Pilot Spitfire'a kładzie samolot na lewe skrzydło, by przyjrzeć
się dokładniej dziwnemu kształtowi, który pojawił się w polu widzenia.
Z początku widzi niewiele. Potężny silnik Merlin dudni miarowo
tuż przed nim. Pilot wyrównuje maszynę do poziomu, by znaleźć
się tuż za najbardziej osobliwym statkiem latającym, jaki widział
w życiu. Dziwoląg nie ma stateczników ani steru kierunku. Nie
można też dostrzec kadłuba. To wprawia Anglika w chwilowe zakłopotanie.
Jednak chociaż nikt nigdy nie informował go o tego rodzaju samolotach,
na widok oznaczeń państwowych natychmiast decyduje się na otwarcie
ognia. Ale w chwili, gdy umieszcza "latające skrzydło"
w celowniku, to diabelskie nasienie umyka zeń gwałtownym manewrem.
Przeklinając swą spóźnioną reakcję, Anglik przyspiesza i unosi
w górę nos maszyny. Jednak stary wyga z Luftwaffe, siedzący za
sterami nowego Go 229 wyprzedza go już i dzięki mocy dwóch silników
odrzutowych Junkersa, wznosi się nad swym przeciwnikiem. Zmniejszając
nieco gaz, Niemiec dostrzega refleksy świetlne na kabinie Spitfire'a,
gdy mija lecący niżej brytyjski myśliwiec. Ten błysk odbitych
promieni słonecznych staje się dla niego hasłem do ataku. Zaczyna
nurkować, by wejść na ogon Anglika. Po chwili cel jest w zasięgu.
Cztery 30 milimetrowe działka wypluwają krótką, gwałtowną serię
pocisków. Niemiecki pilot, minąwszy ofiarę, oddala się, szykując
się do drugiego podejścia. Krótki rzut oka w lusterko mówi mu,
że nie będzie to już potrzebne. Maszyna przeciwnika, ciągnąc za
sobą smugę dymu, opada spiralą ku ziemi...
|
|
Opisana sytuacja nigdy nie miała miejsca,
ale gdyby losy wojny potoczyły się nieco inaczej, coś takiego
miało szansę się wydarzyć. Nawet dzisiaj, ponad pół wieku później,
Go 229 i podobne do niego konstrukcje wyglądają jak maszyny futurologiczne.
Bez wątpienia były to najbardziej niezwykłe i oryginalne samoloty
zbudowane podczas wojny. Powstały dzięki przeświadczeniu trzech
braci, że kształt latającego skrzydła jest idealny dla statku
powietrznego.
Bracia Walter, Wolfram i Reimar Horten pochodzili
z okolic Bonn. Aby dowieść swych racji, na początku lat trzydziestych
skonstruowali kilka modeli szybowców. Wcześniej, podobnie jak
inni konstruktorzy, odrzucali koncepcję latającego skrzydła, jako
zbyt śmiałą, aby zastosować ją praktyce. Dopiero po przestudiowaniu
wyników prac Johna Northropa z zakładów North American i swego
rodaka Alexandra Lippischa, odważyli się na budowę niewielkich
modeli. Pierwsze próby były udane, więc w 1931 roku przystąpili
do prac nad pełnowymiarowym szybowcem Ho I. Symbol ten, wraz z
rzymską numeracją, przyjęto dla wszystkich dalszych konstrukcji
braci.
Dzięki powstałym wcześniej modelom bracia przekonali się, że zbudowanie
samolotu, złożonego z samego skrzydła, prawdziwego "idealnego
płatowca", było najzupełniej wykonalne. Projekt Ho I, będący po
prostu jednym z modeli, powiększonym do rozmiarów prawdziwego
szybowca, przewidywał umieszczenie w centralnej części skrzydła
niewielkiej kabiny, zakrytej opływową owiewką, w której pilot
miał znajdować pozycję leżącą. Rozpiętość drewnianej, krytej płótnem
konstrukcji wynosiła 12 metrów. Podwozie składało się z pojedynczej
płozy pod kabiną pilota. Zgodnie z wcześniej przyjętymi założeniami,
Ho I, podobnie jak i kolejne projekty Hortenów, nie miał typowych
sterów ani stateczników. Ich funkcję spełniać miały sterolotki,
umieszczone w pobliżu końcówek skrzydeł, oraz klapy, spełniające
zarazem rolę prostych hamulców aerodynamicznych. W sumie Ho I
spędził w powietrzu około siedmiu godzin i przyniósł braciom nagrodę
w wysokości 600 marek za zwycięstwo w konkurencji nowych projektów
podczas zawodów szybowcowych Rhon-Wasserkuppe w 1934 roku.
|
|
|
|
Zawody odbywały się na górskim zboczu. Hortenowie
poradzili sobie jakoś z dostarczeniem szybowca, ale nie mieli
ochoty trudzić się ponownie w drodze powrotnej do domu. Ponieważ
na miejscu nie było warunków, aby przechować maszynę, zdecydowali
się dać ją w prezencie Alexandrowi Lippischowi, aby zrobił z nią
to, co uważa za stosowne. Niestety, Lippischowi nie udało się
zorganizować samolotu, który mógłby doholować szybowiec do Deutsche
Forschungsinstitut fiir Segelflug (Niemiecki Doświadczalny Instytut
Szybowcowy, w skrócie DFS) w Darmstadt. Zmuszony był więc zniszczyć
niezwykły podarunek. Było to dość bolesne dla braci, zwłaszcza
że ich projekt właśnie został nagrodzony.
Zniszczenie Ho I spowodowało, że Hortenowie z wielkim zapałem
przystąpili do dalszej pracy. W niecały rok powstał drugi szybowiec,
Ho II. Podobnie jak jego poprzednik, Ho II "Habicht" (Jastrząb),
miał kształt przypominający grot strzały, ale dodano mu drugą
parę sterolotek, a płozę zastąpiono stałym, dwukołowym podwoziem.
