|
|
Myliłby
się jednak ten, kto nauczony obiegową opinią o „zapalniczce Rzeszy”
(tak alianci nazywali Gryfa) uznałby ten samolot za całkowicie nieudany.
Trzeba bowiem wziąć pod uwagę całkowite oderwanie od rzeczywistości
najwyższych czynników decyzyjnych rządzących III Rzeszą, i ich druzgocący
wpływ na wiele konstrukcji, projektów, a ostatecznie (na szczęście)
i na wynik II Wojny Światowej. Gryf
był samolotem o bardzo dużym potencjale, nigdy jednak w zasadzie z tego
potencjału nie skorzystano, kierując go do zadań do których kompletnie
się nie nadawał. Nie był to samolot wielozadaniowy, ale wysokospecjalizowany
ciężki samolot dużego zasięgu, i powierzanie mu przez najwyższe władze
Rzeszy zadań podobnych samolotom typu Ju-88 musiało się skończyć tak,
jak się skończyło. Czyli fatalnie.
|
|
Meyer,
Docent, Grubas i Apacz wracają z pornoimprezy u Świera, wozi ich dyżurny
kierowca Ponurego,
pewien znany drogowy kryminalista |
Historia Gryfa zaczyna się jeszcze
przed wojną. Ernst Heinkel nigdy nie był fanem Szefa, ani tym bardziej
Meyera, co zwykle kosztowało go przegraną w większości konkursów na
nowe samoloty, oraz w zasadzie znacjonalizowaniem jego zakładów lotniczych.
Heinkel jednak nie mógł narzekać; nieszczęsny Hugo Junkers, który zmarł
w całkowitym zapomnieniu i odosobnieniu tuż przed wojną, zapłacił większą
cenę za swoją opinię na temat Wąsika. Niemcy przez całą wojnę nigdy
nie mieli dedykowanego ciężkiego samolotu bombowego dalekiego zasięgu,
i zapatrzenie na przedwojennych teoretyków wojny lotniczej skończyło
się dla Niemców przegraniem wojny. Jak bowiem wytłumaczyć sytuację,
kiedy tak renomowana grupa
towarzyska jak KG200, mając dostęp do praktycznie każdego liczącego
się samolotu istniejącego wtedy na świecie, przez cały czas swego istnienia
intensywnie eksploatowała samoloty dalekiego zasięgu z importu, mimo
posiadania własnej, krajowej floty szeregu typów dalekodystansowych
maszyn? Brak lotnictwa strategicznego, w które nie wierzył ani Hitler,
ani Stalin (oba mocarstwa nie posiadały takiego rodzaju broni do końca
wojny) okazał się błędem, którego znaczenie udowodniło wykonywane przez
Jankesów z precyzją walca równanie z ziemią całych hektarów fabryk,
rafinerii, i wszystkiego co miało pecha znaleźć się w większym czy mniejszym
pobliżu. Nieśmiałą próbą stworzenia ciężkiego bombowca przez Niemców
był np. właśnie Greif. O tym jak niemieckie dowództwo traktowało jego
rolę świadczy najlepiej zalecenie, które zaważyło na całym życiu tych
samolotów i stało się ich przekleństwem, czyli obowiązkowe zachowanie
możliwości wykonywania przez ten wielki samolot lotów nurkowych. Absurdalność
tej tezy nie jest jednak tak duża, jeśli zestawimy ją z historią rozwoju
choćby Me-262 czy He-219. Żeby zrozumieć Gryfa, musimy pamiętać o paru
ważnych sprawach. Czy wyobrażacie sobie samoloty B-17 atakujące niemieckie
miasta z lotu nurkowego? Bo Meyer sobie chyba wyobrażał. He-177 był
samolotem wielkości B-17 (zależnie od wersji mógł być o metr krótszy
i o metr wyższy), miał prawie dwa razy większy zasięg operacyjny z porównywalnym
ładunkiem, a jego prędkość przelotowa była niewiele mniejsza od prędkości
maksymalnej pustego B-17. Gryf był przy tym o wiele cięższy. A jednak
przystosowano go do lotów nurkowych.
|
|
Gryfy
o poranku |
Tak naprawdę, to Heinkel już dawno pracował nad
koncepcją dużego bombowca dalekiego zasięgu, bo po prostu nie był taki
głupi jak Wąsik i widząc nad czym pracują inni konstruktorzy na świecie,
wiedział że te prace nie są tylko radosną twórczością po godzinach.
