Ba 349 Natter

Swoją drogą, ilu ludzi wie, że czołg tygrys, owszem, był fajny, tylko że nigdy, na całym froncie, czyli wschodnim i zachodnim i południowym, nie było w linii na raz więcej niż 70 (siedemdziesiąt !) wozów?... Że pojedynczy czołg Panther z noktowizyjnym systemem celowniczym potrafił zamienić noc w piekło dla uśpionych ciemnością aliantów? A specjalne jednostki snajperów używające systemów celowniczych Vampir, wyposażonych w Mausery z celownikami na podczerwień? A niszczyciel czołgów JagdPanther, który odpowiednio zaparkowany siał spustoszenie wśród nieostrożnych jankeskich pancerniaków? A system Schnorkel na okrętach podwodnych? A „elektryczne” U-Booty?
A kierowane bomby przeciwokrętowe, gdy holowane za konwojami grzechotki zakończyły krótką karierę torped akustycznych? Czemu nie wszystkie okręty wyposażano w „krzyż biskajski”, który nie był specjalnie skomplikowanym urządzeniem, a mógł zadecydować o życiu całej załogi? A pierwsze na świecie przeciwpancerne pociski podkalibrowe z rdzeniem uranowym? Po co więc zmarnowano tyle cennych materiałów i mocy produkcyjnych na bzdury typu KoenigTiger, JagdTiger, Elefant, Maus?
Po co do ostatniej chwili topiono tyle pieniędzy i czasu w jakiegoś przerośniętego kloca pana prof. Hertela pt. Ju 322 Mammut (to ten drewniany szybowiec transportowy, większy nawet niż ruski Maksim Gorki, miał 62 metry rozpiętości!), którego 98 egzemplarzy wprost z linii produkcyjnych cięto potem na klocki do zasilania samochodów z instalacją HolzGas w całym mieście? Dlaczego pozwolono Anglikom ewakuować tysiące żołnierzy z plaż Dunkierki, dlaczego zaprzestano atakowania lotnisk w czasie Bitwy o Anglię gdy RAF był już rzucony na kolana, dlaczego zaniechano operacji See Loewe, mimo że flota inwazyjna stała już w Breście gotowa do inwazji, której nikt by nie powstrzymał?
Czemu wycofano z Normandii dywizję pancerną SS z czołgami Tygrys, które mogłyby wepchnąć desant z powrotem do morza, a potem wpakowano to wszystko w prezencie do alianckiego kotła pod Falais, kończąc tym samym istnienie niemieckich dużych związków taktycznych na zachodzie Renu?
Czemu potężnym Bismarckiem nadal dowodził mierny, ale wierny Lutjens (a nie jego prawdziwy dowódca), który nie wykazał się wcześniej podczas operacji korsarskich Scharnchorst-Gneisenau, a w Norwegii stracił niszczyciel przez własną głupotę? Bismarck został prawdopodobnie samozatopiony przez własną załogę by skrócić agonię okrętu i rannych (do dziś toczą się o to spory, dlatego ja nie wysuwam tej tezy jako pewnik, choć faktem jest że ten okręt był potężny i bardzo groźny dla każdego przeciwnika), a przecież wcale nie musiało to się tak zakończyć, bo gdyby po Hoodzie skończyli także z King George V (który spieprzał po otrzymaniu paru trafień, m. in. w przednią wieżę), to sprawy poszłyby zupełnie inaczej. Dlaczego? Odpowiedź jest banalna: III Rzeszą rządziły układy. I te układy doprowadziły tę potęgę do upadku, jak choroba toczyły ją od środka i w końcu wykończyły. Najprostszy przykład, historia o Ba 349 Natter. Znacie? No to posłuchajcie..