Próbne loty odbyły się w maju 1935 roku, zaledwie 9 miesięcy po
stracie Ho I, gdyż bracia wystąpili o pomoc finansową z funduszy
publicznych i została im ona przyznana. W sierpniu Hortenowie
wypożyczyli silnik benzynowy Hirth Hm 60 o mocy 80 KM, aby zamontować
go na swej konstrukcji w celu napędzania dwułopatowego, pchającego
śmigła. W ten sposób powstał samolot Ho IIm. Silnik umieszczono
w środkowej części skrzydła, za kabiną pilota. Ten zajmował wciąż
pozycje leżącą, ale obecnie znajdował się za całkowicie przeszkloną
osłoną wierzchołka skrzydła, a owiewka nad kabiną pozostała jedynie
w formie spłaszczonego wybrzuszenia.
W 1936 roku wszyscy bracia wstąpili w szeregi Luftwaffe, ale dzięki
poparciu DFS i Urzędu Techniki nadal mieli zajmować się pracą
nad swymi projektami. W rezultacie, po roku, Hortenowie znacznie
udoskonalili kształt skrzydła, aby poprawić stateczność i sterowność
maszyny, które i tak były zadowalające. Do jesieni 1937 roku zbudowali
trzy pozbawione napędu egzemplarze nowego modelu, a Luftwaffe
wystawiła je w kolejnej edycji zawodów Rhon.
Tymczasem Hirth odebrał pożyczony silnik, a pod koniec roku bracia
zaczęli zastanawiać się nad przeprowadzką do Berlina. Z pewnych
względów Walter i Reimar zrezygnowali ze służby w Luftwaffe i
rozpoczęli prace nad nowym szybowcem, uwzględniając wszystkie
udoskonalenia, wprowadzone we wcześniejszych konstrukcjach. Owocem
ich wysiłków był Ho III, który powstał po roku i otrzymał oznaczenie
8-250, nadane oficjalnie przez Ministerstwo Lotnictwa, które częściowo
finansowało projekt. Bracia zyskali w ten sposób wpływowych przyjaciół.
Ho III miał sylwetkę podobną do Ho II, ale jego rozpiętość powiększono
do 20 metrów. Ponadto centralną część skrzydła wykonano z duralu,
pozostawiając drewnianą konstrukcję dźwigarów i zewnętrznych części
płatów. Dwa egzemplarze Ho III wzięły udział w zawodach Rhon w
1938 roku i odniosły na nich sukces, mimo że zostały w dość pechowy
sposób utracone. W obu przypadkach piloci zostali zmuszeni do
skoku ze spadochronem w wyniku oblodzenia.
Ostatecznie zbudowano cztery egzemplarze Ho III, w Berlinie i
w Kolonii. Na trzecim prototypie w początkach roku 1942 zamontowano
silnik benzynowy o mocy 55 KM i pchające śmigło, podobnie jak
na Ho IIm. Po kilku lotach próbnych maszynę przewieziono do Getyngi,
gdzie zademonstrowano ją na Aerodynamischen Versuchanstalt (Wystawie
Projektów Aerodynamicznych, w skrócie AVA). Ze względu na niewystarczającą
moc silnika, w 1943 roku został on wymieniony na chłodzony powietrzem
silnik samochodowy słynnego Volkswagena-Garbusa. Samolot, przemianowany
na Ho IIIe, wzbił się w powietrze w 1944 roku, ale dalsze jego
losy są owiane tajemnicą.
Pierwszy Albatros
Kolejną konstrukcją miał być Ho IV, ale zrezygnowano z niego na
korzyść Ho V. Był to pierwszy projekt Hortenów, na którym od początku
przewidywano zastosowanie napędu, dlatego też zredukowano jego
rozpiętość. Aby zmieścić dwa silniki Hirth o mocy 80 KM, takie
same jak w Ho IIm, centralna część skrzydła musiała zostać poszerzona
i pogrubiona. Skrzydło przy krawędzi spływu było bardzo wąskie,
więc wysunięte poza nią silniki stawiały zbyt duży opór aerodynamiczny.
Ostatecznie ukryto je w opływowych osłonach, stanowiących integralną
część skrzydła, dzięki czemu nie był potrzebny zbyt długi wał
do napędu szerokołopatowych śmigieł.
Specjalistyczna wytwórnia tworzyw sztucznych w pobliżu Kolonii
rozpoczęła produkcję w 1936 roku. Ho Va wyróżniał się pokryciem
powierzchni skrzydeł i dźwigarami z nowych materiałów. Został
ukończony w 1937 roku i budził powszechne zdumienie. Podobna sytuacja
miała miejsce wiele lat później, gdy cały świat zdumiał się sukcesem
lekkiego i wątłego aparatu, nazwanego "Gossamer Albatross". Był
to pierwszy statek powietrzny, który przeleciał nad kanałem La
Manche wyłącznie dzięki sile mięśni pilota. Nietrudno sobie wyobrazić,
co działo się w 1937 roku, skoro Ho Va nie dość, że miał niezwykły
kształt, to jego pokrycie wykonano z celofanu. To rzeczywiście
musiało robić wrażenie.
Dwukołowe podwozie główne zamocowano na stałe, natomiast mniejsze
koło przednie było chowane. W kabinie było miejsce dla dwóch ludzi,
ułożonych w pozycji horyzontalnej jeden obok drugiego. Kabina
nie wystawała poza obrys skrzydła, dzięki czemu maszyna zachowywała
idealną linie aerodynamiczną, co pozwalało na osiągnięcie prędkości
280 km/h. Biorąc pod uwagę niewielką moc silników, był to zadziwiająco
dobry wynik. Bracia Horten poważnie myśleli o zastosowaniu jednego
z właśnie opracowywanych silników odrzutowych, ale Urząd Techniki
sceptycznie odniósł się do tego pomysłu, a nawet zagroził wstrzymaniem
wsparcia finansowego, jeżeli konstruktorzy nie porzucą tej idei.
