"Uwaga, Wszystkie samoloty..."


Tadeusz Henryk Rolski , jest autorem kolejnej pozycji którą chciałbym zaprezentować w tym krótkim opracowaniu. W moim odczuciu H.Rolski jest jednym z bardziej niedocenianych, a zarazem nie znanych pilotów z samego świecznika polskich asów. Wytrawny myśliwiec, o nerwach z gumy jak mawiali koledzy, przewalczył wszystkie lata w pierwszej linii, co jest o tyle niezwykłym wydarzeniem iż w międzyczasie wrobiono go w piastowanie funkcji Doradcy ds. Lotnictwa Myśliwskiego przy Wodzu Naczelnym.

Warto nadmienić i T.Rolski jest jednym z zaledwie kilku nie-brytyjczyków którzy otrzymali najwyższe brytyjskie odznaczenie: Distinguished Service Cross oraz pierwszym i jedynym jak na razie, Polakiem uhonorowanym w taki sposób. Dekorację w imieniu króla przeprowadził 17 lutego 1942 roku Sir Sholto Douglas.

Jego książka "Uwaga, Wszystkie samoloty" (PAX 1968) to absolutny ewenement na tle innych pozycji piór polskich pilotów, z tej przyczyny iż autor, piastując bardzo poważne stanowisko w sztabie generalnym miał możność wyrobienia sobie prawdziwego i obiektywnego zdania na temat sposobu działania i metod użycia lotnictwa w nowoczesnej wojnie. Książka zawiera długie często kilkunasto stronicowe przemyślenia autora na temat przyszłych kształtów polskiego lotnictwa, zadań przed nim stojących i specyfiki działania.

Styl książki ... Lotnego pióra pan Rolski na pewno nie miał, czyta się ją w porównaniu do westernów autorstwa Arcta czy Króla, źle. Opisy działań bojowych jakie znamy z innych polskich autorów utrzymane w tonie  puściłem mu krótką serię po której hitlerowiec zrolował i wpadł w korkociąg , nie występują w książce której forma jak żywo przypomina raczej suchy raport bez wdawania się w nieistotne szczegóły.


"Mustang" Mk III o numerze seryjnym HB822, z oznaczeniem TR, na którym latał podpułkownik pilot Tadeusz Rolski, będący w okresie od 18 lutego do 17 lipca 1945 roku dowódcą 133. Skrzydła PSP w Wielkiej Brytanii.


"Ciężką przeprawę mieliśmy 6 lipca. Osłanialiśmy 6 bombowców typu Stirling. Celem nalotu byt węzeł kolejowy w Lilie. W eskorcie, poza moim skrzydłem, uczestniczyły również brytyjskie skrzydła. 306 dywizjon, który zgodnie z moją zasadą prowadziłem osobiście, szedł w bliskiej osłonie i trzymał się tuż przy bombowcach. Nad nami z tyłu i od słońca 308 dywizjon, a jeszcze wyżej - 303. Pozostałe dywizjony szły jeszcze bardziej w górze i po bokach. Razem w eskorcie leciało 6 skrzydeł, czyli 216 samolotów. Dzień był bezchmurny i upalny.

Znajdowaliśmy się w połowie drogi pomiędzy brzegiem Francji a celem, kiedy, rozglądając się dokoła, dostrzegłem w dole, przed bombowcami, 3 żółte nosy Messerschmittów, wznoszące się prosta ku Stirlingom. Podałem więc przez radio rozkaz:  Messerschmitty przed nami w dole - atakujemy" i natychmiast znurkowałem na Niemców. Stało się to tak szybko, że tylko Jeka poszedł ze mną w dół.

Niemieckie maszyny szły ku nam, tak że zbliżaliśmy się do siebie z szybkością około 800 km/godz. Czasu na oddanie serii było więc bardzo mato. Wziąłem na cel prowadzącego Niemca i z odległości 500 m nacisnąłem spust. W ciągu sekundy widziałem smugi moich pocisków, ślizgające się po kadłubie tamtego, oraz smugi z samolotu Jeki, okalające trójka Niemców od dołu. Natychmiast musiałem wyrwać w górę, aby się z tamtym nie zderzyć. Ten atak popsuł Niemcom szyki. Przepłynęli pod Stirlingami. Ja z Jeką dołączyłem do bombowców, które oddaliły się przez ten czas na kilka kilometrów. Jak bardzo byłem uczulony na żółty kolor, świadczy mój odruch na widok pomalowanych na żółto bomb wyrzucanych przez Stirling. Już naciskałem drążek, by wyskoczyć w stronę imaginowanych wrogów. Na szczęście nie zdążyłem jeszcze zaalarmować dywizjonu.

Po zrzuceniu bomb na cel Stirlingi zaczęły zawracać, a cała eskorta wraz z nimi. I w tym momencie się zaczęło... Chmary Messerschmittów, lecących ze wszystkich stron, z dużej wysokości napadły na nas jak roje kąśliwych os. Momentalnie rozpoczęto się to, co Anglicy nazywają dog fights, czyli psie walki. Powietrze zaroiło się od uganiających się za sobą we wszystkich kierunkach samolotów. Zaczęto być gorąco. Z podobna siła ataku jeszcze nigdy nie zetknąłem się. Mój Hurricane, szarpany sterami w nagłych skrętach i wydobywający z siebie cała swa moc, musiał być jednocześnie tak prowadzony, abym mini możność ciągłej obserwacji i dowodzenia. Nie wolno mi było wdawać się lekkomyślnie w walkę. Chyba żeby nadarzyła się jakaś ciekawa, niedaleka okazja.