Na początku 1938 roku Heinkel otrzymał oficjalne zamówienie rządowe
na ukończenie prac nad prototypem, który wtedy sam już (na własny koszt,
jak w większości samolotów które opracował) zbudował. Heinkel nie mógł
uwierzyć, gdy zapoznał się ze specyfikacją zamówienia. Nie miał jednak
dużego wyboru, inaczej program trafił by jak zazwyczaj do kibla. Całkowicie
metalowy prototyp P.1041 otrzymał nazwę oficjalną He-177. Jego rozwój,
nie dość że obciążony idiotyczną specyfikacją, nękany był poważnymi
problemami technicznymi, spowodowanymi bardzo nowoczesnym projektem
który nieco wyprzedził dostępną technologię. Główny konstruktor programu,
Siegfried Gunther, od samego początku zakładał zastosowanie dwóch silników,
aby zminimalizować opór aerodynamiczny i w ten sposób mniejszą ogólną
mocą uzyskać osiągi co najmniej równe maszynom czterosilnikowym. Okazało
się jednak, że to co dziś możemy obejrzeć choćby na przykładzie Boeing
B-777, na początku lat czterdziestych było jeszcze zbyt ambitnym pomysłem.
Nie tylko nie było dostępnego silnika o tak dużej mocy, jak zakładał
projekt, ale jak się okazało nie było też możliwym w najbliższym czasie
zbudowanie takiej jednostki ze względu na barierę technologiczną. Zastosowano
więc rozwiązanie pośrednie, czyli nadal w dwóch gondolach silnikowych
zabudowano po dwa sprawdzone silniki DB601 napędzające wspólną przekładnię.
W efekcie samolot otrzymał cztery silniki, ale zachował aerodynamiczną
dietę pozostając przy jednej gondoli silnikowej na każdym skrzydle.
Zespół silnikowy zdwojonych DB601 nazwano DB606 i faktycznie agregat
taki generował imponującą w 1939 roku moc ponad 2600KM. Rzeczywistość
jednak nie pierwszy raz sprowadziła na ziemię ufających szkiełku i oku
inżynierów, którzy pozwolili sobie na luksus oparcia się tylko o obliczenia.
Okazało się, że niezawodne i udane oryginalne DB601 po obciążeniu stałą
pracą w kieracie przekładni i brata-bliźniaka, zaczynały się przegrzewać.
Zabudowano ostatni krzyk mody, czyli chłodnice powierzchniowe w skrzydłach,
mające rozwiązać problem; okazało się że mimo wzrostu komplikacji konstrukcji
nic to nie dało, powrócono więc do zwykłych chłodnic, tylko ich wloty
pozostawiono w natarciu skrzydeł. Z czasem typową jednostką napędową
Gryfa stały się silniki DB610, czyli zdwojone DB605 (prawie 3000KM mocy
startowej), i sytuacja się powtórzyła. Jak pokazała praktyka, problemu
tego nie udało się już nigdy rozwiązać, przez wszystkie lata i kolejne
modyfikacje „ten typ tak miał” po prostu. Samolot był konstrukcją
stosunkowo skomplikowaną i bardzo nowoczesną, zupełnie nowatorskie było
np. jego podwozie. Jak widać na zdjęciach i planach, golenie podwozia
głównego miały zupełnie niecodzienną konstrukcję, składając się z dwóch
niezależnych zespołów tworzących razem zespoły podwozia głównego. Każda
goleń składała się w kierunku „na zewnątrz” od osi symetrii
całego zespołu, i mimo sporego zapotrzebowania energetycznego proces
chowania i wypuszczania podwozia nie przysparzał raczej problemów. Problemów
przysporzył natomiast sposób rozwiązania napędu. Po oblocie prototypu
(19 listopada 1939 w Rostock-Marienehe, pilot np. Dypl. E. Francke z
Erprobungsstelle 2 Rechlin) technicy dokonujący przeglądu po locie zwrócili uwagę
na 56 usterek zespołów silnikowych generujących poważne problemy i kwalifikujących
się do natychmiastowej poprawki z uwagi na bezpieczeństwo lotu. Jakby
tego było mało, sam oblot został przerwany zanim samolot dotarł do strefy
testów, ponieważ pilot zameldował o problemach ze statecznością i wibracjach
kadłuba, ponadto okazało się że usterzenie poziome „żyje własnym
bogatym życiem wewnętrznym” (co doprowadziło ostatecznie do katastrofy
drugiego prototypu) a silniki gwałtownie nabierają temperatury i nie