Pierwszy egzemplarz Ho Va uległ rozbiciu podczas startu do swego
dziewiczego lotu. Pilotujący go Walter i Reimer szczęśliwie wyszli
z tego cało. Maszyna uniosła się, ale miała za małą prędkość,
by wznieść się wyżej. Nastąpiło nieuchronne przeciągnięcie i silne
uderzenie o ziemię. Kruche elementy z tworzywa dosłownie rozsypały
się. Bracia natychmiast zorientowali się, co było przyczyną wypadku.
Silniki zostały zamontowane zbyt daleko w tyle, przez co środek
ciężkości przesunął się w tym samym kierunku. Po odzyskaniu silników
z wraka, Hortenowie natychmiast przystąpili do budowy poprawionej
wersji samolotu.
Ernst Udet osobiście polecił zakładom remontowym Luftwaffe w Kolonii,
zarządzanym przez majora Dinorta, aby rozpoczęto prace nad Ho
Vb. Zapewnił też braci, że jego departament pokryje wszelkie koszty.
Gest ten oznaczał, że dowództwo obdarza ich zaufaniem, dlatego
Hortenowie byli bardzo wdzięczni Udetowi za interwencję i udzielenie
wsparcia ze strony Urzędu Techniki. Drugi Ho V miał bardziej tradycyjną
konstrukcję. Sekcja centralna zbudowana była z rur stalowych,
dźwigary z drewna, a całość była kryta płótnem. Zapewne z powodu
wypadku zmieniono kabinę pilotów. Nie musieli teraz leżeć płasko,
lecz siedzieli w normalnych fotelach lotniczych, z głową i ramionami
nad górną powierzchnią skrzydła. Ich miejsca od góry zakrywały
wypukłe, przezroczyste osłony. Wierzchołek skrzydła także pozostał
przeszklony, w celu zapewnienia jak najlepszej widoczności. Tym
razem silniki zostały przesunięte do przodu, a w związku z tym
wały śmigieł i ich osłony uległy przedłużeniu. Ho Vb został oblatany
przez Waltera i zachowywał się w powietrzu bez zarzutu. Jednak
ze względu na inne projekty, wymagające czasu, pieniędzy i uwagi,
nie przeprowadzono pełnych testów samolotu. Stał on pod gołym
niebem na lotnisku pod Poczdamem aż do 1941 roku, a drewniane
części jego konstrukcji powoli próchniały.
Rodzina trzyma się mocno
Na początku 1938 roku prace Hortenów zwróciły uwagę firm takich
jak Heinkel i Messerschmitt. Zaproponowano im zatrudnienie i przejęcie
kierownictwa projektów. Jednak bracia nie doszli do porozumienia
z oferentami, przede wszystkim w kwestii praw patentowych. W związku
z tym Walter i Reimar ponownie znaleźli się w szeregach Luftwaffe,
aby w ten sposób uzyskać poparcie państwa dla kolejnych doświadczeń.
Trzeci z braci, Wolfram, wybrał zupełnie inną drogę: został pilotem
bombowca i zginął podczas kampanii we Francji w 1940 roku. Walter
i Reimar konsekwentnie umacniali swoją pozycję, pierwszy poprzez
bliskie kontakty z politykami, drugi - dzięki małżeństwu z sekretarką
Udeta. Ministerstwo Lotnictwa nie szczędziło funduszy na ich prace,
a nawet stworzyło nową jednostkę doświadczalną, którą oddano im
do dyspozycji. W tym przypadku nie bez znaczenia był fakt, że
z raportów niemieckiego wywiadu dowiedziano się, iż amerykańska
firma Jacka Northropa zajmuje się dziedziną, którą właśnie zaczęli
zgłębiać Hortenowie: zastosowaniem silników odrzutowych na latających
skrzydłach.
Jednostkę Hortenów nazwano Sonderkommando 9. Mieściła się w nie
używanych warsztatach zajezdni autobusowej w Getyndze. Rolę zakładu
produkcyjnego pełniła fabryka mebli w Minden. Bracia uzyskali
wyjątkową pozycję jak na ówczesne warunki - dysponowali pewną
niezależnością i praktycznie pozostawali poza strefą wpływów Urzędu
Techniki RLM.
Na początku 1941 roku bracia Horten zbliżali się do zakończenia
prac nad kolejnym szybowcem doświadczalnym, Ho IV, którego realizację
wcześniej wstrzymano. Miał on posłużyć zbadaniu właściwości latającego
skrzydła w lotach z dużymi prędkościami i nie był podobny do poprzedników.
Profil płata był bardzo cienki, a całość miała znaczne wydłużenie
- czyli stosunek rozpiętości do cięciwy. Było ono ponad dwukrotnie
większe niż w poprzednich konstrukcjach. Kłóciło się to z pomysłem
całkowitego ukrycia kabiny pilota w obrysie skrzydła, dlatego
jej osłona była w tym modelu zaznaczona dużo wyraźniej. Ze względu
na cienki profil i duże wydłużenie pilot zmuszony był przyjąć
dziwaczną pozycje z podkurczonymi nogami. Cięciwa płata była zbyt
krótka, aby mógł leżeć wyprostowany, a nieduża grubość profilu
nie pozwalała zastosować konwencjonalnego fotela.
Pierwszy egzemplarz, Ho IVa, został wykończony w zakładzie w Królewcu,
a drugi, Ho IVb, na którym zastosowano plastykową krawędź natarcia
- w fabryce koło Kassel. Po pewnym czasie Ho IVb rozbił się w
wyniku wejścia w korkociąg, z którego nie dał się wyprowadzić,
aż do zderzenia z ziemią. Późniejszy projekt, Ho VI, kontynuował
ideę skrzydła o dużym wydłużeniu, ale ze względu na słabą wytrzymałość,
nie zapewniającą bezpieczeństwa w powietrzu, został skasowany.
W późniejszym okresie 1941 roku Walter wszedł w skład sztabu sił
powietrznych przy Ministerstwie Lotnictwa, a jego funkcja polegała
na nadzorowaniu rozwoju konstrukcji jednosilnikowych myśliwców.
