|
|
|
Messerschmitt 321 Gigant powstał specjalnie pod kątem operacji Seeloewe.
Niemcy mieli bowiem duże doświadczenia w zakresie operacji powietrznodesantowych,
i doskonale zdawali sobie sprawę z potrzeby wyposażenia zdobytych przyczółków
w niezbędny do kontynuacji działań ciężki sprzęt; byli także świadomi
silnego przeciwdziałania lotnictwa przeciwnika. Transport statkami nie
rozwiązywał kwestii dostaw w głębi wyspy, co wymuszało konieczność szybkiego
przerzutu ciężkiego sprzętu na miejsce akcji drogą powietrzną. Mimo
iż flota inwazyjna w Breście czekała już na sygnał do rozpoczęcia operacji,
rozkaz ten nigdy nie nadszedł. Rozmawiałem o tym wiele razy z Ponurym,
i jego zdaniem jest to jedna z wielu niewyjaśnionych zagadek dlaczego
nie mówimy dziś wszyscy po niemiecku.
Ostatecznie Bitwę o Anglię wbrew
obiegowej opinii Luftwaffe wygrała, rzucając pozbawiony rezerw RAF na
kolana, podobnie Kriegsmarine spowodowała w pewnym momencie załamanie
się amerykańskich dostaw dla brytyjskiej gospodarki (w szczytowym momencie
tzw. bitwy o Atlantyk angole znaleźli się w momencie, gdy ich rezerwy
strategiczne zapewniały im zapasy na 2 słownie dwa tygodnie). Ale na
szczęście kurdupel z wąsikiem i sexi grzywką dał sobie spokój. Tym niemniej
założenia taktyczne dla projektu Grossraumlastensegler pozostały, a
tymczasem szykowała się Barbarossa. Wkrótce po rezygnacji z inwazji
na wyspy, RLM ogłosił wymagania na ciężki szybowiec transportowy. Program
nazwano Unternehmen Warschau, czyli przedsięwzięcie Warszawa. Nie,
nie wiem dlaczego i proszę mnie o to nie pytać. Do programu przystąpiły
dwie firmy, Messerschmit i Junkers. Obie firmy miały w ciągu dwóch tygodni
przedstawić swoje koncepcje takiego szybowca, na 1 listopada 1940. Obie
miały też zabezpieczyć się materiałowo na produkcję stu egzemplarzy.
Obie firmy utworzyły osobne komórki projektowe specjalnie dla tego programu,
u Messerschmitta było to WarschauSud w Leipheim, a Junkers miał Warschau-
Ost w Merseburgu. Obie propozycje zostały przyjęte przez RLM i skierowane
do produkcji po dwieście sztuk. Junkers stworzył wtedy słynnego Ju 322,
o którym słów parę umieściłem w osobnym wątku....
|
|
|
Szykowny
kabriolet Elwooda przed umieszczeniem w ładowni. |
|
Konstrukcja Giganta była mieszana, drewniano-stalowa.
Początkowo miał się nazywać Me 263, a jego budowa, co ciekawe, przebiegała
prawie bez żadnych trudności. W 14 tygodni ukończono prototyp, był to
luty 1941 roku. Seria informacyjna liczyła 11 sztuk, kilkadziesiąt było
w fazie składania pod serię. Była to bardzo udana konstrukcja, ale wymagająca
fachowej i troskliwej opieki. V1 rozpoczął próby 25 lutego, holowany
przez Ju 90. Szybowiec był bardzo grzeczny na holu, miał tylko tę oczywistą
wadę, że z powodu gigantycznych powierzchni sterowych, działały na nie
gigantyczne siły. W efekcie mimo zastosowania serwosterownic pilot musiał
mieć krzepę kierowcy Jelcza-ogórasa (kto dziś pamięta te czasy, te cieplutkie
osłony silników obok kierowcy, na których się jeździło, Mmmmmm... ).
Rozwiązano ten problem iście po niemiecku, czyli
skandalicznie prosto i skutecznie. Dodano drugi komplet sterownic, ale
drugi pilot operował tylko sterem wysokości. Tym niemniej bezwład produkcji
spowodował, że pierwsze Me 321 A-1 miały tylko jednego pilota. Dopiero
od B-1 była dwumiejscowa kabina, opancerzona i z rozdziałem na poszczególne
stery. W szybowcu tym decydującą o wszystkim rolę odgrywało zamocowanie
i rozmieszczenie ładunku, do czego służyły specjalnie opracowane tabele.
