"Ciężką
przeprawę mieliśmy 6 lipca. Osłanialiśmy 6 bombowców typu Stirling.
Celem nalotu byt węzeł kolejowy w Lilie. W eskorcie, poza moim skrzydłem,
uczestniczyły również brytyjskie skrzydła. 306 dywizjon, który zgodnie
z moją zasadą prowadziłem osobiście, szedł w bliskiej osłonie i trzymał
się tuż przy bombowcach. Nad nami z tyłu i od słońca 308 dywizjon,
a jeszcze wyżej - 303. Pozostałe dywizjony szły jeszcze bardziej w
górze i po bokach. Razem w eskorcie leciało 6 skrzydeł, czyli 216
samolotów. Dzień był bezchmurny i upalny.
Znajdowaliśmy się w połowie drogi pomiędzy brzegiem
Francji a celem, kiedy, rozglądając się dokoła, dostrzegłem w dole,
przed bombowcami, 3 żółte nosy Messerschmittów, wznoszące się prosta
ku Stirlingom. Podałem więc przez radio rozkaz: Messerschmitty przed
nami w dole - atakujemy" i natychmiast znurkowałem na Niemców.
Stało się to tak szybko, że tylko Jeka poszedł ze mną w dół.
Niemieckie maszyny szły ku nam, tak że zbliżaliśmy
się do siebie z szybkością około 800 km/godz. Czasu na oddanie serii
było więc bardzo mato. Wziąłem na cel prowadzącego Niemca i z odległości
500 m nacisnąłem spust. W ciągu sekundy widziałem smugi moich pocisków,
ślizgające się po kadłubie tamtego, oraz smugi z samolotu Jeki, okalające
trójka Niemców od dołu. Natychmiast musiałem wyrwać w górę, aby się
z tamtym nie zderzyć. Ten atak popsuł Niemcom szyki. Przepłynęli pod
Stirlingami. Ja z Jeką dołączyłem do bombowców, które oddaliły się
przez ten czas na kilka kilometrów. Jak bardzo byłem uczulony na żółty
kolor, świadczy mój odruch na widok pomalowanych na żółto bomb wyrzucanych
przez Stirling. Już naciskałem drążek, by wyskoczyć w stronę imaginowanych
wrogów. Na szczęście nie zdążyłem jeszcze zaalarmować dywizjonu.
Po zrzuceniu bomb na cel Stirlingi zaczęły zawracać,
a cała eskorta wraz z nimi. I w tym momencie się zaczęło... Chmary
Messerschmittów, lecących ze wszystkich stron, z dużej wysokości napadły
na nas jak roje kąśliwych os. Momentalnie rozpoczęto się to, co Anglicy
nazywają dog fights, czyli psie walki. Powietrze zaroiło się od uganiających
się za sobą we wszystkich kierunkach samolotów. Zaczęto być gorąco.
Z podobna siła ataku jeszcze nigdy nie zetknąłem się. Mój Hurricane,
szarpany sterami w nagłych skrętach i wydobywający z siebie cała swa
moc, musiał być jednocześnie tak prowadzony, abym mini możność ciągłej
obserwacji i dowodzenia. Nie wolno mi było wdawać się lekkomyślnie
w walkę. Chyba żeby nadarzyła się jakaś ciekawa, niedaleka okazja.
Zakręciłem w prawo w górę, aby zobaczyć, co
się dzieje po tamtej stronie. Owszem, tam również było ruchliwie.
W odległości paru kilometrów ujrzałem drapiącego się stromo w górę
Messerschmitta, a jakieś 400 m pod nim Hurricana, idącego za tamtym
prawie zupełnie pionowo i walącego w Niemca. Hurricane wisiał już
tylko na śmigle i widać było, że nie utrzyma się w tej pozycji. Rzeczywiście,
zaraz się zakrztusi), buchnął czarnym dymem i opadłszy w dół wyrównał
dopiero kilkaset metrów niżej, a Messerschmitt uciekł.
Znowu wróciłem do bombowców. W sam czas, bo
właśnie 3 Messerschmitty, przedarłszy się przez górna i średnią osłonę,
pruły lotem nurkowym w dół w kierunku Stirlingów. Kilka Spitfirów
rzuciło się za nimi w pogoń. Dwaj boczni Niemcy nie wytrzymali i rozpryśli
się aa lewo i prawo od swego dowódcy. Ścigające maszyny poszły za
nimi. Ale środkowy szedł dalej prosto na bombowce. Wyskoczyłem mu
naprzeciwko. Byłem na tej samej mniej więcej wysokości. Niemiec przecinał
mój kierunek lotu z lewej strony lecąc już prawie w poziomie do Sterlingów,
które znajdowały się w prawo ode mnie i trochę wyżej. Ja gnałem całą
siłą motoru, aby dopaść go na odległość pewnego strzału, zanim zdąży
zaatakować bombowce. Kiedy znalazłem się w odległości około 500 m,
wziąłem go na cel. Poprawka...cztery długości samolotu... Już... Ognia...
Tamten zauważył zaraz, jeżeli nie mnie, to smugi moich pocisków skręcił
w lewo w dół. W skręcie utracił jednak tyle szybkości, że pochyliwszy
trochę maszynę wsiadłem mu na ogon i odległości 100-150 m, jeszcze
w locie nurkowym oddałem do niego dwie serie, teraz zaś, wycelowawszy
staranie, trzasnąłem jeszcze jedną, jak sądziłem ostatnią i niezawodną.
Nie pomyliłem się. W tym miejscu, gdzie znajdował się atakowany Messerschmitt,
ujrzałem oślepiający blask, z którego posypały się jakieś kawałki.
Domyśliłem się, że trafiłem w butlę z tlenem, której wybuch rozerwał
niemiecką maszynę. Wyciągnąłem Hurricana do góry, w prawo i dołączyłem
do bombowców.
Bój trwał już około 20 minut i nie tracił na
ostrości. Zacząłem czuć go w kościach. Pot zalewał mi czoło i oczy,
Od ciągłego szarpania knyplem - a Hurricane opierał się jak narowisty
koń i był twardy w pysku" - omdlała mi ręka. Ataki Niemców
nie ustawały. Zdawało. się, że coraz nowe gromady Messerschmittów,
przybywały na teren walk. Zaledwie zdążyłem otrzeć twarz, zobaczyłem
z prawej, z góry 2 niemieckie maszyny, idące wprost na nasze bombowce.
Szarpnąłem mojego garbusa i oddałem do jednej z nich krótką serię.
Niemiec wywrotem machnął się do ziemi. Drugi jakby zbaraniał. Wyrównał
i szedł w locie poziomym na jakieś 200 m wyżej nad bombowcami. Prawdopodobnie
nie widział ich pod sobą. Z przodu też nie miał nikogo. Korzystając
z tego zbaranienia podszedłem do niego z tyłu z prawej i zaskoczyłem
go krótką serią. To go obudziło. Zwalił się przez skrzydło w dół i
zniknął mi z pola widzenia.
Walką się przeciągała. Obawiałem się, żeby mi
nie zabrakło amunicji, chociaż starałem się używać jej oszczędnie.
Przypuszczałem, że podobne troski gnębią również innych pilotów. Potwierdzeniem
moich obaw był widok kilku Hurricanów, które leciały tuż pod bombowcami,
jakby chcieli szukać schronienia pod ich szerokimi skrzydłami. Piloci,
którzy nie mieli już czym strzelać. Podleciawszy do nich rozpoznałem,
że są to samoloty z brytyjskich dywizjonów..."