Dzięki nowemu stanowisku jego znaczenie
i wpływy wydatnie się zwiększyły. Złożył więc wizytę w Poczdamie,
gdzie Ho Vb jego projektu wciąż stał na płycie lotniska i powoli
niszczał. Jednak nie udało się przekonać Udeta, aby wyasygnował
fundusze i środki na uratowanie samolotu, co umożliwiłoby braciom
kontynuację prac. Wreszcie we wrześniu 1941 roku w Minden zjawił
się oddział specjalny Luftwaffe, którego zadaniem było odzyskanie
maszyny. Została ona odbudowana w lotniczym zakładzie remontowym
niedaleko Peschke. Dowódcą jednostki mianowano Reimara Hortena,
a poza nim w jej skład weszło trzech konstruktorów oraz specjalista
od aerodynamiki latających skrzydeł Heinz Scheidhauer.
Samolot był w tak opłakanym stanie, że zdecydowano się odbudować
go w wersji jednomiejscowej. Po zakończeniu prac otrzymał oznaczenie
Ho Vc. Zastosowano na nim standardowy kamuflaż Luftwaffe. W maju
1942 roku za jego sterami zasiadł Walter i samolot ponownie wzbił
się w powietrze. Następnie został przetransportowany do Getyngi,
gdzie w rok później rozbił się podczas jednego z lotów próbnych.
Wrak zachowano z zamiarem odbudowania go po wojnie, ale plan ten
nigdy nie został zrealizowany. Ciężko uszkodzony samolot zajęły
wojska alianckie po zdobyciu lotniska. Zdecydowano, że nie ma
sensu tracić czasu na odbudowę i Ho Vc został spalony. Warto w
tym miejscu wspomnieć, że Hortenowie zamierzali zastosować w tym
samolocie pojedynczy, odrzutowy silnik pulsacyjny Argus, umieszczony
pomiędzy śmigłami silników tłokowych. Ze względu na brak stateczników
spodziewano się uzyskać niezakłócony opływ i zmniejszyć straszliwe
wibracje, które powodowały te jednostki, gdy montowano je na konwencjonalnych
płatowcach.
4 kwietnia 1943 roku obaj bracia wygłosili
długi referat podczas seminarium w Bonn na temat latających skrzydeł.
Stwierdzali w nim, że .,szydło o skosie dodatnim bez elementów
wystających poza obrys jest mniej wrażliwe podczas zetknięcia
się z przeszkodami w postaci zwisających kabli, linek balonów
zaporowych itp., (. . .) lepiej spisuje się przy prędkościach
rzędu kilku Machów, (...) jego zastosowanie stanie się nieuniknione
w przypadku lotów z wielkimi prędkościami". Słowa te można traktować
jako zapowiedź użycia w jednej z przyszłych konstrukcji Hortenów
silnika turboodrzutowego, ale zanim pomysł ten nabrał realnych
kształtów, bracia zrealizowali kolejny projekt Ho VII. Był to
dwumiejscowy samolot treningowy, napędzany dwoma chłodzonymi powietrzem
silnikami Argus o mocy 240 KM. Zastosowano ponownie śmigła pchające,
które pozwoliły na rozwinięcie prędkości 340 km/h. Maszyna ta
miała służyć zapoznaniu pilotów z niekonwencjonalnym układem płatowca.
Miała mieszaną, metalowo-drewnianą konstrukcję i powstała częściowo
w zakładach Peschke - najwyraźniej bracia byli zadowoleni z remontu
Ho Vb/Vc, który przeprowadzono w tej firmie.
Prawdziwą przyczyną powstania Ho Vll było przetestowanie możliwości
latającego skrzydła jako maszyny myśliwskiej, jednak początkowo
bracia nie chcieli się z tym zdradzić wobec czynników oficjalnych.
Nowy samolot otrzymał chowane podwozie i został przebadany w tunelu
aerodynamicznym, a do pierwszych prób w powietrzu, zgodnie z dotychczasową
praktyką, powstał zmniejszony model maszyny. Pierwszy lot Ho VIIa
odbył się w Minden w lecie 1943 roku. Po trwających cały rok próbach
Goering, pod wrażeniem możliwości samolotu, zamówił serię 20 egzemplarzy,
które miały być wyprodukowane przez zakłady Peschke. Początkowo
RLM naciskało na zastosowanie silników pulsacyjnych Argus, ale
po przedstawieniu przez Hortenów mocnych argumentów przeciwko
tej koncepcji, przedstawiciele ministerstwa zrezygnowali z forsowania
tego pomysłu. Jednak zamówienie zostało wycofane w momencie, gdy
na ukończeniu znajdował się zaledwie drugi egzemplarz serii. W
lutym 1945 roku Ho VIIa przyleciał do Getyngi, ale
podczas lądowania zawiodło podwozie, co spowodowało poważne uszkodzenia.
Maszyna nie została naprawiona i ostatecznie podzieliła los Ho
Vc.
Bracia Horten planowali zbudowanie maszyny
bojowej od jesieni 1942 roku, zamierzając jednocześnie zastosować
na niej silnik odrzutowy. Wobec zamieszania, jakie wywoływały
inne ich konstrukcje, trudno się dziwić, że wstępne prace nad
tym projektem Sonderkommando 9 z Getyngi podjęło w całkowitej
tajemnicy. Ze względu na wysokie stanowisko w ministerstwie, Walter
Horten miał dostęp do poufnych danych na temat nowych typów niemieckich
silników turboodrzutowych, w szczególności Junkers Jumo 004 i
BMW 003. Bracia uważali, że jeśli ich nowy projekt, nazwany Ho
IX (8-229), ma mieć jakiekolwiek szanse na odniesienie sukcesu,
musi dysponować napędem odrzutowym. Jak się okazało, dzięki temu
projekt nie przepadł, gdy po pewnym czasie Ministerstwo Lotnictwa
zakazało wprowadzania do służby nowych modeli samolotów z silnikami
tłokowymi.
Pierwsze pomysły Hortenów przypominały nieco projekty Alexandra
Lippischa. Były to raczej szybowce z płatami w układzie delta,
niż prawdziwe latające skrzydła. Do koncepcji tej wrócili w jednej
ze swych późniejszych konstrukcji. Następnie pojawiły się dwa
kolejne opracowania - P.52 i P.53 - które były już typowymi latającymi
skrzydłami. Samoloty miały sprawdzoną już metalowo-drewnianą konstrukcję,
jednak tym razem kabina została przesunięta maksymalnie do przodu,
aby zapewnić pilotowi jak najlepszą widoczność podczas lądowania.