Jeśli chodzi o konstrukcję, to był to klasyczny górnopłat, o mieszanej
drewniano-metalowej budowie. Jednodźwigarowy płat, dźwigar spawany,
kratownica z rur stalowych, drewniane żebra. Nosek płata sklejkowy,
spływ pokryty płótnem. Skrzydła podparte pojedynczymi zastrzałami, jak
każdy widzi na zdjęciach. Lotki i klapy dwuczęściowe, w sumie mechanizacja
spływu płata zajmowała całą jego rozpiętość. Kadłub spawany z rur stalowych,
prostokątny, pokryty drewnianymi listwami profilującymi, na których
rozciągano płótno przesączane płynem impregnującym który zarazem ściągał
i naprężał tkaninę. Ładownia z przodu kadłuba, ze wzmocnioną stalowymi
dźwigarami podłogą, drzwi łupinowe dwuczęściowe, także ze stalowej kratownicy
pokrytej płótnem. Tworzyły zarazem profil przodu kadłuba.
|
|
|
|
|
Dodatkowe drzwi dwuskrzydłowe były umieszczone
na lewym boku za skrzydłem. W ładowni można było zabudować dodatkowy
pokład, mieściło się tam wtedy 200 żołnierzy w transporcie. Pupcia w
całości drewniana, statecznik poziomy z zastrzałami (wiele samolotów
miało mniejsze skrzydła niż ten statecznik, LOL) popychany hydraulicznie.
Wyważenie powierzchni sterowych poprzez ciężarki na końcach (tzw. rogowe),
klapki wyważające na każdym sterze. Wózek podwozia sam ważył 1260 kG,
jego kółeczka miały 160 cm średnicy, a było ich cztery. Dwa przednie
były trochę mniejsze, dwa tylne główne tak jak na zdjęciach. Żeby postawić
to maleństwo na wózku, opracowano specjalny dźwig. Potrzebne były dwa
takie dźwigi aby dokonać tej operacji. Samolot miał seryjnie dwa stanowiska
strzeleckie (jakieś śmieszne MG 15, u góry przednich drzwi), ale w praktyce
często ich liczba i rozmieszczenie była wynikiem praktyki i prozy życia
Samolot miał seryjnie dwa stanowiska strzeleckie
(jakieś śmieszne MG 15, u góry przednich drzwi), ale w praktyce często
ich liczba i rozmieszczenie była wynikiem praktyki i prozy życia. Drewniane
elementy, żebra, itp. wytwarzała fabryka mebli MAY w Stuttgarcie, a
usterzenie w całości produkował Wolf Hirth w Nabem. Konstrukcje stalowe
kadłuba i skrzydeł wytwarzano w Komotau, w fabryce Mannesmannrohrwerke,
a potem zamaskowane jako słupy wysokiego napięcia transportowano je
do Regensburga, gdzie składano to wszystko do kupy. Gigant bez większych
problemacji zabierał działo 88 wraz z łożem, ciągnikiem, zapasem amunicji
i obsługą. Albo np. dwa Ople Blitze zapakowane max. Albo czołg klasy
PzKpfw III/IV. Masa zabieranego ładunku osiągała 22 000 kG, ale jeśli
start miał nastąpić z prawdziwego lotniska z betonowym pasem, to masa
ta mogła wzrosnąć nawet do 27 000 kG. Kubatura ładowni wynosiła 100
m3, a maksymalna masa startowa sięgała 39 500 kG.
|
|
|
|
|
No i kwestia holowania. Docelowo Ju 90 nie nadawał
się do tego na dłuższą metę, bo przy tak dużym obciążeniu radykalnie
spadał jego sensowny zasięg. Tu też ciekawa sprawa, bo w wersji zwykłej
czyli Ju 90 z silnikami BMW 132H (4x660 kW), to można było holować tylko
puste Giganty. Z kolei z nowszymi silnikami BMW 139 (4x1147 kW) i dodatkowymi
rakietami startowymi (Walterki, dwa albo cztery, pod skrzydłami) można
było je już częściowo obciążać, a seryjne Giganty holowane były przez
Ju 290 wypożyczane na te okazje z ich macierzystych jednostek. Te samoloty
miały już silniki BMW 801A (Brum brum brum...), więc nie było problemu.
