|
|
Jak wiemy, Condor choć samolotem był bardzo dobrym, nigdy nie był prawdziwym
samolotem wojskowym. Był do takiej roli doraźnie przystosowany, podobnie
jak Ju-52, i efektem wzrostu jego masy własnej były częste przypadki
łamania goleni podwozia głównego, zaprojektowanego dla maszyny cywilnej.
Ju-290 nawet dziś byłby uznany za samolot dalekodystansowy, tym bardziej
jego osiągi musiały robić wrażenie w połowie lat `40. Nie dziwi więc,
że samoloty takie nosiły numery kodu radiowego A3+. W zasadzie wszystkie
wersje tej maszyny z łatwością przekraczały zasięg 6000 km, maksymalnie
zbliżając się do magicznej granicy 10000 km zasięgu. Wszystkich maszyn
tego typu we wszystkich odmianach tradycyjnie dla nazistów którzy (jak
to wielokrotnie udowodnili) za wszelką cenę nie chcieli wygrać wojny,
wyprodukowano nie więcej niż 65 sztuk. Maksymalnie, w 1944 roku, sprawnych
było nie więcej niż 20 wszystkich maszyn tego typu.
|
|
Tym
samolotem wożono w czasie inspekcji kreacje Marszałka Rzeszy.
|
Prof. Hugo Junkers, który był uprzejmy
wyrazić swą opinię na temat nazistów i Hitlera, w 1933 roku został uprzejmie
poproszony o opuszczenie swojej fabryki i nie pojawianie się w jej pobliżu
nigdy więcej, chyba że odczuwa silną potrzebę zapoznania się ze smutnymi
panami o beznamiętnym wyrazie twarzy. Junkers, wielki konstruktor lotniczy
i jeden z ojców współczesnego lotnictwa, zmarł w całkowitym zapomnieniu
i biedzie w 1935 roku. Samolot Ju-290 nie miał więc już nic wspólnego
z Junkersem, zakłady te były bowiem całkowicie znacjonalizowane.
Był w III Rzeszy taki facet, który nazywał się Walther Wever i był z
zawodu generałem lotnictwa. Ponadto z zamiłowania miał sporą wiedzę
na ten temat, i na całe szczęście w 1936 był wziął i umarł, pozostawiając
wolne pole działania dla głupiego gen. Udeta, późniejszego inspektora
lotnictwa Rzeszy, dzięki któremu lotnictwo to pozwoliło aliantom wygrać
wojnę. Wever zanim zabrał do swojego He-70 na lot do Berlina nieco tajemniczego
pasażera z prymitywnym narzędziem tnącym, którego przywiózł mu pewien
znany drogowy kryminalista, próbował forsować (jak się po paru latach
okazało słuszną) koncepcję ciężkiego, strategicznego lotnictwa bombowego
o dużym zasięgu. Wraz z jego śmiercią koncepcja ta została ostatecznie
stłumiona przez Meyera, i rozwijane na jej potrzeby programy samolotów
Dornier Do-19 i Junkers Ju-89 anulowano. Fabryka Junkersa widząc duże
możliwości swojego prototypu, wykorzystała go i stworzyła samolot komunikacyjny
Ju-90, który ukończono w sierpniu 1937 roku, a więc w miesiąc po Fw-200
Condor. Liniowiec Junkersa miał silniki gwiazdowe BMW 132, ponieważ
rzędowe Jumo-211 jakie planowano zastosować zostały całkowicie zarezerwowane
dla potrzeb wojska. Te gwiazdowe silniki nie były już wtedy ostatnim
szczytem techniki, i rzeczywiście Ju-90 cierpiał na wrodzoną anemię,
co spowodowało zwrócenie uwagi wojska na Fw-200. Niemniej był to udany
samolot, i zagraniczne towarzystwa lotnicze zamówiły pewną ich ilość.
Nigdy żadnego jednak nie dostarczono, wraz ze zbliżaniem się 1939 roku
naziści nakręcali bowiem machinę zbrojeń i wszystko było im bardzo potrzebne,
dlatego też Junkers otrzymał zakaz eksportu. Wyprodukowane dziesięć
sztuk, jako Ju-90B (dwa miały amerykańskie silniki, bo takie zamówili
niedoszli nabywcy, a w chwili zakazu eksportu maszyny były już ukończone).