Pilot miał siedzieć w fotelu wyrzucanym w pozycji wyprostowanej.
Podwozie w pierwszym prototypie było zamontowane na stałe. Dwa
silniki BMW 003 zabudowano w niewielkiej sekcji centralnej, a
paliwo docierało do nich z 10 samo zasklepiających się zbiorników,
rozmieszczonych po pięć w każdym skrzydle. Dla zwiększenia skuteczności
hamowania zastosowano spadochron, ukryty w środkowej części krawędzi
spływu.
Poparcie ze strony Goeringa
Pierwszy prototyp (Vl) został ukończony jako bezsilnikowy szybowiec
w celu przetestowania właściwości aerodynamicznych, gdyż Hortenom
odmówiono zezwolenia na próby tunelowe z powodu zniszczenia większości
niemieckich ośrodków doświadczalnych przez alianckie naloty. Te,
które ocalały, oddano do dyspozycji potentatów, takich jak Heinkel
czy Messerschmitt. Sonderkommando 9, mimo statusu jednostki specjalnej,
nie miało w tej sytuacji dostatecznej siły przebicia.
Aby umożliwić dalszą realizację projektu, bracia Horten musieli
w końcu zrezygnować z utrzymywania go w tajemnicy. W sierpniu
1943 roku spotkali się z Goeringiem, który udzielił im natychmiastowego
poparcia, nalegając na jak najszybsze rozpoczęcie prób silnikowych.
Kapitan Walter Horten otrzymał przeniesienie do Getyngi w celu
objęcia osobistego kierownictwa, a jego brat, porucznik Reimar
Horten, został jego zastępcą. Dzięki oficjalnemu poparciu prace
nabrały szybkiego tempa. Szybowiec V 1 wzbił się po raz pierwszy
w powietrze w lutym 1944 roku, ale Ministerstwo Lotnictwa zostało
poinformowane o pracach dopiero późna wiosną, kiedy przystąpiono
do budowy egzemplarza V2.
Pewne problemy pojawiły się, gdy stwierdzono,
że silniki BMW 003 nie mieszczą się w miejscach dla nich przeznaczonych
i zaistniała konieczność ich wymiany na jednostki Junkersa. Potem
z kolei Erhard Milch wydał rozkaz rozformowania Sonderkommando
9. Przyczyna tego posunięcia nie jest znana. Może Milch zrobił
to pod naciskiem konkurencyjnych producentów, albo też decyzję
podjęto w ministerstwie lub w Urzędzie Techniki, których przedstawiciele
byli wściekli z powodu utrzymywania projektu w tajemnicy przed
nimi. Jak wiemy, stosunki miedzy Goeringiem i jego zastępcą były
raczej chłodne. Może Milch potraktował poparcie, udzielone Hortenom,
za faworyzowanie ich kosztem innych, bardziej obiecujących projektów
i zareagował zdecydowanie, likwidując jednostkę specjalną.
Bracia natychmiast założyli własną, prywatną firmę - Horten Flugzeugbau
i pod takim szyldem kontynuowali prace. Jednak w ten sposób nie
rozwiązali swych problemów, gdyż Ministerstwo Lotnictwa wydało
polecenie natychmiastowego rozproszenia zespołów konstrukcyjnych,
aby uniknąć ich namierzenia przez służby wywiadowcze przeciwnika.
W ten sposób niewielka grupa projektowa Hortenów z Getyngi, została
rozrzucona po całych Niemczech.
Decyzja ta przyniosła więcej złego niż dobrego,
i to nie tylko w odniesieniu do projektu braci Horten. Jednak
wraz z postępami aliantów na froncie biurokratyczne działania
Ministerstwa Lotnictwa osłabły, dzięki czemu Walter i Reimar bez
większych trudności odbudowali zespół konstrukcyjny. Musiało to
jednak potrwać pewien czas, przez co prace zostały opóźnione o
sześć miesięcy. Ministerstwo zablokowało wszelkie wsparcie finansowe
i materiałowe dla projektu, przy milczącej akceptacji Milcha,
jednak udało się zapewnić dopływ funduszy inną drogą, bezpośrednio
poprzez biuro Goeringa. Zadziwiające jest, że tak istotny projekt,
wyznaczający nowy kierunek rozwoju konstrukcji lotniczych, rozwijał
się w wyjątkowo nie sprzyjających okolicznościach i został ostatecznie
zrealizowany jedynie dzięki prywatnym środkom finansowym.
Nareszcie nasza produkcja
Podczas budowy V2 w Oranienburgu koło Berlina trwały dalsze próby
z V 1. Rezultaty były doskonałe, ale w marcu 1944 roku wydarzył
się wypadek. Podczas lądowania, na skutek silnych drgań, złamała
się zamontowana na stałe przednia goleń podwozia. Naprawa uszkodzeń
spowodowała dalsze opóźnienia. Naprawiony V 1 został przeniesiony
do Brandis, gdzie próby miały być kontynuowane. Maszyna pozostała
tam aż do chwili wkroczenia wojsk amerykańskich. Znajdowała się
zresztą tak opłakanym stanie, że nie zdecydowano się na jej rekonstrukcją.
Tymczasem w Ministerstwie Lotnictwa dokonała się kolejna wolta
wobec idei Hortenów. Urzędnicy nagle zachwycili się projektem
do tego stopnia, że wręcz wyrwali go braciom z rąk i pod koniec
1944 roku rozpoczęli negocjacje z zakładami Gothaer Waggonfabrik
na temat jego kontynuacji. Ministerstwo zażądało dalszych siedmiu
prototypów, a następnie 20 egzemplarzy serii przedprodukcyjnej.
