|
|
|
|
Jak powszechnie wiadomo, geneza samolotu TB-3
sięga bitwy pod Grunwaldem, gdzie Rusini zamierzali wprowadzić go jako
swoją Wunderwaffe w razie draki i efektownym dzwonem wykończyć faszystowski
sztab z Ulrichem na czele. Tak się jednak nie stało. Problemy techniczne,
a szczególnie brak wykwalifikowanych kaskaderów o poważnych zaburzeniach
emocjonalnych i niespłaconych kredytach u czeczeńskiej mafii pokrzyżował
te ambitne plany. Ciągle przeciągające się protesty ekologów i środowisk
związanych z ruchem obrony życia pilota poczętego spowodowały, że dopiero
w 1928 oblatano prototyp, który był co prawda dwusilnikowy a nie cztero
jak TB-3, ale był kryzys, i dlatego na początek nazwano go skromnie
TB-1.
Za samolot całkowitą odpowiedzialność ponosiło
biuro konstrukcyjne Tupolewa, i tam proszę kierować ewentualne skargi
i pogróżki. Napęd początkowo stanowiły sprawdzone BMW VI. Późnym latem
1929 roku ruszyła seryjna produkcja, która dzięki rozpaczliwym wysiłkom
załogi trwała aż do 1932 roku, a tak na marginesie tylko nadmienię że
w tym czasie w krajach cywilizowanych budowano już takie konstrukcje
jak Boeing Monomail czy P.26 Peashooter, PZL P.11 czy Junkers Ju 52/3m,
w których nie zastępowano już duralu brzozą ani stali płytami paździerzowymi,
ponadto większość istotnych połączeń wykonano techniką spawania lub
nitowania w miejsce sznurowania gumką od majtek utwardzaną smarkiem.
Ale jak już wspomniałem to tak tylko jako takie nieistotne didaskalia.
|
|
|
|
|
Tak czy owak wielka ta (dosłownie i w przenośni)
konstrukcja przejawiająca w swoim jestestwie cały geniusz mas pracujących
miast i wsi poparty wrodzonym talentem charakteryzującym klasę robotniczą
zawierała w sobie coś z dzisiejszych najnowszych odrzutowców, a mianowicie
parę kilometrów drutów, z tym że nie tyle instalacji co drutów w ogóle,
rozpiętych na kratownicy kadłuba, na których rozciągnięte były jakieś
szmaty, stare gacie i koszule, pocerowane i pozszywane w jedną część.
Po pomalowaniu i zakonserwowaniu całość sprawiała wrażenie normalnego
płóciennego pokrycia kadłuba. Tylko stery pokryte były ekskluzywnie
kalesonami, jako zapewniającymi większą sztywność wewnętrzną materiału
wynikającą z ograniczonego dostępu do papieru toaletowego w trudnych
czasach dwudziestolecia międzywojennego. No dobra, wiem że był całkowicie
metalowy, że miał kratownicę spawaną z rurek duraluminiowych i stalowych
okuć, że kadłub i nawet skrzydła miały pokrycie duraluminiowe z blachy
falistej, jak stary kibel na działce u mojej babci, i że Junkers chciał
kupić patent na to.
Nie zmienia to jednak faktu że ANT-4, bo tak to
się nazywało fabrycznie, wyglądał koszmarnie i takie też miał osiągi.
Gwoli sprawiedliwości muszę mu jednak przyznać, że był typowo sowiecki
aż do końca, to znaczy solidny, bo do końca jego eksploatacji jako typu,
czyli do 1936 roku, nie zgłoszono żadnej katastrofy jako spowodowanej
zmęczeniem materiału. Ale też pamiętam że zaraz po katastrofie w Czarnobylu
okazało się w Szwajcarii jest większe stężenie radioaktywne w padającym
deszczu niż w Polsce czy nawet enerdówku, nie mówiąc o ZSRR, tylko że
potem się okazało że oni tam głupki podali prawdziwe dane. No ale nie
o tym chciałem, w każdym razie samolot od momentu zbudowania przechodził
niewiele poprawek, wyeliminowano np. paski duralu biegnące pod pokryciem
skrzydła dla jego wzmocnienia bo okazały się niepotrzebne, i takie tam.