Tyle że samolotów tych było zawsze za mało, a często nie można ich było
na czas sprowadzić. Ciekawostką może jest też to, że niektóre wspomniane
Ju 90 napędzane były amerykańskimi, zdobycznymi silnikami.
Problemy logistyczne frontu wschodniego, którego
przestrzenie w końcu uniemożliwiły dorywcze korzystanie z Ju 290 latających
normalnie w patrolach atlantyckich, wymusiły zastosowanie rozwiązań
tymczasowych. Nie był to jednak szczęśliwy pomysł. Do holowania Gigantów
zaprzęgnięto pospolicie występującego Bf 110C (2x650 kW), których wszędzie
było pod dostatkiem, tworząc z nich trzysamolotowe zespoły holownicze.
Oczywiście trzy Bf 110 dysponowały sumaryczną mocą umożliwiającą bezproblemowy
hol Giganta, tyle tylko jak nietrudno zgadnąć hol taki był skrajnie
niebezpieczny i wymagający ekstremalnego zgrania i wyszkolenia załóg.
Taki zespół holowniczy nazywano Troika-Schlepp, na pewno kojarzycie
lub znacie ruską Troikę- trzy konie ciągnące jeden wóz (sanie).
Było bardzo wiele wypadków związanych z tym niebezpiecznym
sposobem holowania, jednostka tych holowników miała przydomek Himmelkommando
(oddział idący do nieba). Praktycznie pęknięcie liny holowniczej gwarantowało
momentalnie taką asymetrię, że mało który z holowników zdążył się wyczepić
i odzyskać prędkość by uciec z przeciągnięcia. Szybowiec miał teoretycznie
większe szanse, w praktyce jednak przeważnie wpadał na któregoś z holowników
którzy w przeciągnięciu stawali mu na drodze w miejscu. Z bardziej znanych
wypadków: nieodpalenie podskrzydłowych rakiet startowych pod jednym
skrzydłem, dwie holówki zderzają się ze sobą, trzecia wpada w korek
i zachacza o Giganta, szybowiec wali w gościnną radziecką glebę i grzebie
w sobie ponad 120 żołnierzy i 9 członków załóg. Albo gigantyczny pożar
w bazie Wielkije Łuki, kiedy dwa Bf 110C zderzają się ze sobą wskutek
pęknięcia liny i pociągają za sobą pełnego transportowanego paliwa Giganta
w stojące na ziemi transportowce.
Ciągły festiwal wypadków spowodował bardzo intensywne
prace nad profesjonalnym samolotem holowniczym specjalnie dla Gigantów.
W efekcie powstał nasz znany Zwilling (Bliźniak), czyli połączone wspólnym
skrzydłem dwa He 111H-6, z piątym silnikiem pośrodku wspólnego płata.
|
|
|
|
Wprowadzenie Zwillinga radykalnie zakończyło serię
katastrof i znacznie usprawniło transport na froncie wschodnim, gdzie
często Giganty były jedynym źródłem poważnego zaopatrzenia dla walczących
w odciętych od świata roztopami albo okrążonych jednostek. Giganty,
z racji konieczności ustawiania ich na wózku poprzez specjalne dźwigi,
były bardzo uciążliwe w eksploatacji, ale ich zdolności transportowe
i płynące z tego korzyści były niepodważalne. Giganty stosowano tylko
w transporcie, nie brały udziału w operacjach bojowych, chociaż w ramach
operacji Hercules planowano ich użycie w czasie inwazji na Maltę.
Co ciekawe, nie zdołano Gigantów użyć w końcowej fazie klęski pod Stalingradem,
gdzie Wehrmacht rozpaczliwie czekał na zaopatrzenie, z uwagi na brak
miejsca do lądowania.
Lotniska i lądowiska zawalone były wrakami samolotów
i innego staffu, których nie można było usunąć z uwagi na warunki pogodowe
i taktyczne. Zwilling był jednym z kilku samolotów tego typu, Luftwaffe
miała już doświadczenia z tego typu konstrukcjami (był nawet Bf 109Z).
He 111 Zwilling był jedynym tego typu specjalnym samolotem holującym
jaki powstał w czasie II W.Ś. Jego napęd stanowiło pięć Jumo 211F-2
każdy po 1000 kW. Pilot leciał w lewym kadłubie, drugi pilot w prawym,
choć ich obu rola była raczej zamienna w czasie długodystansowych przelotów.