Samoloty z typowym dla Junkersa zmechanizowaniem skrzydeł, przejęła
Luftwaffe na potrzeby transportu i wystawiła im opinię maszyn powolnych
i ociężałych. Co najmniej dwie takie maszyny wykorzystywano w czasie
inwazji na Polskę w `39 roku, i to na tyle intensywnie że znalazło to
swoje opisy w materiałach źródłowych.
|
|
Ju
290 nad Ziemią Ognistą (nabijamy się oczywiście, ale samolot miał rzeczywiście
niesamowity zasięg). |
Wytwórnia nie przerywała jednak rozwoju konstrukcji,
która rokowała duże perspektywy, i tak latem `42 roku powstał Ju-90S
(W.Nr 900007, D-AFHG), od Schwier (ciężki, czyli inaczej tiażołyj albo
heavy albo lourd, albo pesante, albo pesade, albo choćby kawed). Przekonstruowano
skrzydło (wydłużono je o 2m), wywalono niepotrzebnie przekombinowane
sloty, zastosowano mocniejsze silniki BMW 139, które wkrótce zastąpiły
BMW 801(a dlaczego to wiemy z historii o Fw-190); wydłużeniu uległ kadłub,
podwozie przekonstruowano i wzmocniono, a najważniejszym nowym elementem
konstrukcji stała się zabudowana z tyłu pod kadłubem rampa ładunkowa.
Rampa opuszczana była hydraulicznie, umożliwiając wjazd transportowanych
pojazdów dzięki podparciu ogona samolotu i uniesieniu go w górę, ponadto
stosowano jej opuszczanie w locie dla zrzutu ładunków na spadochronach.
Od tego samolotu pojawia się nazwa Ju-290, które wprowadzono do jednostek
transportowych od sierpnia 1942 roku. Dwa w wersji informacyjnej, jako
A-0 (W.Nr 0150-0151), i pięć seryjnych, już jako A-1 (W.Nr 0152-0156).
Maszyny te były bardzo intensywnie wykorzystywane do końca wojny na
froncie wschodnim i południowym jako samoloty transportowe, choć wyposażono
je w stanowiska strzeleckie analogicznie do wersji bojowych. Maszyna
zabierała stu uzbrojonych żołnierzy, (w lotach ewakuacyjnych pod Stalingradem
liczba ta była nawet dwukrotnie większa).
Ju-290A-2 to pierwszy bojowo wykorzystywany samolot serii –290.
W większości z nich zlikwidowano niepotrzebną rampę ładunkową, dla zaoszczędzenia
masy własnej. Samoloty te ewoluowały w zasadzie z egzemplarza na egzemplarz;
spowodowane to jednak było całkowicie absurdalnym planem ich produkcji.
Dość powiedzieć, że najbardziej zaawansowanej ich wersji, będącej jednym
z najlepszych dalekodystansowych samolotów rozpoznawczych do lat `50
na świecie, czyli Ju-290A-5, wyprodukowano tylko 11 sztuk (!). Pierwsze
modyfikacje bojowych Junkersów 290A-2 to tylko dodanie instalacji radaru
poszukiwawczego FuG 200 Hohentwiel (SB+QG, W.Nr 0157), zdolnego wykryć
konwój z odległości 100 kilometrów (pamiętajmy że jest rok 1943, a instalacja
musi zmieścić się na samolocie i być przez niego zasilana). Kolejne
wersje, A-3 (W.Nr 0160-0162) i -4 (W.Nr 0165-0169), różniły się zasadniczo
tylko uzbrojeniem obronnym i kształtem kolejnych wieżyczek strzeleckich.