można tego procesu w żaden sposób opanować. Bezsensowny wymóg przystosowania
tak dużego samolotu do lotów nurkowych spowodował niepotrzebny wzrost
masy własnej, w czasie testów trzeci i czwarty prototypy podczas lotu
nurkowego z dużą prędkością „rozebrały się” wskutek przekroczenia
jakichkolwiek rozsądnych obciążeń konstrukcji (dezintegracja struktury
kadłuba, dodatkowo w późniejszych testach kolejnych prototypów okazało
się że także skrzydła nie wytrzymują takich obciążeń i od serii He-177A-3
przekonstruowano całkowicie budowę skrzydeł). W podobnych okolicznościach
utracono jeszcze kilka maszyn, tak że z ośmiu prototypów sześć trzeba
było skasować. Samolot w specyfikacji narzuconej przez Meyera okazał
się samolotem nieudanym, co nie może dziwić, bo nie można zmusić autobusu
do pokonania zakrętu z prędkością 150km/h, ale dziwi że naciski z RLM
na konstruktorów były bardzo silne i program na siłę kontynuowano, mimo
zgłoszonej przez Heinkla potrzeby poważnego przekonstruowania całego
samolotu. W efekcie maszynę skierowano do produkcji (Heinkel Oranienburg,
Arado Warnemunde, niektóre podzespoły fabryka w Mielcu) i rozpoczęto
dostawy dla Luftwaffe (od marca 1942). Wydłużono o 20 cm gondole i łoża
silników, przekonstruowano instalację paliwową i olejową tak by zminimalizować
ryzyko rozprzestrzeniania się ognia w razie i tak spodziewanego pożaru,
zabudowano ściany ogniowe w gondolach. Mimo to samolot okazał się kapryśny,
wymagający w obsłudze technicznej i mechanicy szczerze go nie lubili.
Gorzej jednak, że samolot okazał się awaryjny, co spowodowało niechęć
do niego także wśród personelu latającego. Pojawiła się też wkrótce
niedobra opinia, że samolot nękają pożary (już piąty prototyp utracono
wskutek pożaru silnika, którego nie udało się opanować). W jednostkach,
w warunkach bojowych, zjawisko to niestety nasiliło się. Wśród załóg
rozpowszechniła się opinia „płonąca trumna”, i pożary stały
się wkrótce prawdziwą plagą. Ciągłe problemy techniczne sprawiły, że
dopiero od wersji A-3 samolot uzyskał status maszyny zdolnej do lotów
operacyjnych (wprowadzono tę serię kilka miesięcy później, około lipca).
Były to już maszyny z nieco mniej „palnymi” silnikami DB-606
i zmianami konstrukcyjnymi skrzydeł i kadłuba (w lotach nurkowych poprzednich
wersji pojawił się złowrogi flatter, co omal nie doprowadziło do kilku
katastrof). Co ciekawe, prowadzący program Gunther powiedział wprost,
że na obecnym poziomie techniki nie jest w stanie spełnić założeń specyfikacji
tego samolotu, i że jedynym rozsądnym wyjściem jest zaprzestać dalszych
prac i trwonienia pieniędzy albo zabudować oddzielnie cztery silniki.
Jego opinię odrzucono, Meyer nalegał bo jego nowa idee-fix to duży,
„prawdziwy bombowiec”, i koszty nie grały roli. Heinkel
zdawał sobie jednak sprawę że program zabrnął w ślepą uliczkę, i opracowano
(na swój koszt!) czterosilnikowy (osobne gondole dla każdego silnika)
He-277 (potem He-274). Reakcja Meyera była łatwa do przewidzenia: zakaz
dalszych prac nad tym projektem, wszystkie siły na „rzeźbienie”
w He-177 (w efekcie Heinkel dokonał oblotu He-277 w tajemnicy na przyfabrycznym
lotnisku pod Wiedniem, samolot okazał się udany, i na tym się skończyło.
Po wojnie jedyny istniejący prototyp przejęli Anglicy i z powodzeniem
używali go jako dalekodystansowy samolot transportowy, a po wyczerpaniu
resursu, wskutek braku jakichkolwiek części zamiennych (prototyp!),
samolot skasowano. Na pewno latał jeszcze w grudniu 1945 roku He-274).
|
|
Tak miało
być... |
O skali problemów nękających cały
program He-177 świadczy dobitnie poniższe wydarzenie: najbardziej znana
baza He-177 na froncie zachodnim, Bordeaux-Merignae, i jednostka I./KG40.