W lewym kadłubie był ponadto nawigator i mechanik, natomiast strzelcy
byli w obu kadłubach. Front wschodni rządził się oczywiście swoimi prawami,
ale oficjalnie w prawym kadłubie z przodu było działko, a ponadto MG
131. Na grzbietach miały być MG 15, podobnie w oknach bocznych. W wannach
były MG 131. W praktyce samoloty te przeważnie obwieszone były uzbrojeniem
jak choinka bombkami na gwiazdkę jeśli loty odbywały się w strefie przyfrontowej,
a jeśli latano na zapleczu to nierzadko odchudzano maszynę ze zbędnego
uzbrojenia. Ponadto MG 15 był raczej karabinem maszynowym spotykanym
w instrukcjach, masowo bowiem stosowano nowocześniejsze MG 131
Zwilling był bardzo stabilny i prawidłowy w pilotażu,
potrafił utrzymać z Gigantem na holu 220 km/h, a z dwoma Go 242 można
było lecieć nawet 250 km/h. To naprawdę dużo w takim układzie. Zbudowano,
prócz dwóch prototypów (1941/1942 rok), dwanaście Zwillingów. Były bardzo
intensywnie wykorzystywane, praktycznie zajeżdżono je na techniczną
śmierć. Jako ciekawostkę dorzucę, że wskutek takiej konfiguracji i takich
śmigieł jakie miał Zwilling, a więc podporządkowanych osiągom z holem,
nawet pusty samolot ten nie mógł przekroczyć 260 km/h. Był prawdopodobnie
najwolniejszym, ale też najsilniejszym samolotem holującym jaki zbudowano.
W tym miejscu wypadałoby też wreszcie wspomnieć
o tych, którzy zawsze pozostawali w cieniu, niedoceniani, ale odwalali
najważniejszą robotę. Oczywiście chodzi o rakiety startowe. W przeciwieństwie
do aliantów, niemiaszki nie stosowali techniki podrywu (poza próbami
podchwytywania DFS 230 przez He 111), ale za to masowo stosowali wspomagające
start rakiety na paliwo stałe lub ciekłe. Generalnie, z paliwem ciekłym
najpowszechniej stosowane były oczywiście Walterki HWK 109-500 (nadtlenek
wodoru i roztwór nadmanganianu potasu) rozwijające przez 30 sekund prawie
5 kN, a ze stałym materiałem pędnym prym wiodły Rheinmetall-Borsig RI-502
dające ten sam ciąg ale będące bardziej skomplikowane w produkcji i
ważące około 50 kg (stosowano je np. w bateriach po cztery na specjalnym
wysięgniku za kadłubem Go 242). Tadeusz Królikiewicz, facet znający
ten temat lepiej niż ja konstrukcję Poldasa, podaje że z użyciem Walterów
wykonano w czasie wojny przeszło 3000 startów. Zresztą nie tylko startów,
bo np. szybowce DFS 230C-1 które przywiozły Skorzenny`s Team na herbatkę
do Mussoliniego, dzięki Walterkom wykonały najbardziej chyba brawurowe
lądowanie w historii lotnictwa. Oni tam wtedy znaleźli się dosłownie
na krawędzi...
|
|
|
Typowa
scena kłótni załogi Zwilinga. Zwyczajnie: ci z lewego kadłuba chcieli
lecieć po bimber, a ci drudzy do restauracji. |
|
Me 321 miał jeszcze swoje drugie życie. Niezbyt
udane doświadczenia z Go 244, czyli Go 242 z silnikami Argus mającymi
zapewnić im samodzielność, skłoniły Messerschmitta do podjęcia próby
zabudowy napędu na Gigancie, co miało przekształcić go w prawdziwy samolot
transportowy. RLM propozycję zaakceptował, i zespół J. Frohlicha zabrał
się do roboty. Istotnym ułatwieniem prac było uniezależnienie się od
dostaw standardowych silników, których wiecznie brakowało do myśliwców
i bombowców służących w linii. Tymczasem po kampanii francuskiej, w
magazynach znalazły się stosy francuskich Gnome-Rhone 14N 48/49. Silniki
te miały moc 840 kW i czternaście cylindrów w dwóch gwiazdach. Samolot
powstawał w dwóch wersjach, cztero i sześcio silnikowej. Ten pierwszy
wkrótce zarzucono, jako że i tak do startu wymagał samolotu holującego,
ale drugi wariant wyewoluował z czasem w całkowicie samodzielnego Me
323. Wzmocniono konstrukcję dźwigara, zabudowano łoża i samouszczelniające
się zbiorniki.
