, że butla ze sprężonym powietrzem do awaryjnego wypuszczania podwozia, została opróżniona. Ziller skorzystał z procedury awaryjnej, zatem wysnuto przypuszczenie, że musiał on być przekonany, że oba silniki odmówiły posłuszeństwa, gdyż tylko w takim przypadku nie było możliwości wypuszczenia podwozia za pomocą siłowników hydraulicznych. Po awaryjnym wypuszczeniu podwozia, ze względu na gwałtowny wzrost oporu powietrza, nastąpiło przeciągnięcie. Z drugiej strony, gdy przerażeni świadkowie dobiegli na miejsce katastrofy, turbina jednego z silników jeszcze się obracała, czyli musiał on dziać do końca. Mając czynny silnik pilot powinien dać sobie radę i opanować sytuację. Dlaczego Zillerowi się to nie udało, pozostało tajemnicą, którą zabrał do grobu.



Schrage Musik
Tymczasem zakłady w Gotha wyprodukowały dwa prototypy wersji myśliwskiej nocnej oraz kontynuowały prace nad egzemplarzami V3 i V6 z serii przedprodukcyjnej, a także nad dwoma maszynami dwumiejscowymi, które miały służyć do szkolenia pilotów. Dopiero w marcu 1945 roku Goering umieścił Go 229 w ostatniej szansy programie produkcji myśliwców (Jagernotprogramm). Ale już po dwóch miesiącach Gotha została opanowana przez oddziały armii Stanów Zjednoczonych. Prace zostały przerwane w końcowym etapie wytwarzania części do 20 egzemplarzy przedprodukcyjnych. Amerykanie odkryli ukończoną sekcję centralną, która miała należeć do V3, i zabrali ją za ocean (obecnie jest ona w Państwowym Muzeum Lotnictwa i Kosmonautyki w Silver Hill w stanie Maryland). Na przykładzie V3 oraz V4, który był prototypem nocnego myśliwca Go 229B, można zauważyć pewne udoskonalenia, zastosowane przez konstruktorów z zakładów w Gotha. Ta ostatnia maszyna miała być wyposażona w zestaw wyrzutni rakietowych, skierowanych skośnie do góry, zwany Schrage Musik (dosłownie - "ukośna muzyka", czyli jazz). Była to nowa broń. Pociski odpalano automatycznie przez urządzenie fotoelektryczne, w momencie gdy myśliwiec przelatywał pod atakowanym samolotem przeciwnika. W dalszych planach przewidywano wprowadzenie opancerzonej kabiny ciśnieniowej do lotów na dużych wysokościach. Wcześniej testowano nieporęczny skafander ciśnieniowy, ale był on niewygodny i zbyt ograniczał swobodę ruchów pilota.
Go 229 nie trafił do produkcji seryjnej. Chociaż Goering włączył tę maszynę do swego programu ostatniej szansy (Jagernotprogramm), tylko jeden egzemplarz zdołał wzbić się w powietrze przed opanowaniem fabryki w Gotha przez Amerykanów. Zakłady Gothaer Waggonfabrik - producent samolotu braci Hortenów, opracowały własny projekt latającego skrzydła, korzystając częściowo z ich osiągnięć. Jego realizacją stał się P.60. Zaprojektowano go jako ciężki nocny myśliwiec, do zwalczania brytyjskich Mosquito i amerykańskich Northropów Black Widow. Miał być uzupełnieniem dla Go 229, pod warunkiem, że produkcja obu modeli byłaby kontynuowana. Jednak pogarszająca się wciąż sytuacja Niemiec spowodowała, że oba projekty zamiast się uzupełniać, stały się dla siebie coraz bardziej konkurencyjne.