14 lutego 1944 wychuchane przez Goeringa, specjalnie wybrane He-177,
przygotowują się do startu z misją terrorystyczną na Londyn (inaczej
bombardowania cywili nie umiem nazwać). Meyer ślini się na trybunie
i patrzy. Wykołowało 14 He-177, jeden pracujący na mocy startowej Gryf
zapalił się w czasie startu i rozbił na skraju lotniska, wkrótce 8 następnych
zawróciło do bazy z powodu problemów technicznych, 1 został zestrzelony
przez myśliwiec, 1 zabłądził a tylko 3 dotarły nad Londyn. Meyer wyglądał
na odprawie tak jak zwykle, czyli głupio.
|
|
…a
tak było. Obserwujący ten brawurowy start Meyer aż zaplątał się w rajstopach
z wrażenia. |
Najczęściej Gryfy można było spotkać
na froncie wschodnim, np. zupełnie fantastyczne technicznie i pilotażowo
loty ewakuacyjne do Stalingradu, choć i na froncie zachodnim nie był
to nieznany gość. Najbardziej znany epizod z działalności Gryfów to
zapewne nękające ataki bombowe na Anglię (operacja Steinbock, wiosna
1944), przeprowadzane z olbrzymią prędkością z lotu nurkowego. Gryfy
osiągały w tych bombardowaniach takie prędkości, że były praktycznie
nieosiągalne dla obrony przeciwlotniczej, tyle że nie było żadnej możliwości
precyzyjnego trafienia w cel mniejszy niż boisko piłkarskie i strategiczny
efekt takich nalotów był po prostu żaden, mimo że Gryfy spuszczały herbaciarzom
na głowę zazwyczaj po dwie bomby 1800kg i cztery bomby 1000kg każdy.
Innym mało znanym epizodem są ataki Gryfów wyposażonych w działa 50mm
lub 75mm na sowieckie czołgi na froncie wschodnim. Najbardziej znanym
chyba teatrem działań Gryfów są otwarte morza i oceaniczne pustki, gdzie
maszyny te godnie zastąpiły starzejące się FW-200 Condor. Typowym zestawem
w misji patrolowej Gryfa były trzy bomby kierowane Hs-293, których chyba
reklamować nie trzeba, lub dwie bomby Hs-293 (po jednej pod skrzydłem)
i jedna bomba Fritz-X pod kadłubem (jeden z typów broni mogących zmienić
bieg wojny, i jeden z typów broni których nie wiedzieć czemu ale na
szczęście niemal zupełnie nie zastosowano bojowo. A gdy zrobiono wyjątek,
to na dno poszedł spory pancernik, a obok drugi podobny miał niesamowite
szczęście). Z ciekawszych wersji ponad 1000 wyprodukowanych egzemplarzy,
(głównie serie A-3 i A-5), to ostatnie egzemplarze serii A-7, z silnikami
o mocy przeszło 3600KM (!), wersja A-3/R7 przystosowana do ataków torpedowych,
krótka seria A-5 z ciśnieniową kabiną, oraz prototypowa wersja wysokościowa.
Ciekawym wariantem był A-3/R5, zwalczający aliancką żeglugę przybrzeżną
np. za pomocą kadłubowego działa 75mm. Ponadto niektóre A-5/R8 miały
zabudowane w komorach bombowych rewolwerowe wyrzutnie rakiet W.Gr.21,
razem 33 sztuki (skierowane pod kątem 60 stopni w dół, do przodu), za
pomocą których robiono pokazy z serii „światło i dźwięk”
dla nieprzebranych fal nacierających czerwonoarmistów. Samoloty testowało
EKdo Tarnewitz w sierpniu 1944, ale maszyny nie produkowano seryjnie.
|
|
Chłopcy
z ferajny po spotkaniu z okazji padnięcia Forum, od lewej Docent, Mazak,
Apacz, Meyer i Labienus. Nieco dalej Apschik usiłuje nakłonić Schlanga by
ten nie drapał się po… po brzuchu na przykład, kiedy w jednostce robione
są zdjęcia. Obok po prawej Qutik czeka pełen nadziei na swoją kolej drapania,
a Rola udaje że na to nie patrzy i czyści szkło celownika Lofte. Dalej Elwood
ze spadochronem patrzący na całe to towarzystwo z pytaniem „co ja
tutaj robie!?” oraz jego przyjaciele Świer (jak zwykle w pomiętolonym
po spotkaniu z Meyerem ubraniu) i YoYo, z teczką pełną kanapek ze smalcem.