Była to prawdziwie dalekosiężna maszyna, bo prototyp z dodatkowymi zbiornikami
paliwa (co może słusznie sugerować że wyposażono go w prawdziwe silniki
spalinowe) pokonał dystans aż 800km na trasie Moskwa-przedmieścia, to
znaczy przepraszam Moskwa-Woroneż-Moskwa. Nie, ja przepraszam, ale mój
kolega jak był w Moskwie na turnieju szachowym to zakwaterowali go blisko
centrum żeby nie musiał ganiać, ale okazało się że to było piętnaście
kilometrów od tego miejsca, a i tak miał dobrze bo jacyś Węgrzy dojeżdżali
z innej dzielnicy i jechali metrem prawie godzinę z przesiadkami, tak
więc spoko. W 1933 roku niejaki V.Dudakow wymyślił sobie żeby zamontować
do skrzydeł od spodu i od góry łącznie sześć rakiet startowych na stały
materiał, coby skrócić trudy walki o oderwanie się od matki ziemi. Efekt
był taki że ten gazetowej konstrukcji samolot odrywał się od ziemi po
kilkusekundowym rozbiegu, mimo masy własnej 4500kg i 1000kg ładunku.
Jedynym problemem był moment kiedy rakiety się
wyłączały, każda oczywiście w różnym momencie, a jakże, co biorąc pod
uwagę całkowicie ręczne sterowanie mogło wprowadzić element niewiadomej
do rachunku czasu przelotu. Ale przecież to nie o to chodzi. Tym bardziej
że rakiety oczywiście nie były odrzucane, a ważyły razem 500kg. Jedynym
pożytkiem jakim się tak naprawdę toto wykazało była słynna akcja ratunkowa
uwięzionej na bezkresnym lodzie załogi lodołamacza Czeluskin, 5 marca
1934 roku, co zresztą się udało, no i oczywiście pierwsze sowieckie
próby tankowania w powietrzu, z udziałem I-15, I-16 a także drugiego
TB-1. Ostatnim chyba zastosowaniem były pierwsze sowieckie próby w 1935-1939
roku z aparaturą radiową i zdalnym sterowaniem samolotu z ziemi i z
drugiej maszyny, co oczywiście związane było z sowieckim programem lotów
bezzałogowych na księżyc. A teraz przejdziemy do rzeczy, czyli do TB-3,
alias ANT-6. Można generalizując powiedzieć, że był to taki większy
TB-1. Oczywiście, to nie tylko dodane dwa silniki, większy dla zachowania
równowagi statecznik pionowy czy podwozie, ale z grubsza rzecz ujmując
te samoloty były bardzo podobne. Zastosowano popularne w tym czasie
silniki Mikulina AM-34, napędzające dwułopatowe drewniane śmigła o stałym
skoku. Nadal oczywiście pozostano przy koncepcji cabrio, nic bowiem
tak nie cieszy niż zacinający deszcz o temperaturze pięciu stopni tnący
w twarz dzielnego radzieckiego pilota.
|
|
|
|
|
W zasadzie to musiało być ich dwóch, obok siebie,
bowiem siły działające na sterach były nie do opanowania przez jednego
człowieka. Z przodu umieszczono stanowisko nawigatora i bombardiera,
przy czym stanowisko to było bardzo przytulne bo przypominało mały pokoik.
Nad nim marzł sobie myśląc o swojej socjalistycznej przyszłości przedni
strzelec, mówiący pilotom dokąd lecą bo sam im wszystko zasłaniał. Piloci
siedzieli sobie za przednim strzelcem, a za nimi było jeszcze dwóch
następnych strzelców także siedzących obok siebie ale przesuniętych
w osi podłużnej o około metr. To musi być kapitalna sprawa jak ktoś
napierdala z karabinu maszynowego machając Ci jego lufą przed oczami
bo akurat tak mu przeleciał wrogi samolot, i jak wylot takiego strzelającego
karabinu którego lufa ponadto ma wiśniowy od gorąca kolor znajduje się
tuż obok Ciebie.
Podejrzewam że po już tygodniu słuch powracał
do normy (o ile w międzyczasie nie było lotów; w późnych, ostatnich
maszynach, obudowano im te stanowiska wieżyczkami strzeleckimi generującymi
tak zajebisty opór że załogi same je demontowały). W prostokątnym kadłubie
było stosunkowo dużo miejsca, więc TB-3 na starych czarno-białych kronikach
często wyrzuca spadochroniarzy ze swego jestestwa. Sowieci przed wojną
byli największą spadochronową potęgą na świecie, także ciężkie lotnictwo
bombowe, m.in. za sprawą TB-3, mieli najliczniejsze na świecie przez
pewien czas. Ponadto samolot miał zaczepy podskrzydłowe, umożliwiające
dzięki solidnej konstrukcji płatowca podwieszenie aż czterech bomb o
masie 1000kg każda ! Dwie pomiędzy silnikami, i dwie na zewnątrz, a
nie między kadłubem a silnikiem. Dowodzi to że dźwigar skrzydła wcześniej
służył chyba jako dźwig kolejowy...