Już w chwili rozpoczęcia produkcji Go 229, w zakładach w Gotha zastanawiano się nad jego następcą. P.60 powstał dzięki wykorzystaniu nadwyżek mocy przerobowych i doświadczenia zdobytego podczas wytwarzania szybowców. Prace nad nim prowadzono równolegle z budową pierwszych Go 229. W wersji P.60A pilot i nawigator leżeli płasko w ciśnieniowej kabinie, tuż za przeszklonym nosem, który zlewał się z przednią krawędzią skrzydła. Podobnie jak w projekcie Hortenów samolot nie miał ogona ze statecznikami i sterem kierunku. Zamiast tego na końcówkach skrzydeł znajdowały się rozkładane do góry i do dołu, prostopadłe powierzchnie sterujące. Podczas lotu po prostej można je było składać dla zmniejszenia oporu powietrza, a rozkładać, gdy były potrzebne. Skrzydła miały skos wielkości 45° i były wyposażone w długie klapy, pozwalające na loty z dużymi kątami natarcia. Nasada skrzydła łagodnie przechodziła w nieco bardziej wypukły kadłub. Dwa silniki turboodrzutowe BMW 103 były zamontowane w dość osobliwy sposób - jeden ponad, a drugi pod sekcją centralną. Pomiędzy nimi znajdował się jeszcze jeden silnik, tym razem był to rakietowy Walter, ułatwiający start i początek wznoszenia. W porównaniu z Go 229 uzbrojenie P 60; złożone z czterech działek Mk 108, może wydać się niezbyt imponujące, ale zakładano, że wystarczy zwłaszcza w połączeniu z wielką prędkością i doskonałą zwrotnością samolotu.
W lutym 1945 roku głównodowodzący niemieckiego lotnictwa myśliwskiego ustalił warunki, jakie miał spełniać każdy nowo powstały jedno lub dwusilnikowy myśliwiec. Nowe i bardzo wyśrubowane wymagania polegały na udoskonaleniu wyposażenia, skróceniu rozbiegu samolotu podczas startu do 1000 metrów oraz zwiększeniu zasięgu i długości lotu. Wobec konieczności spełnienia tych parametrów, P 60B był nieco większy od swego poprzednika. Zaproponowano użycie mocniejszych silników Heinkel HeS 011 w miejsce jednostek BMW, przy czym rakietowy silnik Waltera miał pozostać na swoim miejscu. Z nową konstrukcją wiązano spore nadzieje, między innymi spodziewano się, że maszyna będzie w stanie osiągnąć pułap 9000 metrów w 2,5 minuty!



Trzeci wariant, P.60C był podobny do swych poprzedników. Miał mocniejsze silniki, tak jak wersja "B", ale zastosowano na nim konwencjonalną kabinę z wypukłą osłoną. W wydłużonym nosie maszyny umieszczono aparaturę radarową "Neptun". Z myślą o zastosowaniu go w roli nocnego myśliwca, zdolnego latać w każdych warunkach pogodowych, do standardowych czterech działek dodano jeszcze dwa, strzelające pod kątem do góry. Gdy w marcu 1945 roku Ministerstwo Lotnictwa zażądało dodatkowo powiększenia załogi do trzech osób, konstruktorzy zakładów w Gotha mieli gotowe pomysłowe rozwiązanie: nawigator i radiotelegrafista zostali umieszczeni w pozycji półleżącej w przeszklonych komorach, pozostających w obrysie krawędzi natarcia skrzydła po obu stronach kabiny pilota. Dzięki temu kabina została skrócona. Było w niej miejsce jedynie dla pilota, co pozwoliło na wstawienie większego zbiornika, który mógł pomieścić 2400 kg paliwa. Zasięg wzrósł tym samym do 2400 kilometrów przy czasie lotu do czterech godzin.
Klęska Niemiec przerwała prace nad P.60. Po wojnie nie powrócono do tego projektu. Zwycięzcy nie zbudowali nawet prototypu, który mógłby zostać przetestowany przez ich siły powietrzne.
Współpraca z zakładami w Gotha przy produkcji Go 229 nie była ostatnią próbą realizacji najnowszych projektów Hortenów. Bracia w dalszym ciągu pracowali samodzielnie i postawili sobie nowy cel: przekroczenie bariery dźwięku. Zdecydowali się wykorzystać do swych planów długo oczekiwany silnik odrzutowy Heinkel HeS 011. Zamierzali zbudować niewielkie latające skrzydło, o rozpiętości zaledwie siedmiu metrów. Pilot ponownie miał zająć pozycję leżącą w sekcji centralnej za przezroczystą, pancerną osłoną z pleksiglasu. Maszyna miała osiągnąć prędkość 1,4 Macha, choć tajemnicą pozostaje, w jaki sposób bracia wyliczyli powyższą wartość, skoro w dalszym ciągu nie mogli skorzystać z tunelu aerodynamicznego i kalkulacje musieli opierać wyłącznie na próbach z niewielkimi modelami. Zdołali zbudować szybowiec naturalnych rozmiarów, ale tuż przed jego ukończeniem wojska sprzymierzonych wkroczyły do Getyngi. Żołnierze zniszczyli prototyp, nie zdając sobie sprawy z jego znaczenia.