Ho IX otrzymał teraz oficjalne oznaczenie Go 229.
|
|
|
Go-229 |
|
Opracowano także wersję dwumiejscową, Go 229B, wyposażoną w radar
w przedłużonym nosie maszyny i dostosowaną do działania w każdych
warunkach pogodowych. Drugi i trzeci prototyp miały posłużyć za
wzór dla typu "B". Gdy w zakładach w Gotha rozpoczynano produkcję,
w Getyndze trwały ostatnie prace nad prototypem V2. Po ich zakończeniu
w styczniu 1945 roku gotowy samolot przetransportowano do Oranienburga
w celu przetestowania. V2 został zaprojektowany, aby mógł wytrzymać
przeciążenia dochodzące do 7 G czyli siedmiokrotnie przekraczające
siły ciężkości, które działają na samolot podczas postoju
na ziemi. Była to wartość nieporównywalna w stosunku do "normalnego"
myśliwca. Oznaczało to, że maszyna jest zwrotniejsza od jakiegokolwiek
innego samolotu. Z tego względu w zakładach w Gotha wprowadzono
jedynie kosmetyczne zmiany w produkowanych samolotach. Powiększono
kabinę dla poprawienia wygody pilota oraz zastosowano wyrzucany
fotel. Zwiększono też przedział silnikowy i wloty powietrza oraz
dostosowano wytrzymałość płatowca i podwozia do wprowadzonych
zmian. Stworzono możliwość zamontowania czterech działek MK 103
lub MK 108, po dwa po zewnętrznej stronie silników oraz zaczepy
dla dwóch jednotonowych bomb albo dwóch zbiorników paliwa o pojemności
1237,5 litra. Sekcja centralna miała szkielet w postaci przestrzennej
kratownicy z rur stalowych i była pokryta sklejką, z wyjątkiem
dysz wylotowych. Taka konstrukcja była dużo tańsza w porównaniu
z innymi maszynami, do których produkcji używano więcej stali
lub lżejszych stopów metali. Poza metalowymi końcówkami, skrzydła
wykonano z drewna i tworzywa zwanego "Formholz" - prasowanej mieszaniny
wiórów z żywicą. Dzięki takiej budowie maszyna była praktycznie
niewykrywalna dla urządzeń radiolokacyjnych przeciwnika, gdyż
drewno nie odbija wiązki radarowej.
|
|
|
|
Skrzydło składało się z pojedynczego dźwigara głównego, do którego
mocowano silniki, oraz dźwigara pomocniczego, podtrzymującego
elementy sterujące na krawędzi spływu. Dwie trzecie każdego skrzydła
zajmował elastyczny, samo zasklepiający się zbiornik paliwa o
całkowitej pojemności 2970 litrów. Dwa silniki odrzutowe produkcji
zakładów Junkersa przechodziły poprzez dźwigar główny. Wloty powietrza
umieszczono w nasadach skrzydeł, przez co wtapiały się w sekcję
centralną. Jedynymi otworami na górnej powierzchni maszyny były
dysze wylotowe silników i niska, opływowa osłona kabiny. Samolot
miał trójkołowe, chowane podwozie. Jako pojedyncze koło przednie
wykorzystano kółko ogonowe z bombowca Heinkel He 177. Zachowano
też spadochron hamujący, używany podczas lądowania.
W swym pierwszym locie 2 lutego 1945 roku, V2 wzbił się w powietrze
już przy prędkości 15O km/h po 450 metrach rozbiegu. Mimo że podczas
tej próby koło przednie pozostało w pozycji wypuszczonej, samolot
rozwinął prędkość 300 km/h. Podczas pierwszego i drugiego lotu
(nazajutrz) maszyna nie sprawiała żadnych problemów, choć w obu
przypadkach pilot, podporucznik Erwin Ziller, zbyt wcześnie otwierał
spadochron hamujący, co spowodowało lekkie uszkodzenie podwozia.
Ze względu na konieczne naprawy kolejny start przełożono na 18
lutego. Po miesiącu prób zdecydowano się wreszcie wciągnąć przednie
koło i wtedy V2 osiągnął prędkość 800 km/h. Niestety, jeden z
kolejnych lotów zakończył się tragicznie. Podczas podchodzenia
do lądowania przy jednym z silników unieruchomionym w wyniku awarii,
samolot uderzył o ziemię, grzebiąc pod szczątkami pilota. Do chwili
wypadku maszyna przebywała w powietrzu w sumie tylko dwie godziny.
V2 został kompletnie rozbity. Natychmiast pojawiły się pytania
o niezachowanie przez zespół doświadczalny zwyczajowych procedur
startowych. Dlaczego lot w ogóle się odbył, skoro na lotnisku
nie było w tym czasie żadnego z braci Horten? Dlaczego nie wzięto
pod uwagę wcześniejszych zastrzeżeń co do funkcjonowania silników?
Dlaczego Ziller nie próbował się katapultować? Podczas badania
wraku stwierdzono, że butla ze sprężonym powietrzem do awaryjnego
wypuszczania podwozia, została opróżniona. Ziller skorzystał z
procedury awaryjnej, zatem wysnuto przypuszczenie, że musiał on
być przekonany, że oba silniki odmówiły posłuszeństwa, gdyż tylko
w takim przypadku nie było możliwości wypuszczenia podwozia za
pomocą siłowników hydraulicznych. Po awaryjnym wypuszczeniu podwozia,
ze względu na gwałtowny wzrost oporu powietrza, nastąpiło przeciągnięcie.