Wymuszało to zmianę np. przodu i tyłu kadłuba, po umieszczeniu tam stanowisk
strzelców. Jak już wspomniałem, z uwagi na zupełnie szczątkową ilość
tych samolotów, w zasadzie każdy był inny. 15 października 1943 roku
skompletowano pierwszą i w zasadzie jedyną oficjalną i pełną etatowo
jednostkę tych samolotów, jaka w ogóle istniała. Był to Fernaufklaringsgruppe
5 (FAGr.5 jednostka dalekiego rozpoznania), która stacjonowała na francuskim
brzegu Atlantyku w Mont-de-Marsan. Jednostka ta, po upadku frontu we
Francji, przekazała swój ocalały sprzęt w jedynie słuszne miejsce, czyli
na lotnisko Finnow, gdzie mieściła się oficjalna wylęgarnia KG200. Większość
z nich w odciętych od zaopatrzenia bazach skanibalizowano na części
zamienne pod koniec wojny dla pozostałych maszyn, część przekazano wcześniej
jednostkom transportowym. O tym jak mało było tych samolotów świadczy
fakt, że w tej jedynej kompletnej i działającej operacyjnie jednostce
były dwa A-2, trzy A-3 i pięć A-4. I to wszystko.
|
|
Ten Ju 290
pracował w programie badawczym SETI. |
Wiosną 1944 roku pojawił się Ju-290A-5
(W.Nr 0170-0180), najbardziej zaawansowana wersja tej maszyny. Stopniowo
miał wypierać poprzednie wersje, tyle że powstało ich zaledwie jedenaście,
z czego trzy od razu przejęło KG200. A-5 był samolotem jakiego nie było
w siłach żadnej innej armii aż do wprowadzenia rozpoznawczych wersji
B-29, czyli w zasadzie do końca wojny. Zresztą A-5 i tak miał większy
zasięg, choć niższy pułap, co mogło być poważniejszą wadą. Maszyna ta
była wyposażona w opancerzenie stanowisk załogi i wszystkich newralgicznych
miejsc płatowca, zbiorniki paliwa miały zarówno masę plastyczna samozasklepiającą
małokalibrowe przestrzeliny jak i system wypełniania wnętrza odfiltrowanymi
gazami spalinowymi dla zapobieżenia wybuchowi oparów w razie trafienia
pociskiem zapalającym, a stanowiska strzelców przezbrojono z MG-131
na o wiele skuteczniejsze MG-151 (to nie tylko 2mm różnicy, to przede
wszystkim inna amunicja), których sporo zostało w spadku bo Bf-109F-2.
Maszyna miała dwa takie stanowiska MG-151 na grzbiecie (niektóre miały
cztery), dwa pod kadłubem (jeden MG-151 z przodu, jeden MG-131 z tyłu;
gondola przednia mogła jednak wyglądać różnie na każdym samolocie i
mieć rozmaite uzbrojenie, z baterią 20mm działek włącznie), ponadto
w bocznych oknach kadłuba po jednym MG-151, i wieżyczki przedniego i
tylnego strzelca. Wieżyczki te były różne praktycznie na każdym egzemplarzu,
i mógł to być pojedynczy MG-151, albo z dwudziestomilimetrową lufą,
albo cztery MG-81, albo co akurat ktoś sobie wymyślił. Ponadto okna
boczne umożliwiały ostrzeliwanie się z karabinów maszynowych przez ewentualnych
pasażerów posiadających taki bagaż.
Model A-6 (W.Nr 0185) powstał tylko w jednym egzemplarzu i zazwyczaj
stacjonował w Finsterwald, oczywiście w składzie I./KG200. Był to osobisty
samolot Szefa, i posiadał całkowicie ciśnieniową kabinę. Miał czterdzieści
miejsc w klasie lux, i nie posiadał klasy turystycznej. Jako samolot
rządowy dokonał żywota w Hiszpanii w drugiej połowie lat `50, choć już
nie w składzie KG200 (nie był to jedyny Ju-290 latający w latach `50
w Hiszpanii, co dowodzi że przedsiębiorstwa typu Mauser czy Heckler
und Koch musiały zabrać ze sobą sporo dobytku na nowe miejsca zakwaterowania).