Innym projektem braci, realizowanym poza zakładami w Gotha i bez wiedzy Ministerstwa Lotnictwa, był Ho XIII. Było to całkowicie prywatne przedsięwzięcie, którego efektem miał być niewielki myśliwiec przechwytujący. Pierwsza faza polegała na zbudowaniu szybowca Ho XIIIA w doświadczalnym ośrodku szybowcowym w Gad Hersfeld, około 50 kilometrów na południe od Kassel. Miejsce to wybrano prawdopodobnie ze względu na sporą odległość od ministerialnych urzędników. Konstrukcja ta miała służyć zbadaniu właściwości skrzydła, zaprojektowanego do lotów ponaddźwiękowych, w zakresie niskich prędkości. Pilot miał zajmować pozycje leżącą w opływowej gondoli, umieszczonej pod dolną powierzchnią skrzydła. Począwszy od listopada 1944 roku, na Ho XIIA wykonano serię lotów próbnych, a następnie przeniesiono szybowiec do Horberg, gdzie zniszczyli go jeńcy wojenni, oswobodzeni przez oddziały alianckie. Co prawda, podczas zbierania materiałów do niniejszej książki okazało się, że w przeciwieństwie do innych konstruktorów lotniczych. takich jak słynny Wernher baron von Braun, bracia Horten przy produkcji swych samolotów nigdy nie korzystali z pracy niewolniczej. Jednak trudno się dziwić jeńcom. dla których po kilku latach niewoli, każdy niemiecki cel był godny zniszczenia. Zakładając, że prace nie zostałyby przerwane, silnikowa wersja Ho XIII miałaby nieco większy skos skrzydeł niż prototypowy szybowiec i przedłużony statecznik pionowy. Z wyglądu samolot przypominałby nieco Messerschmitta Me 163 "Komet", a jeszcze bardziej projekt wyposażonego w silnik strumieniowy myśliwca Alexandra Lippischa oznaczony jako LP.13. Mimo że LP.13 i Ho XIII powstawały oddzielnie, obie konstrukcje wykazują zadziwiające podobieństwo podstawowych założeń.
Reimar Horten był tak dalece przekonany o wielkiej doniosłości projektu Ho XIII, że po wojnie, gdy tylko zakończyły się intensywne przesłuchania, którym poddano go w Londynie, wyemigrował do Argentyny i tam kontynuował prace nad samolotem naddźwiękowym. Zmarł niedawno, w 1993 roku. poświęciwszy całe życie zgłębianiu zagadnień aerodynamiki latających skrzydeł. Niektóre jego koncepcje wykorzystali Anglicy podczas wstępnych prac nad Concordem, przy budowie doświadczalnego samolotu Handley Page HP. 115, który odznaczał się wysokim statecznikiem pionowym i zwężającymi się do tyłu, skośnymi skrzydłami.
Raport CIA z 1948 roku potwierdza, że fabrykę w Gotha pod Erfurtem w Niemczech Wschodnich przejęli Rosjanie, którzy znaleźli tam prototypy i plany Go IX i nocnego myśliwca Go P.60. Dalej czytamy w nim, że Rosjanie "planują produkcję 1800 latających skrzydeł według projektu Ho VIll. Rozpiętość maszyny wynosi 39 metrów, skrzydła mają trzydziestostopniowy skos. Rosyjska wersja prawdopodobnie ma mieć napęd odrzutowy".
To bardzo ciekawe stwierdzenie, gdyż w czasie wojny na temat Ho VIII pojawiło się niewiele informacji. Pierwotnie projekt został przejęty w połowie 1943 roku przez Sonderkommando 9 z Getyngi. Miał to być produkowany po zakończeniu wojny samolot pasażerski z kabiną na 60 miejsc, umieszczoną wewnątrz gigantycznego skrzydła o rozpiętości ponad 79 metrów. To o wiele więcej niż wartość wymieniona w nieco dziwnym raporcie CIA, choć w rzeczywistości rozpiętość została zredukowana do 47 metrów. Większa maszyna nie zmieściłaby się w żadnym z tamtejszych hangarów.