Gotowa do lotu holowanego makieta Nattera (M8), luty 1945

W 1944 roku wczesną wiosną RLM ogłosiło konkurs na lekki myśliwiec przechwytujący, tani w produkcji, prosty w pilotażu i możliwy do masowego zastosowania. Chłopaki połapali się poniewczasie, że wojna to żywioł, a nie wystawa na Le Bourget, i że ani doskonale wyszkolonych pilotów, ani odpieprzonych technologicznie samolotów nie da się otrzymać od ręki dla uzupełnienia strat. Oczywiście i tak było już za późno na refleksje, bo odkąd Luftwaffe utraciła kontrolę nad własną przestrzenią powietrzną, a jedyny jej samolot mogący rozgonić alianckie towarzystwo na wszystkich frontach i przywrócić supremację techniki nad ilością został uwiązany do wyrzutników bombowych, wojna została przegrana. Ciekawe zresztą czy Meier (czyli Goering który w 1941 powiedział że jeśli choć jedna bomba spadnie na Berlin, to on się tak będzie nazywał) zdawał sobie do końca sprawę, że już operacja „Bolero” była uwerturą do ostatniego aktu dramatu? Już 1 lipca1942 roku pierwszy B-17E z 97 BG wylądował w Prestwick w Szkocji, po drodze do swojej nowej bazy w Grafton Underwood. Już 15 sierpnia gotowość operacyjną osiągnęły pierwsze dwie grupy 8 Armii Powietrznej; 97 BG (340, 342 i 414 Dywizjon) oraz 31 FG (w tym okresie jeszcze na Spitach VB). To był początek końca...

Ale wróćmy do głównego wątku; do konkursu przystąpiły naprawdę duże firmy, ale tak się złożyło, że ani Messerschmitt, ani Heinkel, ani Junkers nie miały szans ze skromnym wytwórcą oprzyrządowania z Waldsee, niejakim Erichem Bachemem, który choć nie miał po temu żadnych predyspozycji ani zaplecza, miał za to jedną istotną przewagę nad wszystkimi: był waflem paru herbatników w wysokich kręgach decyzyjnych SS. A to było więcej, niż cała wiedza Junkersa, zaplecze Heinkla i kadra inżynierska Messerchmitta razem wzięte. I tak oto, podobnie jak produkowany na siłę Elefant czy konkurencyjna do Henschla wieża do Królewskiego Tygrysa, bo Porsche też chciał zarobić, powstał BP-20. Totalnie popieprzony chory sen schizola-domorosłego inżyniera. Zgodnie ze specyfikacją konkursu, samolot miał być małym, tanim (deficyt materiałów strategicznych) i prostym w pilotażu myśliwcem jednorazowego użytku (Verschleissjager) przeznaczonym do ochrony lokalnych ośrodków strategicznych, takich jak konkretne fabryki, bazy, itp. Projekt Bachema zakładał, że samolot będzie startował z pionowych przenośnych wyrzutni, tuż przed nadlatującym Combat Boxem, a po przechwyceniu celu będzie odpalał w jego kierunku umieszczone w nosowej części kadłuba niekierowane pociski rakietowe.


Natter (Żmija) na wyrzutni ,samolot z nr 22. Lothar Siebert zginął na sam. z nr 23 1.03.45

Następnie samolot miał ulegać samozniszczeniu, a pilot wraz silnikiem rakietowym (osobno oczywiście) mieli opadać na spadochronach i przesiadać się do kolejnego samolotu. Ponieważ pomysł ten był jeszcze głupszy w praktyce niż w powyższym opisie, RLM go oczywiście odrzucił, zalecając Bachemowi więcej spacerów na świeżym powietrzu, hodowlę jakiś małych zwierzątek, ew. jakieś spokojne, relaksujące hobby, np. wędkarstwo. Okazuje się jednak, że podobnie jak dziś w III RP, tak i wtedy znajomość z odpowiednią osobą na nieodpowiednim stanowisku mogła załatwić wszystko. Używając swoich znajomości w NSDAP i SS, Bachem przedstawił swój projekt samemu Himmlerowi, który sam powinien otrzymać od RLM podobne skierowanie, i po osobistej interwencji tegoż przyjemnego pana z monoklem Bachem otrzymał i fundusze, i priorytet, i w sumie było tego prawie tyle, co na cały program rozwoju Ju 287. Ale to nic. Najfajniejsze dopiero przed nami. Otóż we wrześniu 1944 Bachem otrzymał zamówienie w ciemno od razu na 15 samolotów BP.20, przyznano mu nazwę Ba 349, a w październiku powstał ostatecznie zespół konstrukcyjny (Hans Jordanoff- szef, Batchbeder- aerodynamika, Grassow- napęd rakietowy).