Oczywiście jest to konfiguracja maksymalna, z
takim obciążeniem maszyna maksymalnie mogła wznieść się na 1000 metrów
i mogła nie osiągnąć nawet 200km/h. W normalniejszych warunkach, mimo
niewielkiej mocy silników, gazetowa konstrukcja umożliwiała wzniesienie
się nawet na pułap siedmiu tysięcy metrów, tyle że samolot nie był fabrycznie
wyposażony w instalację tlenową więc mogła to być podróż w jedną stronę.
W zasadzie to nie był wyposażony w ogóle w żadną instalację, nie miał
nawet klap ani hamulców na kołach, co jednak nie miało znaczenia bo
pilot który zdecydował się startować tą machiną raczej nie zaprzątał
sobie głowy takimi pierdołami jak lądowanie (prawdę mówiąc to ja naprawdę
nie wiem jak oni tym lądowali; zastanawiałem się nad tym i biorąc pod
uwagę jak musi się nieść taki układ aerodynamiczny o takiej powierzchni
nośnej, po prostu nie wyobrażam sobie tego. Ale jakoś lądowali?). Podwozie
to też bajka, oczywiście stałe, ale jego konstrukcja to chyba element
podstawy tego samego dźwigu kolejowego którego ramię posłużyło za dźwigar.
Kurdebalans, co za konstrukcja. Koła mocowane podwójnie jedno za drugim
na pomocniczym wózku mocowanym do goleni głównej pochodziły początkowo
z roweru marki ukraina, później zastąpiono je pojedynczym kołem od
Kraza. Kadłub z punktu widzenia pasażerów nie był specjalnie przytulny,
nie posiadał bowiem (poza paroma) okienek i przez to nigdy nie było
wiadomo czy jest si czy wręcz przeciwnie, czyli tuba (ostatnio wobec
problemów finansowych ratuję się korepetycjami i poznaję przy okazji
gwarę młodzieżową)
|
|
|
|
|
TB-3 był, co może dla nas być śmieszne ale dla
jego załóg wcale nie było, podstawowym (obok 18 czynnych Pe-8) ciężkim
bombowcem w sowieckiej armii, kiedy Wąsik wykazał się większym refleksem
niż Dżodżo i rozpoczął operację która zresztą później stała się jego
końcem, czyli zwiedzanie świńskiego raju bez aktualnej prognozy meteo
i kalendarza. TB-3 zgodnie z przypuszczeniami (a jak podejrzewam niezgodnie
z rzeczywistością Forgotten Battles o ile zostaną zachowane reguły Sturmovika)
były masowo i nagminnie spuszczane przez każdego kto miał na to ochotę,
włącznie z samolotami rozpoznawczymi i lecącym z bombami Junkersem Ju-88A.
Ruscy w swej niezmierzonej dobroci nie utrudniali życia niemieckim pilotom,
notorycznie puszczając te samoloty bez żadnej eskorty (której zresztą
nie było bo została w równych rzędach spalona/postrzelana/zbombardowana
na lotniskach) co zaowocowało praktycznym ich zanikiem. Nieliczne egzemplarze
dosłużyły w drugiej linii do 1942-3 roku. Jako ciekawostkę można dodać,
że na bazie tego samolotu powstał pierwszy ruski liniowiec pasażerski,
ANT-14 znany też jako Prawda albo Maksym Gorki (w swoim czasie największy
na świecie, jego rozpiętość podałem już bodaj przy opisie Me323Gigant).
Podobno bardzo udany samolot, ale tylko jeden bo ruscy nie przewidywali
rozpasania swego społeczeństwa lotami pasażerskimi skoro o wiele prościej
i wygodniej było jechać rowerem albo końmi z Moskwy do Leningradu czy
Charkowa (na tych trasach woził partyjnych bonzów ANT-9). Maszyna miała
pięć silników, ten piąty zamiast przedniego strzelca, i bogate przeszklenie
kadłuba. Samolot latał przez ponad dziesięć (!) lat, bez większych perturbacji,
aż do całkowitego wypracowania resursu (tzn. nawet ruskim już nie opłacało
się go naprawiać), jako flagowa maszyna ustroju i ostatecznie posłużył
jeszcze jako objazdowe kino propagandowe w czasie wojny.