Zakręciłem w prawo w górę, aby zobaczyć, co się dzieje po tamtej stronie. Owszem, tam również było ruchliwie. W odległości paru kilometrów ujrzałem drapiącego się stromo w górę Messerschmitta, a jakieś 400 m pod nim Hurricana, idącego za tamtym prawie zupełnie pionowo i walącego w Niemca. Hurricane wisiał już tylko na śmigle i widać było, że nie utrzyma się w tej pozycji. Rzeczywiście, zaraz się zakrztusi), buchnął czarnym dymem i opadłszy w dół wyrównał dopiero kilkaset metrów niżej, a Messerschmitt uciekł.

Znowu wróciłem do bombowców. W sam czas, bo właśnie 3 Messerschmitty, przedarłszy się przez górna i średnią osłonę, pruły lotem nurkowym w dół w kierunku Stirlingów. Kilka Spitfirów rzuciło się za nimi w pogoń. Dwaj boczni Niemcy nie wytrzymali i rozpryśli się aa lewo i prawo od swego dowódcy. Ścigające maszyny poszły za nimi. Ale środkowy szedł dalej prosto na bombowce. Wyskoczyłem mu naprzeciwko. Byłem na tej samej mniej więcej wysokości. Niemiec przecinał mój kierunek lotu z lewej strony lecąc już prawie w poziomie do Sterlingów, które znajdowały się w prawo ode mnie i trochę wyżej. Ja gnałem całą siłą motoru, aby dopaść go na odległość pewnego strzału, zanim zdąży zaatakować bombowce. Kiedy znalazłem się w odległości około 500 m, wziąłem go na cel. Poprawka...cztery długości samolotu... Już... Ognia... Tamten zauważył zaraz, jeżeli nie mnie, to smugi moich pocisków skręcił w lewo w dół. W skręcie utracił jednak tyle szybkości, że pochyliwszy trochę maszynę wsiadłem mu na ogon i odległości 100-150 m, jeszcze w locie nurkowym oddałem do niego dwie serie, teraz zaś, wycelowawszy staranie, trzasnąłem jeszcze jedną, jak sądziłem ostatnią i niezawodną. Nie pomyliłem się. W tym miejscu, gdzie znajdował się atakowany Messerschmitt, ujrzałem oślepiający blask, z którego posypały się jakieś kawałki. Domyśliłem się, że trafiłem w butlę z tlenem, której wybuch rozerwał niemiecką maszynę. Wyciągnąłem Hurricana do góry, w prawo i dołączyłem do bombowców.

Bój trwał już około 20 minut i nie tracił na ostrości. Za­cząłem czuć go w kościach. Pot zalewał mi czoło i oczy, Od ciągłego szarpania knyplem - a Hurricane opierał się jak narowisty koń i był  twardy w pysku" - omdlała mi ręka. Ataki Niemców nie ustawały. Zdawało. się, że coraz nowe gromady Messerschmittów, przybywały na teren walk. Zaledwie zdążyłem otrzeć twarz, zobaczyłem z prawej, z góry 2 niemieckie maszyny, idące wprost na nasze bombowce. Szarpnąłem mojego garbusa i oddałem do jednej z nich krótką serię. Niemiec wywrotem machnął się do ziemi. Drugi jakby zbaraniał. Wyrównał i szedł w locie poziomym na jakieś 200 m wyżej nad bombowcami. Prawdopodobnie nie widział ich pod sobą. Z przodu też nie miał nikogo. Korzystając z tego zbaranienia podszedłem do niego z tyłu z prawej i zaskoczyłem go krótką serią. To go obudziło. Zwalił się przez skrzydło w dół i zniknął mi z pola widzenia.

Walką się przeciągała. Obawiałem się, żeby mi nie zabrakło amunicji, chociaż starałem się używać jej oszczędnie. Przypuszczałem, że podobne troski gnębią również innych pilotów. Potwierdzeniem moich obaw był widok kilku Hurricanów, które leciały tuż pod bombowcami, jakby chcieli szukać schronienia pod ich szerokimi skrzydłami. Piloci, którzy nie mieli już czym strzelać. Podleciawszy do nich rozpoznałem, że są to samoloty z brytyjskich dywizjonów..."


Proszę zwrócić uwagę na sposób narracji autora, oraz co niezwykłe w polskiej literaturze, przemyślenia natury taktyczno-technicznej dotyczące kulminacyjnych momentów walki, świadczące o niezwykle chłodnym i świadomym prowadzeniu walki, ze starannie skalkulowanym ryzykiem. Z pewnością Rolskiego nie zaliczyłbym do pilotów którym dopomogło szczęście. To polski Dywizjonowy Expert, świadom mechanizmów rządzących walką.

Popatrzmy przez chwilę na jego fotografię... to człowiek podówczas w kwiecie wieku, rysy niewątpliwie zdradzają hart ducha i silny charakter. Nasuwa się tylko jedno stwierdzenie, będące trafną pointą naszego artykułu: "Boże okaż litość jego przeciwnikom... bo on nie wygląda na takiego który to uczyni" :)