Pierwszym terminem odbioru technicznego prototypu ustalonym przez RLM był właśnie październik, ale Bachem nie przedstawił nawet dokumentacji (no jak miał przedstawić, jak nie miał, co za ćwoki w tym RLM!). Ponieważ zaczął się robić smród wokół kasy jaką Bachem dostał od RLM na swoją radosną twórczość, tenże obrotny gentleman ponownie sprawę załatwił odgórnie, 4 listopada włączając Ba 349 do programu Wunderwaffe, i odtąd wszyscy mogli mu skoczyć, bo tenże program podlegał bezpośrednio pod SS. Nie tylko w kwestii ochrony przez Schutz Stafeten...
W końcu jednak w lipcu samolot powstał. 16 wręg ze specjalnie utwardzanej sosny tworzyło szkielet kadłuba, pokrycie kadłuba i skrzydeł stanowiła sklejka otrzymywana przy obróbce tej sosny, a wszystko dlatego że tylko sosna była ogólnie dostępna wokół manufakturki Bachema, z tym że taka sosina niespecjalnie daje się kształtować, no ale to nic, przecież aerodynamika i gładź pokrycia nie są w samolocie najważniejsze, jak pokazali sowieci już wcześniej. Arkusze takiej sklejki były różnej grubości, na przodzie około 5mm, w środkowej części kadłuba 3mm a w ogonie 2 mm. Całość była pokryta fornirem, aby zapobiec przeżarciu konstrukcji przez reaktywne paliwo rakietowe. Całą konstrukcję można było wykonać w zwykłym zakładzie stolarskim, z tym że jakość tego wykonania też była taka jak w zakładzie stolarskim. Ale jak już wspomniałem, nie patrz na to- patrz w serce. Poldas też może nie wygląda, a przecież to super maszyna. Kabinę otulono blachą, bo akurat mieli obok remont dachu na kotłowni i trochę im zostało, a przednią szybę wiatrochronu wykonano ze szkła pancernego.

W nosie kadłuba zainstalowano baterię rakiet niekierowanych, mogły być dwa typy: R411 Orkan (32 szt., kal. 55 mm, 3,85 kg rakieta/0,52 głowica, prędkość 1,6M, stabilizatory boczne) lub R.Sp.Gr.4609 Fohn (24 szt., 73 mm, 3,2 kg, prędkość 1,1 M, stabilizacja rotacją). Osłonięte toto klapą „aerodynamiczną” z przodu kadłuba, odrzucaną przed strzałem. W kabinie drewniany fotel, drewniany drążek, drewniany orczyk, drewniana tabliczka „rauchen verboten”. Była maska i butla tlenowa (po co?!), był sztuczny horyzont, prędkościomierz i wysokościomierz, a wszystko jak w Lancii u mnie w pracy, wykończone drewnem.... Mmmmm.... Za tym całym wychodkiem był przedział silnikowy, za plecami pilota były dwa aluminiowe baniaki na paliwo i utleniacz, razem 610 litrów, a za nimi rakieta HWK 109-509A.