Nie muszę chyba dodawać, że 26 kwietnia 1945 roku ten właśnie samolot
z załogą z KG200 wykonał lot w jedną stronę z Niemiec ponad opanowaną
przez aliantów Europą do Barcelony z kompletem pasażerów w cywilnych
ubraniach, choć pasażerowie zdawali się być nieco nerwowi. Z samolotem
tym wiąże się zabawny epizod, otóż niedługo przed odlotem do Hiszpanii,
osobisty kierowca Wąsika Flugkapitan i Kommandeur d. Fliegerstaffel
der Führer w jednej osobie, niejaki pan Bauer zaproponował mu przeniesienie
się za pomocą tej maszyny w bardziej komfortowe miejsce niż Berlin w
końcu kwietnia 1945 roku. Chodziło o lot w jedną stronę, do Japonii
(Mandżurii). Szef wykazał jednak klasę, jak zwykle, i odmówił wyrażając
chęć oddania się kontemplacji w podziemiach gmachu kancelarii Rzeszy.
Kolejni chętni na lot z „Bauer AirReisen” znaleźli się błyskawicznie,
i nie byli przy tym wybredni.
|
|
Ju
290 będąc prekursorem nowego nurtu pojazdów prorodzinnych dysponował podjazdem
dla sprawnych inaczej. |
Wraz z końcem wojny produkcja w zakładach
nieopodal Pragi coraz bardziej przypominała montaż prototypów. Z zamówionych
25 maszyn A-7, w montażu pozostawało13 a ukończono prawdopodobnie cztery;
jeden z nich porzucony po wojnie zdobyli amerykanie. Od tego modelu
samolot przystosowano do przenoszenia broni kierowanej, maszyna miała
przeszklony, półokrągły przód z którego sympatyczny pan za pomocą joysticka
wkładał Henschle He–293 w odpowiednie miejsca na mapie organizując
lokalne pokazy z cyklu światło i dźwięk. Zamki bombowe ETC umieszczone
pod kadłubem i pod skrzydłami przystosowane były do podczepienia uzbrojenia
o masie do 3000kg każdy. To oczywiście nie koniec, zbudowano aż trzy
sztuki A-8 (według niektórych źródeł dwa, z dziesięciu rozpoczętych),
czyli to samo ale z jeszcze większą ilością zabieranego uzbrojenia.
Uzbrojenie obronne tego samolotu mogłoby przyprawić o zawał nawet załogi
B-17. Cztery wieżyczki napędzane hydraulicznie na grzbiecie, każda wyposażona
w MG 151/20. Dwa MG151/20 tylnego strzelca, dwa w bocznych stanowiskach
(po jednym na stronę; jak z takiej armaty można strzelać nie urywając
sobie rąk to ja nie wiem), w gondoli podkadłubowej z przodu dwa MG-151/20
do przodu i do tyłu, w wieżyczce z przodu też MG-151/20 i dla odmiany
w tylnej gondoli podkadłubowej MG131. Jest kwestią bardzo sporną skuteczność
takiego uzbrojenia sterowanego ręcznie i przy niewielkiej w porównaniu
z karabinem maszynowym szybkostrzelności. Inna sprawa że po wyłapaniu
z czegoś takiego to by się nawet Zooma laparch mógł zwalić. Produkcję
dalekodystansowej A-9 (o zasięgu operacyjnym 8300 kilometrów) przerwali
ostatecznie jacyś kufajmani pałętający się od października 1944 roku
po zakładzie, mocując do czołgów łańcuchy które bardzo dobrze odkręcały
od podłoża maszyny w fabryce mimo braku narzędzi.
Z ostatnich pozostałych w fabryce egzemplarzy złożono w sierpniu 1946
roku co najmniej jeden sprawny samolot i jako Ju-290B, pasażerski samolot
dalekodystansowy, maszynę tę wcielono do czechosłowackich linii lotniczych.
Latał tam do 1956 roku pod nazwą L-290 Orzeł, ale brak części zamiennych
oraz dostatek innych samolotów z demobilu zakończyły jego żywot kasacją.