Kadłub praktycznie niezmieniony, poprowadzono
tylko instalacje. W marcu 1942 roku RLM zatwierdził projekt i powstała
seria informacyjna 10 sztuk. Latem rozpoczęto w Leipheim i Obertraubling
produkcję seryjną, co zakończyło w sposób naturalny rozwój linii Me
321. Motogigant miał parę wersji, i tak: D-1 miał pochodzące również
z francuskich zapasów śmigła trójłopatowe Ratier, aż do wyczerpania
stanu; D-2 miał więc śmigła Heine, znanej wytwórni drewnianych śmigieł
sportowych, które dawały mniejszą prędkość maksymalną, ale za to miały
większy uciąg i lepsze parametry wznoszenia; D-6 to najbardziej rozpowszechniona
wersja, podobna do D-1, ale napędzana rozmaitymi pozostałymi mutacjami
Gnome-Rhone 49 i śmigłami Ratier albo Chauviere, zależnie co było pod
ręką. Następnie powstała wersja przeznaczona do lotów nad Morzem Śródziemnym
(Afrika Korps), wyposażona w środki ratownicze na wypadek wodowania.
E-1 miał większe zbiorniki paliwa kosztem udźwigu, E-2 miał dodatkowo
dwa zdalnie sterowane elektrycznie działka MG 151/20 między dwoma zewnętrznymi
silnikami (w lawetach HDL 151, później EDL 151). Chodziło o coraz częstsze
spotkania brytyjskich myśliwców w okolicach Malty, Pantellerii czy Tunezji.
Praktyka pokazała jednak że olbrzymy te były (jak to często z dobrymi
olbrzymami bywa) całkowicie bezbronne. M.in. 22. kwietnia 1943, straszny
pogrom grupy około 20 Me 323 osłanianej przez ponad 30 Bf 109 i Mc 202,
lecących z Sycylii w kierunku Cap Bon, miało pecha i nadziało się na
Cyrk Skalskiego, lecący w składzie 244 Skrzydła Myśliwskiego (łącznie
w walce brały udział 42 alianckie myśliwce). Zazwyczaj Me 323 były wyposażone
w stanowiska strzeleckie w przednich drzwiach (z obu stron) oraz przy
krawędzi spływu skrzydeł (również dwa stanowiska). Z czasem montowano
także stanowisko strzelca na grzbiecie kadłuba. Praktyka i proza wojennego
życia powodowały oczywiście przeróżne kombinacje umiejscowienia stanowisk
strzeleckich i ich wyposażenia, co nie było trudne przy tak wielkiej
powierzchni do wykorzystania. Powstał też egzemplarz w ramach niemieckiej
mutacji projektu samolotu eskortowego opracowywanego przez jankesów
(YB-40), nazwano go Waffentrager (Me 323E-2/WT).
Jedenaście opancerzonych stanowisk ogniowych,
każde z MG 151/20, i cztery dodatkowe MG 131. 17 osób załogi, z czego
jeden specjalnie do donoszenia amunicji... Nic oczywiście z tego nie
wyszło, samolot ten nie miał sensu w warunkach bojowych. Zbudowano w
latach 1942-1944 ogółem 201 Me 323, używano ich głównie na froncie wschodnim
gdzie niczym gigantyczne płaszczki szybowały w morzu chmur dosyć często
i wbrew pozorom nie były rzadkim widokiem. Chyba ze gdzieś lądowały
przymusowo wśród cywili, jak np. w 1943 roku, jesienią, koło Białej
Podlaski, gdzie lądujący Gigant wzbudził popłoch wśród mieszkańców wsi
Nosów (nie wiem czy dokładnie Nosów, ale Ponury jest pewien na bank
że gdzieś w tamtym rejonie, zresztą tam było przecież lądowisko polowe,
stały tam nawet Łosie we Wrześniu). Projektowano także wersje rozwojowe,
z mocniejszymi silnikami Jumo 211R (1088 kW) jako 323F, oraz Gnome-Rhone
14R (970 kW) jako 323G. Produkcja Gigantów samolotów odbywała się od
końca 1942 roku w Friedrichshafen w zakładach Zeppelin, i tam została
zakończona
Autorem tekstu jest : Elwood
|
|
|
|
|