Silnik Ba 349, HWK 509a

Okazało się jednak, że to wszystko wystarczy tylko na około 70 sekund lotu, czyli tyle żeby się wznieść i zdążyć zesrać z wrażenia czego się dokonało, dlatego po bokach ogona zamontowano po dwa z każdej strony dodatkowe silniki rakietowe Schmiedding, które razem wytwarzały cug 20 kN (dla wyjaśnienia- to dużo. Na tyle dużo, by przy pionowym starcie stracić przytomność). Silnik główny przekonstruowano, by dawał ciąg 17 kN przez dwie minuty po odrzuceniu silników startowych. Z uwagi na spodziewane przeciążenia start był prowadzony radiowo z ziemi albo przez automatycznego pilota Patin. W grudniu powstały trzy samoloty; M1, M2 i M3. Podczepiono im podwozie od Klemma 35 (to taki samolocik), by przeprowadzić próby w locie. Do lutego trwały te próby, z balastem wodnym zamiast silnika, loty szybowcowe itp. (pierwszy lot niejaki Zitter 22 grudnia, potem także w lutym m.in. Hans Zevbert). Próby prawdziwych startów kolejnych prototypów z manekinem (szkoda że nie z Himmlerem, Bachemem i Hitlerem na raz) przebiegały pomyślnie, samolot planowo rozpadał się po osiągnięciu zadanego pułapu (dziś to się nazywa sztuczne ognie i jest dużo tańsze), aż do lotu załogowego.

Prototyp M23 1 marca 1945 ustawiono na wyrzutni, oblatywacz nieszczęsny sierżancina Lothar Siebert został wsadzony do kabiny zamiast Łajki i obsługa naziemna odpaliła maszynę (tu można wstawić to fajne zdjęcie zrobione minutę przed jego śmiercią). Oczywiście ta skomplikowana konstrukcja przypominająca nieco drewniany batyskaf z bajki Cow&Chicken całkowicie sprostała założeniom rozpadając się, tyle że nieco szybciej niż planowano, bowiem osłona kabiny odpadła właściwie od razu (to pewnie ogłuszony nieszczęśnik się obudził i próbował wyjść), podobnie jak inne elementy na torze kilkudziesięciu metrów wzlotu, ale z drugiej strony zaśmiecono przy tym znacznie mniejszy niż zwykle obszar, co nie było bez znaczenia dla ekologii.
W marcu ekipę z całym majdanem ewakuowano do Waldhausen, cała zaś operacja przebiegła błyskawicznie i w całkowitej tajemnicy (bo przeprowadził ją oddział SS, skierowany do ochrony tych stolarzy). Najwięcej dobrego humoru w tych smutnych szarozimowych dniach marca wykazał jak zwykle Himmler, nakazując natychmiastowe rozpoczęcie produkcji seryjnej, a gotowości operacyjnej do 10 maja. 20 marca chyba stracił humor, bo Bachem powiedział że nie bardzo to widzi wobec swoich braków w angielskim, co zdecydowanie utrudnia mu uzyskiwanie zgody lokalnej kontroli obszaru na starty, i w efekcie cały program został anulowany. Resztę kasy przyjechał odebrać osobiście kolo w randze generała SS! Łącznie odbyło się 36 startów, tej najdroższej drewnianej rakiety w historii, a miała oprócz wersji A i B (różnice w szczegółach) powstać jeszcze miała wersja C (dwukomorowy silnik HWK 109-509C-1 20kN)! W kwietniu ekipa ewakuowała się do Nabern, tydzień później do Bad Worrishofen, a na początku maja do St. Leonard (Austria). Łatwo było do nich trafić, bo drogę ich ewakuacji znaczyły porzucone części a nawet kompletne płatowce.


Kwiecień 1945, Ba 349 przejety przez Amerykanów podczas ewakuacj zakładów w Waldsee

A potem już nie było dokąd się ewakuować, bo nie było już III Rzeszy. Jeden Ba 349 porzucony podczas odwrotu w Turyngii zdobyli ruscy, nawet dziadek YoYo zaproponował by Stalin przeleciał się nim osobiście (niestety Wujek Joe nie skorzystał), a cztery zdobyli jankesi, ale myśleli że to meble (postmodernizm). Jeden mają nawet do dziś w muzeum (Smithsonian Collection, Siver Hill, Maryland).

Dane Techniczne (Ba 349 A), wybrane :

Rozpiętość 4 m
Długość 6,02 m
Powierzchnia nośna 4,7 m2
Masa własna 880 kg
Prędkość maksymalna 900 km/h
Czas wznoszenia 11000 m/minutę
Zasięg 40 km
Czas pracy silnika 2 minuty

Autorem tekstu jest : Elwood