Z drugiej strony, gdy przerażeni świadkowie dobiegli na miejsce
katastrofy, turbina jednego z silników jeszcze się obracała, czyli
musiał on dziać do końca. Mając czynny silnik pilot powinien dać
sobie radę i opanować sytuację. Dlaczego Zillerowi się to nie
udało, pozostało tajemnicą, którą zabrał do grobu.
|
|
|
|
Schrage Musik
Tymczasem zakłady w Gotha wyprodukowały dwa prototypy wersji myśliwskiej
nocnej oraz kontynuowały prace nad egzemplarzami V3 i V6 z serii
przedprodukcyjnej, a także nad dwoma maszynami dwumiejscowymi,
które miały służyć do szkolenia pilotów. Dopiero w marcu 1945
roku Goering umieścił Go 229 w ostatniej szansy programie produkcji
myśliwców (Jagernotprogramm). Ale już po dwóch miesiącach Gotha
została opanowana przez oddziały armii Stanów Zjednoczonych. Prace
zostały przerwane w końcowym etapie wytwarzania części do 20 egzemplarzy
przedprodukcyjnych. Amerykanie odkryli ukończoną sekcję centralną,
która miała należeć do V3, i zabrali ją za ocean (obecnie jest
ona w Państwowym Muzeum Lotnictwa i Kosmonautyki w Silver Hill
w stanie Maryland). Na przykładzie V3 oraz V4, który był prototypem
nocnego myśliwca Go 229B, można zauważyć pewne udoskonalenia,
zastosowane przez konstruktorów z zakładów w Gotha. Ta ostatnia
maszyna miała być wyposażona w zestaw wyrzutni rakietowych, skierowanych
skośnie do góry, zwany Schrage Musik (dosłownie - "ukośna muzyka",
czyli jazz). Była to nowa broń. Pociski odpalano automatycznie
przez urządzenie fotoelektryczne, w momencie gdy myśliwiec przelatywał
pod atakowanym samolotem przeciwnika. W dalszych planach przewidywano
wprowadzenie opancerzonej kabiny ciśnieniowej do lotów na dużych
wysokościach. Wcześniej testowano nieporęczny skafander ciśnieniowy,
ale był on niewygodny i zbyt ograniczał swobodę ruchów pilota.
Go 229 nie trafił do produkcji seryjnej. Chociaż Goering włączył
tę maszynę do swego programu ostatniej szansy (Jagernotprogramm),
tylko jeden egzemplarz zdołał wzbić się w powietrze przed opanowaniem
fabryki w Gotha przez Amerykanów. Zakłady Gothaer Waggonfabrik
- producent samolotu braci Hortenów, opracowały własny projekt
latającego skrzydła, korzystając częściowo z ich osiągnięć. Jego
realizacją stał się P.60. Zaprojektowano go jako ciężki nocny
myśliwiec, do zwalczania brytyjskich Mosquito i amerykańskich
Northropów Black Widow. Miał być uzupełnieniem dla Go 229, pod
warunkiem, że produkcja obu modeli byłaby kontynuowana. Jednak
pogarszająca się wciąż sytuacja Niemiec spowodowała, że oba projekty
zamiast się uzupełniać, stały się dla siebie coraz bardziej konkurencyjne.
|
|
|
|
Już w chwili rozpoczęcia produkcji Go 229, w zakładach w Gotha
zastanawiano się nad jego następcą. P.60 powstał dzięki wykorzystaniu
nadwyżek mocy przerobowych i doświadczenia zdobytego podczas wytwarzania
szybowców. Prace nad nim prowadzono równolegle z budową pierwszych
Go 229. W wersji P.60A pilot i nawigator leżeli płasko w ciśnieniowej
kabinie, tuż za przeszklonym nosem, który zlewał się z przednią
krawędzią skrzydła. Podobnie jak w projekcie Hortenów samolot
nie miał ogona ze statecznikami i sterem kierunku. Zamiast tego
na końcówkach skrzydeł znajdowały się rozkładane do góry i do
dołu, prostopadłe powierzchnie sterujące. Podczas lotu po prostej
można je było składać dla zmniejszenia oporu powietrza, a rozkładać,
gdy były potrzebne. Skrzydła miały skos wielkości 45° i były wyposażone
w długie klapy, pozwalające na loty z dużymi kątami natarcia.
Nasada skrzydła łagodnie przechodziła w nieco bardziej wypukły
kadłub. Dwa silniki turboodrzutowe BMW 103 były zamontowane w
dość osobliwy sposób - jeden ponad, a drugi pod sekcją centralną.
Pomiędzy nimi znajdował się jeszcze jeden silnik, tym razem był
to rakietowy Walter, ułatwiający start i początek wznoszenia.
W porównaniu z Go 229 uzbrojenie P 60; złożone z czterech działek
Mk 108, może wydać się niezbyt imponujące, ale zakładano, że wystarczy
zwłaszcza w połączeniu z wielką prędkością i doskonałą zwrotnością
samolotu.
W lutym 1945 roku głównodowodzący niemieckiego lotnictwa myśliwskiego
ustalił warunki, jakie miał spełniać każdy nowo powstały jedno
lub dwusilnikowy myśliwiec. Nowe i bardzo wyśrubowane wymagania
polegały na udoskonaleniu wyposażenia, skróceniu rozbiegu samolotu
podczas startu do 1000 metrów oraz zwiększeniu zasięgu i długości
lotu. Wobec konieczności spełnienia tych parametrów, P 60B był
nieco większy od swego poprzednika. Zaproponowano użycie mocniejszych
silników Heinkel HeS 011 w miejsce jednostek BMW, przy czym rakietowy
silnik Waltera miał pozostać na swoim miejscu. Z nową konstrukcją
wiązano spore nadzieje, między innymi spodziewano się, że maszyna
będzie w stanie osiągnąć pułap 9000 metrów w 2,5 minuty!
|
|
|
|
Trzeci wariant, P.60C był podobny do swych poprzedników. Miał
mocniejsze silniki, tak jak wersja "B", ale zastosowano na nim
konwencjonalną kabinę z wypukłą osłoną. W wydłużonym nosie maszyny
umieszczono aparaturę radarową "Neptun". Z myślą o zastosowaniu
go w roli nocnego myśliwca, zdolnego latać w każdych warunkach
pogodowych, do standardowych czterech działek dodano jeszcze dwa,
strzelające pod kątem do góry. Gdy w marcu 1945 roku Ministerstwo
Lotnictwa zażądało dodatkowo powiększenia załogi do trzech osób,
konstruktorzy zakładów w Gotha mieli gotowe pomysłowe rozwiązanie:
nawigator i radiotelegrafista zostali umieszczeni w pozycji półleżącej
w przeszklonych komorach, pozostających w obrysie krawędzi natarcia
skrzydła po obu stronach kabiny pilota. Dzięki temu kabina została
skrócona. Było w niej miejsce jedynie dla pilota, co pozwoliło
na wstawienie większego zbiornika, który mógł pomieścić 2400 kg
paliwa. Zasięg wzrósł tym samym do 2400 kilometrów przy czasie
lotu do czterech godzin.