Przedziwnym zrządzeniem losu, Ju-290, samolot bardzo bezpieczny i udany,
woził dwóch największych skurwysynów ery nowożytnej. Nie tylko Szef
miał bowiem swojego A-6, również DżoDżo, mój drugi faworyt, woził swoją
sowiecką twardą jak stal dupę eleganckim Junkersem-290, zdając sobie
chyba sprawę z tradycyjnie wysokiej jakości rodzimego sprzętu. Nie dowiecie
się tego zapewne z TBiU, ale faktem pozostaje że do lat `50 był to osobisty
samolot tego dżentelmena, dopóki niemieccy niewolnicy nie zaprojektowali
nowszych, tym razem już jedynie słusznych, radzieckich maszyn. Co najmniej
jeden używali także sowieci w swoim transporcie wojskowym, prawdopodobnie
pozyskany na terenie Czechosłowacji.
Oczywiście najciekawszą odmianą tego samolotu był Ju-390, czyli model
-290 z powtórzoną środkową częścią skrzydła. Dało to w sumie sześć silników
i zasięg ocierający się o prawie 10000 kilometrów w wersji „Amerika
bomber” (Me-264, będący ucieleśnieniem tej koncepcji, miał planowany
zasięg 12000 kilometrów; jedyny ukończony egzemplarz został zniszczony
na ziemi w czasie nalotu dywanowego). W wersji cywilizowanej zasięg
ten zawierał się pomiędzy 8 a 9 tysiącami kilometrów, zależnie od ładunku.
Powstały tylko dwa takie samoloty, co ciekawe ich kadłuby były dłuższe
tylko o metr o modeli czterosilnikowych. V1 wykorzystywała od sierpnia
1943 KG200, a V2 trafił w październiku 1943 roku do wspomnianej FaGr5,
gdzie chłopcy musieli zdrowo pochlać, bo polecieli nim do New York,
zrobili kółko i wrócili z powrotem. Do dziś trwają spekulacje czy miał
to być lot będący demonstracją siły przed planowanym zawarciem pokoju
na Zachodzie i skierowania wszystkich sił na jedynie słuszny front wschodni,
czy próba nowego nosiciela broni nuklearnej, a są i tacy którzy twierdzą
że wcale takiego lotu nie było i że to wymysł propagandy.
|
|
Ju
390 w czasie lotu na Wyspy Owcze. |
Ju-390 należący do KG200 jest natomiast
związany z jedną z największych tajemnic tej cholernej wojny, i najbardziej
niesamowitym epizodem, czyli całą pokręconą historią niemieckiego projektu
pierwszej przemysłowej kuchenki mikrofalowej, a mówiąc językiem I.Witkowskiego,
tzw. „dzwonu”. Cała aparatura związana z tym ekstrawaganckim
modelem Wunderwaffe, jak i samo urządzenie, do tego jakieś tajemnicze
nieopisane skrzynie i przedziwni wysoko postawieni oficerowie SS zapakowali
się do przepastnego wnętrza tego samolotu, a było to na lotnisku w Pradze
w ostatnich dniach kwietnia 1945 roku, po czym samolot wystartował i
nikt nigdy więcej nie widział ani jego ładunku, ani pasażerów, ani jego
samego, co jest tym bardziej dziwne że nie łatwo byłoby go ukryć, nawet
gdyby się rozbił na kilka kawałków. Jedna z hipotez, niemniej fantastyczna
niż większość innych dotyczących powojennych losów Wunderwaffe, z którą
ja się osobiście zgadzam, zakłada że maszyna poleciała do tajnej podziemnej
bazy U-bootwaffe na Grenlandii, gdzie chłopaki dogadali się z amerykanami
i przekazali im bazę i technologię w zamian za lepsze życie na wolności.