Ogółem zbudowano 818 maszyn TB-3. Niezwykle interesującym
wątkiem ich eksploatacji były sowieckie próby samolotu-nosiciela myśliwców.
Jeden TB-3 zabierał na swoich ogromnych skrzydłach i na kadłubie oraz
pod skrzydłami samoloty I-5 (to taki protoplasta I-15, z którego powstała
czajka), I-15, I-153 a także I-16 w maksymalnej liczbie 6 (sześć). Bombowiec
podwoził myśliwce na miejsce operacji, oszczędzając ich paliwo i zapewniając
im start lotny. Start z lotniska z załadowanymi już na ziemi myśliwcami
(trzy zabierał z ziemi, trzy w powietrzu dołączały się) odbywał się
z włączonymi przez myśliwce silnikami na pełną moc, i dopiero na pułapie
myśliwce się przełączały na stand-by. Próbowano także lądowania. W jednym
z takich lądowań myśliwiec zderzył się z bombowcem i trochę mu się pogorszyło,
ale na TB-3 tylko lakier się zadrapał. W sumie jednak opanowano to i
w maksymalnej wersji na próbę TB-3 leciał kawał drogi wioząc trzy I-15
na skrzydłach i kadłubie, i jeszcze trzy I-16 pod spodem, które przyłączyły
się już w locie, czyli razem sześć, po czym na mecie wszystkie bezpiecznie
wypuścił. Zazwyczaj woził jednak tylko trzy maszyny, Tajemnicą sukcesu
jest tu oczywiście gigantyczna powierzchnia nośna TB-3.
Ruscy to jednak mają fantazję, bo po serii prób
oni to wprowadzili do jednostek bojowych !!! Było nawet parę akcji bojowych,
co najmniej trzynaście, m.in. 25 sierpnia 1941 TB-3 podwiózł trzy I-16
obciążone po dwie 250kg bombsztalami każdy, i wypuścił nad mostem kolejowym
przez Dunaj będącym ważną przeprawą w drodze do Konstancy. Most został
zniszczony. Żeby było śmieszniej, ostatnia znana akcja tej specgrupy
kaskaderskiej odbyła się jeszcze 25 maja 1943, kiedy Niemcy masowo już
używali Bf-109G ! Ten sam most zresztą... Bardzo silnie broniony, kilka
poprzednich wypraw Ił-4 połamało tam zęby. I ta sama akcja, nalot od
strony morza, zaskoczenie, i błyskawiczny atak przeprowadzony przez
dwie parówy. I po moście. Żeby było już całkiem wesoło, to wszyscy wrócili
bezpiecznie do bazy. Rumuni dostali upokarzającą lekcję i dobrze im
tak, bo jak ktoś używa nie swoich P.37 Łoś do bombardowania niewinnych
cywili i zwala potem winę na innych tylko po to żeby sprowokować Madziarów
do wojny z ruskimi, co zresztą im się udało, to jest to skandal. A nie
potrafią frajerzy upilnować głupiego mostu przed parówami i klocem.
Buraki. Przepraszam że się tak podniecam ale jest trzecia nad ranem
i chce mi się już spać, co niniejszym zaraz uczynię i mówię wam wszystkim
dobranoc. Już pewnie nawet Szmajser wylazł z wanny...
Na koniec jedno wyjaśnienie: ja tu sobie robię
czasem jaja, ale Polikarpow to ruski ojciec myśliwców, Tupolew stworzył
ruskie lotnictwo bombowe. Byli to naprawdę goście, choć ich samoloty
mogą czasem budzić uśmiech pobłażania. Pamiętajmy jednak w jak durnych
czasach musieli tworzyć, jakimi materiałami dysponowali, i jak ich traktowano.
Najlepszy ruski samolot bombowy, którego Niemcy mogli porównać tylko
ze swoim świetnym Ju-88, a którego osiągi pozwoliły na utrzymanie w
linii jeszcze w czasie wojny koreańskiej, czyli Tupolew Tu-2, powstał
w obozie pracy za kręgiem polarnym, gdzie Tupolew znalazł się w ramach
reedukacji socjalistycznej. Nawet ja Elwood, znany abnegat kufajmańskiej
technologii, muszę o tych wielkich ludziach powiedzieć jasno: respect!
Autorem tekstu jest : Elwood
|
|
|

|
|