Klęska Niemiec przerwała prace nad P.60. Po wojnie nie powrócono
do tego projektu. Zwycięzcy nie zbudowali nawet prototypu, który
mógłby zostać przetestowany przez ich siły powietrzne.
Współpraca z zakładami w Gotha przy produkcji Go 229 nie była
ostatnią próbą realizacji najnowszych projektów Hortenów. Bracia
w dalszym ciągu pracowali samodzielnie i postawili sobie nowy
cel: przekroczenie bariery dźwięku. Zdecydowali się wykorzystać
do swych planów długo oczekiwany silnik odrzutowy Heinkel HeS
011. Zamierzali zbudować niewielkie latające skrzydło, o rozpiętości
zaledwie siedmiu metrów. Pilot ponownie miał zająć pozycję leżącą
w sekcji centralnej za przezroczystą, pancerną osłoną z pleksiglasu.
Maszyna miała osiągnąć prędkość 1,4 Macha, choć tajemnicą pozostaje,
w jaki sposób bracia wyliczyli powyższą wartość, skoro w dalszym
ciągu nie mogli skorzystać z tunelu aerodynamicznego i kalkulacje
musieli opierać wyłącznie na próbach z niewielkimi modelami. Zdołali
zbudować szybowiec naturalnych rozmiarów, ale tuż przed jego ukończeniem
wojska sprzymierzonych wkroczyły do Getyngi. Żołnierze zniszczyli
prototyp, nie zdając sobie sprawy z jego znaczenia.
|
|
|
|
Innym projektem braci, realizowanym poza zakładami w Gotha i
bez wiedzy Ministerstwa Lotnictwa, był Ho XIII. Było to całkowicie
prywatne przedsięwzięcie, którego efektem miał być niewielki myśliwiec
przechwytujący. Pierwsza faza polegała na zbudowaniu szybowca
Ho XIIIA w doświadczalnym ośrodku szybowcowym w Gad Hersfeld,
około 50 kilometrów na południe od Kassel. Miejsce to wybrano
prawdopodobnie ze względu na sporą odległość od ministerialnych
urzędników. Konstrukcja ta miała służyć zbadaniu właściwości skrzydła,
zaprojektowanego do lotów ponaddźwiękowych, w zakresie niskich
prędkości. Pilot miał zajmować pozycje leżącą w opływowej gondoli,
umieszczonej pod dolną powierzchnią skrzydła. Począwszy od listopada
1944 roku, na Ho XIIA wykonano serię lotów próbnych, a następnie
przeniesiono szybowiec do Horberg, gdzie zniszczyli go jeńcy wojenni,
oswobodzeni przez oddziały alianckie. Co prawda, podczas zbierania
materiałów do niniejszej książki okazało się, że w przeciwieństwie
do innych konstruktorów lotniczych. takich jak słynny Wernher
baron von Braun, bracia Horten przy produkcji swych samolotów
nigdy nie korzystali z pracy niewolniczej. Jednak trudno się dziwić
jeńcom. dla których po kilku latach niewoli, każdy niemiecki cel
był godny zniszczenia. Zakładając, że prace nie zostałyby przerwane,
silnikowa wersja Ho XIII miałaby nieco większy skos skrzydeł niż
prototypowy szybowiec i przedłużony statecznik pionowy. Z wyglądu
samolot przypominałby nieco Messerschmitta Me 163 "Komet", a jeszcze
bardziej projekt wyposażonego w silnik strumieniowy myśliwca Alexandra
Lippischa oznaczony jako LP.13. Mimo że LP.13 i Ho XIII powstawały
oddzielnie, obie konstrukcje wykazują zadziwiające podobieństwo
podstawowych założeń.
Reimar Horten był tak dalece przekonany o wielkiej doniosłości
projektu Ho XIII, że po wojnie, gdy tylko zakończyły się intensywne
przesłuchania, którym poddano go w Londynie, wyemigrował do Argentyny
i tam kontynuował prace nad samolotem naddźwiękowym. Zmarł niedawno,
w 1993 roku. poświęciwszy całe życie zgłębianiu zagadnień aerodynamiki
latających skrzydeł. Niektóre jego koncepcje wykorzystali Anglicy
podczas wstępnych prac nad Concordem, przy budowie doświadczalnego
samolotu Handley Page HP. 115, który odznaczał się wysokim statecznikiem
pionowym i zwężającymi się do tyłu, skośnymi skrzydłami.
Raport CIA z 1948 roku potwierdza, że fabrykę w Gotha pod Erfurtem
w Niemczech Wschodnich przejęli Rosjanie, którzy znaleźli tam
prototypy i plany Go IX i nocnego myśliwca Go P.60. Dalej czytamy
w nim, że Rosjanie "planują produkcję 1800 latających skrzydeł
według projektu Ho VIll. Rozpiętość maszyny wynosi 39 metrów,
skrzydła mają trzydziestostopniowy skos. Rosyjska wersja prawdopodobnie
ma mieć napęd odrzutowy".
To bardzo ciekawe stwierdzenie, gdyż w czasie wojny na temat Ho
VIII pojawiło się niewiele informacji. Pierwotnie projekt został
przejęty w połowie 1943 roku przez Sonderkommando 9 z Getyngi.
Miał to być produkowany po zakończeniu wojny samolot pasażerski
z kabiną na 60 miejsc, umieszczoną wewnątrz gigantycznego skrzydła
o rozpiętości ponad 79 metrów. To o wiele więcej niż wartość wymieniona
w nieco dziwnym raporcie CIA, choć w rzeczywistości rozpiętość
została zredukowana do 47 metrów. Większa maszyna nie zmieściłaby
się w żadnym z tamtejszych hangarów.
|
|
|
|
|
|