Baza ta istnieje do dziś, nadal wykorzystuje ją amerykańska marynarka,
i nadal jest ściśle tajna. Nie ma do niej wstępu.
|
|
|
Ju
390 w czasie międzylądowania w kursie po japońskie podwiązki dla Meyera.
|
|
Jankesi na swojej ziemi przywitali
wielkiego Junkersa nieco później. Junkers 290 A-7 (Werknummer 290110165),
jedna z dwóch maszyn tego typu jakie oficjalnie zdobyli amerykanie,
był maszyną należącą do KG200 (A3+HB) i zdobyto go pod Monachium 6 maja
1945 roku. Maszyna nie miała paliwa i nie mogła być ewakuowana, nie
wiadomo jednak dlaczego załoga go nie zniszczyła; sądzono później że
może do ostatniej chwili paliwo miało się skądś znaleźć. Samolot w stanie
nienaruszonym zdobyli atakujący lotnisko amerykanie i intensywnie wykorzystywali.
Samolot przebazowano w lipcu do Francji, gdzie po kolejnej serii prób
wystartował z lotniska Paris-Orly w lipcu 1945 roku i poleciał na Azory.
Wylądował po 9 godzinach lotu. Tam zapakowano go jakimiś bagażami i
nastąpiło to co kocham, czyli SKANDAL. Z Azorów maszyna ta wystartowała
za DC-4 z prezydentem Trumanem na pokładzie, i po 12 godzinach lotu
wylądowała na Bermudach, ponad godzinę przed DC-4. Była wielka afera
z tego powodu, ponieważ oficjalna propaganda dawno już rozreklamowała
DC-4 jako najlepszy samolot transportowy dalekiego zasięgu na świecie,
i sprawie na tyle skutecznie ukręcono łeb, że w zasadzie do dziś jeśli
się mocno nie poszuka to niełatwo się o tym dowiedzieć. Załogę prowadzącą
Ju-290 spotkały konsekwencje ich nierozważnego czynu, i przez dalszą
drogę Junkers leciał grzecznie za DC-4. Celem podróży była wielka baza
USAAF Wright Patterson AFB, gdzie cały szyk wylądował po 6,5 godzinach
(musiało to śmiesznie wyglądać, kiedy zaraz za DC-4 z prezydentem Trumanem
wylądował w amerykańskiej bazie Ju-290 w kamuflażu KG200 i z niemieckimi
znakami rozpoznawczymi. Maszyna miała tylko na stateczniku pionowym,
pod swastyką, numer inwentarzowy amerykańskiej misji wojskowej testującej
zdobyczne samoloty). Tam samolot intensywnie testowano, a gdy zabrakło
już części zamiennych, złomowano go, objeżdżając przedtem rozmaite wystawy
zdobycznego sprzętu z wielkim napisem „Alles Kaputt” na
burcie; samolot ten jest najbardziej chyba znanym egzemplarzem modelu
–290. Amerykanie, podobnie jak ruscy, mieli problemy z nieprodukowanymi
i niewymiennymi częściami zamiennymi co doprowadziło do stopniowej technicznej
degradacji maszyny i kasacji. Wtedy też wyszła na jaw tajemnica wydarzeń
z 6 maja 1945 roku pod Monachium, kiedy zdobyto samolot. W czasie demontażu
technicy odkryli w skrzydle ładunek wybuchowy, zabudowany na dźwigarze.
Ładunek był typowym elementem maszyn KG200, i skutecznie zapobiegał
przejęciu sprzętu przez wroga. W tym przypadku, po przeprowadzonym natychmiast
śledztwie, okazało się że mechanizm samozniszczenia został uruchomiony,
ale nie wiedzieć czemu zapalnik nie zadziałał. Okazało się, że samolot
pokonał pół świata, był wystawiany wśród publiczności na przeróżnych
wystawach w USA i intensywnie testowany, latając przez cały czas z uruchomioną
bombą na pokładzie, która nie wiedzieć czemu nie wybuchła.
