|
Zaprojektowany, by jak śmigłowiec mógł startować
z najmniejszych skrawków gruntu, Triebflugel miał stać na ziemi w pozycji
pionowej, opierając się na czterech samonastawnych kółkach. Jedno kółko
przypadało na każdy z czterech stabilizatorów, sterczących ze zwężającego
się końca kadłuba. Piąte, większe koło miało być montowane pod samym
kadłubem. Proponowana metoda startu do dzisiaj pozostaje oryginalna,
choć ostatnia amerykańska propozycja taniego statku powietrznego wielokrotnego
użycia, przeznaczonego do wynoszenia satelitów na niskie orbity okołoziemskie,
niezwykle przypomina tę koncepcję sprzed 50 lat. Patrząc od przodu,
mniej więcej w 1/3 długości kadłuba znajdowały się trzy "łopaty wirnika"
o zmiennym skoku, umieszczone na obrotowym pierścieniu, wpuszczonym
w zewnętrzne poszycie kadłuba. Na końcu każdej łopaty był zainstalowany
pojedynczy silnik strumieniowy Lorin o ciągu maksymalnym 840kG projektu
Pabsta. W celu nadania jednostkom napędowym prędkości roboczej, każda
miała zamontowany w obudowie specjalnie przystosowany silnik rakietowy
Waltera. Przed startem pilot nastawiał łopaty wirnika na skok zerowy
(wirnik nie wytwarzał wtedy siły nośnej) i odpalał pomocnicze silniki
rakietowe. Po osiągnięciu odpowiedniej prędkości obrotowej uruchamiane
były silniki strumieniowe będące właściwym napędem płatów nośnych. Po
zmianie skoku wirnik wytwarzał siłę nośną unoszącą Triebflugela do góry
na zasadzie działania analogicznej jak w śmigłowcu Dobloffa.
|
|
|
|
Po wyjściu na pułap operacyjny, pilot wyrównywał
maszynę do poziomu. Ustawiał silniki strumieniowe tak, by prędkość obrotów
wirnika i ciąg silników nadawały samolotowi prędkość poziomą. Około
220 obr./min. pierścienia dawało prędkość 0,9 Macha na końcówkach łopat,
co w zupełności wystarczało do skutecznego funkcjonowania silników strumieniowych.
Układ zapewniał, że zakłócenia powodowane momentem obrotowym kadłuba
były minimalne i - przynajmniej teoretycznie - stwarzał stabilną i dynamiczną
platformę. Kiedy jednak współcześnie analizujemy ten projekt, budzi
on sporo pytań i wątpliwości. Jak łopaty wytrzymałyby uderzenie ptaka?
Maszyna nie miała właściwie żadnych konwencjonalnych skrzydeł, zatem
w chwili zniszczenia jednej z łopat natychmiast wszystko rozpadłoby
się od niewyważenia wirnika. Poza tym, gdyby nowy i niedoświadczony
pilot źle ocenił odległość w czasie bliskiego starcia z nieprzyjacielskimi
myśliwcami, powstawało poważnie niebezpieczeństwo zderzenia łopat wirnika
z samolotem wroga. Rezultaty byłyby takie same, jak w poprzednim przypadku.
|
|
|
|
Choć pojawiłyby się techniczne problemy, z którymi
trzeba by się było uporać takie jak siła odśrodkowa oddziaływująca
na zainstalowane na końcach łopat silniki strumieniowe lub uszczelnienie
przewodów paliwowych prowadzących z łopat do obracającego się pierścienia
- ogólna koncepcja wydaje się oparta na właściwych założeniach. Miała
ona przynajmniej tyle samo zalet co wad. Samolot nie potrzebował pasa
startowego, strumieniowy zespół napędowy był tani i prosty oraz miał
niewiele ruchomych części. Można w nim było stosować prawie każde paliwo
o rozsądnej liczbie oktanowej - od oleju silnikowego po spirytus lotniczy.
Maszyna miała też doskonałe gabaryty i możliwości operacyjne. Ale znowu
czas nie działał na korzyść projektu i zbudowano jedynie wersję do badań
w tunelu aerodynamicznym. Zanim wojna dobiegła końca, przeprowadzono
na tym egzemplarzu próby przy prędkości do 0,9 Macha.
|
|
|