|
Oczywiście, z uwagi na gabaryty samolotu,
wersje nieoficjalne powstawały zgodnie z potrzebą chwili, i było ich
mnóstwo. Samolot z uwagi na osiągi (pomijając opinię i ognisty temperament
silników) był także intensywnie wykorzystywany przez KG200 (niezależnie
jak się akurat ta grupa przemiłych dżentelmenów nazywała). Samolot generalnie
zabierał 6 ton ładunku, choć zależało to od konkretnej wersji. Typowe
uzbrojenie to początkowo dwa 20mm działka MG FF, trzy podwójnie sprzężone
karabiny maszynowe 7,9mm MG81 i trzy ciężkie karabiny maszynowe MG131;
z biegiem wojny standardem było pięć 13mm MG 131, i podwójny karabin
maszynowy 7,9mm MG 81 oraz dwa działka MG151/20. Wieżyczki zdalnie sterowane.
Zazwyczaj wersje morskie miały dodatkowo zabudowane kadłubowe działka
strzelające do przodu, analogicznie wersje transportowe i egzemplarze
używane w KG200 miały zredukowane uzbrojenie. Typowy zasięg operacyjny
z dwiema bombami Hs-293 przekraczał 5500 km (maksymalnie przeciążony
samolot mógł pokonać 3700 km). Załoga zazwyczaj składała się z sześciu
osób. Na niektórych zdjęciach widać podwójne kółko ogonowe, na innych
pojedyncze- to zależało chyba od konkretnej serii. Późne serie A-5 miały
też krótsze golenie podwozia. Bardzo niebezpiecznym zjawiskiem dotyczącym
He-177, na który zwracano dużą uwagę podczas szkolenia, był gigantyczny
moment obrotowy olbrzymich czterołopatowych śmigieł, który doprowadził
kiedyś do przewrócenia kołującego Gryfa. Jednym z wariantów Gryfa, i
w zasadzie czynnikiem podtrzymującym jego eksploatację (ciągłe problemy
spowodowały wydanie w 1944 roku zalecenia RLM wycofania z linii i kasacji
typu, następnie rozkaz anulowano) był samolot mający być nosicielem
niemieckiej bomby atomowej. Samolot ten operował na przełomie 1943-44
roku na lotnisku Letov na praskim węźle lotnisk (bohaterska akcja norweskich
sabotażystów być może odmieniła losy świata, dlaczego nikt o tym dziś
nie mówi i nie pamięta?). Ponadto wiele Gryfów nosiło na sobie aparaturę
radarową i być może służyło do zwiadu/walki elektronicznej (szczególnie
samoloty KG200). Jedną z najbardziej znanych operacji maszyn He-177
był nalot 87 maszyn na węzeł kolejowy w opanowanej przez sowietów, znanej
wszystkim interesującym się historią lotnictwa i wojskowości byłej wielkiej
bazie lotniczej Luftwaffe Wielkie Łuki. Od sierpnia 1944
roku ogólny kryzys paliwowy jaki dotknął III Rzeszę skutecznie
uziemił praktycznie wszystkie Gryfy, i poza KG200 samoloty te niszczały
na ziemi wskutek braku specjalistycznej obsługi i paliwa. W KG200 maszyny
te latały raczej bezpiecznie i bez większych emocji, ale faktem jest,
że ich silniki były osobno przygotowywane do każdego lotu i w razie
konieczności wręcz wymieniane. Gryfem interesowali się też Japończycy.
Jak zwykle skończyło się na gadaniu, choć ze strony niemieckiej wszystko
było dopięte na ostatni guzik. Japońskiego Gryfa zdobyli w końcu amerykanie.
Największym zaskoczeniem jakie Gryfy sprawiły na aliantach był zapewne
atak tych maszyn na konwój SL-139- atak przeprowadzono 780 kilometrów
od najbliższego brzegu. Na zakończenie trzeba powiedzieć jednak szczerze,
że He-177 był najbardziej nielubianym przez załogi typem samolotu bojowego
w całej Luftwaffe. Można ogólnie stwierdzić, że Gryfy więcej stały niż
latały, nie tylko dlatego że jako maszyny niesamowicie paliwożerne pochłaniały
olbrzymie ilości paliwa, którego w 1944 roku nie wystarczało już nawet
dla myśliwców. Gryf po prostu nie był niezawodny, a w lotnictwie to
najpoważniejsza wada jaką może mieć samolot.
|
|
|
|
|