|
|
|
Ten
Ju 290 pracował jako latający bilbord reklamowy Douglasa. |
|
Ju-290 był samolotem ciekawym konstrukcyjnie,
prawidłowym w pilotażu, bezpiecznym i niezawodnym. Był bardzo lubiany
przez swoje załogi. W czasie całej jego służby w FAGr.5, a były to loty
bojowe i bardzo intensywne z uwagi na niewielką liczbę maszyn i olbrzymią
przestrzeń pod „opieką” (jednostka zabezpieczała wsparcie
lotnicze i retransmitowała korespondencję radiową z okrętów podwodnych
oraz śledziła ruch konwojów od europejskiego brzegu Atlantyku po 33
stopień długości północnej i 50 stopień zachodniej) nie doszło do ani
jednego wypadku. W czasie służby w tej jednostce Ju-290 wielokrotnie
latały z zaopatrzeniem dla niemieckich baz nasłuchowych i meteorologicznych
na Grenlandii, zdarzało się wtedy kilkakrotnie tym olbrzymim maszynom
lądować na polu lodowym, np. w czasie misji ratunkowej statku meteorologicznego
WSB-2 uwięzionego w polu lodowym (misję tę trzykrotnie podejmował BV-222
należący do KG200, jednak z powodu fatalnych warunków atmosferycznych
załoga nie była w stanie wylądować. Loty na Grenlandię były w stałym
repertuarze wycieczek KG200, choć początkowo jeszcze wykonywano je pod
oficjalną egidą innych jednostek. W czasie jednej z takich misji lądujący
z misją ratunkową w zagrożonej stacji meteorologicznej Luftwaffe na
śniegu Fw-200 Condor złamał jedną z goleni podwozia, i sytuacja stała
się krytyczna. Następnego dnia przyleciał drugi Condor, ale nie był
w stanie wylądować z powodu fatalnej pogody; maszyna zatoczyła koło
nad rozbitkami zrzucając im zapasy i odleciała. Kolejnego dnia następny
Condor zdołał wylądować i dostarczyć części do uszkodzonego wcześniej
Condora. Maszynę udało się w tych zupełnie kaskaderskich warunkach podnieść
i oba samoloty z kompletem rozbitków odleciały bezpiecznie do Norwegii).
Podobnie w czasie lotów ewakuacyjnych do Stalingradu, skąd zabierały
rannych, jedyny utracony samolot tego typu spłonął na ziemi ostrzelany
przez sowieckie Lagg-3 atakujące lotnisko. Maszyna była niezawodna w
każdych warunkach. Były niezwykle odporne na uszkodzenia, i prawdopodobnie
jeszcze bardziej znienawidzone przez marynarzy niż Condory. Nieczęsto
też samotne myśliwce eskortujące konwój pozwalały sobie na wycieczki
w ich kierunku, co często wystarczało by odstraszyć Condora.
Co najmniej trzy takie samoloty wykonywały misje w KG200. Latały z misjami
zaopatrzeniowymi do odciętych niemieckich garnizonów w Tunezji, do Odessy,
na Rodos i do Iraku w rejon Zatoki Perskiej. Jednak najbardziej niesamowite
były oczywiście loty tych samolotów do Mandżurii, loty wahadłowe non-stop,
przebiegające w 4/5 nad terytorium sowieckim. Samoloty miały startować
z Odessy, a po utracie Krymu z lotniska dzisiejszej WSK Mielec. Maszyny
te miały wywozić do Japonii tajne dokumenty i mądrych ludzi mających
w głowie dużo ciekawych pomysłów, a z powrotem przywozić to czego Niemcom
bardzo brakowało, czyli chrom, wolfram i molibden. Miała to być alternatywa
do tego samego co równocześnie robiły okręty podwodne wykonujące rejsy
wahadłowe Niemcy-Japonia-Niemcy. Ale najciekawsze w tej historii jest
to, że w świetle najnowszych ustaleń, prawdopodobnie loty te nigdy nie
miały miejsca, mimo że istniał ich plan, były przygotowane samoloty
(co ciekawe w lotach miały uczestniczyć także He-177), a także istniała
grupa pilotów mających te loty wykonywać.
Dziwić może z jednej strony fakt, że tak udane samoloty, o tak doskonałych
osiągach, nie dotrwały w żadnym egzemplarzu do naszych czasów. Pamiętajmy
jednak o wielkości tych samolotów, o olbrzymich kosztach eksploatacji,
i to zapewne tłumaczy ich nieprzydatność w czasach pokoju, kiedy ekonomia
dyktuje drogi rozwoju techniki.
|
|
|
|
|