Początki niezwykłej historii KG200 są wręcz banalne, jeśli później spojrzymy na nie z perspektywy ostatniego przeczytanego akapitu. KG200 to historia o ludziach, którzy dokonali rzeczy często nieznanych, ale często niezwykłych, biorąc bezpośredni udział w tworzeniu im ówczesnej historii; historii której niepowstrzymany walec odcisnął trwały ślad także na dzisiejszym obrazie świata. Ludzie tworzący KG200 nigdy nie byli sądzeni przez powojenne trybunały za zbrodnie, często natomiast byli usilnie poszukiwani przez służby wywiadowcze wszystkich zwycięskich armii za swoją wiedzę. Piloci KG200 latali drzwiami od hangaru prawie tak dobrze jak polscy piloci, i naprawiali samoloty sznurkiem nie mając na to środków prawie tak dobrze jak polscy mechanicy. Nasz wirtualny dywizjon i jego sympatycy jesteśmy dumni mogąc choć zbliżyć się do tej wielkiej strony w księdze historii o lotnictwie, którego już nie ma i nigdy nie będzie; niezależnie od ponurych czasów i chorej ideologii, wśród których przyszło jej być napisaną ...

Początek lat trzydziestych. Niemcy rosną w siłę, weimarski porządek Europy pęka w szwach. Polska, jeden z potencjalnych kierunków zainteresowań Niemiec, na ich oczach rozpoczyna drogę która może ją doprowadzić do pozycji lokalnego mocarstwa. Na Śląsku, który Niemców w tym czasie najbardziej interesuje, powstaje linia bunkrów Śląskiego Obszaru Warownego (do podziwiania do dziś, o ile zwierzęta w dresach przepuszczą) wyraźnie mająca dać do zrozumienia, że Polska o tym kierunku także myśli poważnie. Powstaje potrzeba rozpoznania tego terenu, jak zresztą wielu innych obiektów militarnych w Europie, ale jest to niemożliwe; Luftwaffe ma jeszcze spętane umowami skrzydła. Abwehra jest bezsilna; nie wszędzie można wejść i zrobić sobie pamiątkowe zdjęcie na tle wojskowej bazy. Wtedy pojawia się człowiek z ideą: płk. Teodor Rowehl, pilot rozpoznawczy z okresu Wojny Światowej, rozpoczyna loty rozpoznawcze w specjalnie przygotowanym i wyposażonym w ukrytą aparaturę fotograficzną samolocie cywilnym wykonując loty turystyczne i pasażerskie po Europie. Trasy przelotów zawsze przebiegają nad ważnymi instalacjami przemysłowymi i wojskowymi. W tym okresie nie istnieje jeszcze wyraźnie pojęcie korytarza powietrznego, a kontrola lotów to Hansie na wieży sprawdzający kierunek wiatru i walczący z lampowym nadajnikiem radiowym o choćby jeszcze jeden kilometr zasięgu, oraz pani Hilda informująca pasażerów przed barakiem lotniska przez tubę że "przylot numer 13 z powodu dwutygodniowego opóźnienia uznaje się za zaginiony i nieważny. Kasa zwraca za bilety".



To był początek lat `30, ale wyniki lotów były tak dobre że akcję tę prowadzono do 1934 roku. W końcu jednak nasilenie lotów i ich efektywność sprawiły że utworzono regularną jednostkę rozpoznawczą Kommando Rowehl, działającą na rozkaz i podległą bezpośrednio sztabowi adm. Canarisa, szefa kontrwywiadu wojskowego odradzających się Niemiec. Czas płynął, koszmar nazizmu opanowywał powoli coraz bardziej umysły Niemców. Rosną lawinowo potrzeby rozpoznania wybranych kierunków nieuchronnego już poszerzenia „przestrzeni życiowej”. W wyprowadzonej już z podziemia i z dnia na dzień silniejszej Luftwaffe powstaje wydział V, zajmujący się wyłącznie wywiadem lotniczym, kończąc tym samym nieprofesjonalną i radosną twórczość pod prywatną egidą Abwehry. Czas już nie płynie; on już pędzi: wybucha II Wojna Światowa. Powstają pierwsze profesjonalne samoloty szpiegowskie, m.in. słynne wysokościowe samoloty Junkers Ju-86R, rozpoczynające nową erę rozpoznania lotniczego. Loty z Krakowa i Bukaresztu nad Podolem, Wołyniem i Ukrainą, tworzące mapy bezkresnych stepów dla zwiedzających później te tereny niemieckich żołnierzy w ramach Barbarossa Tour. Kolejne loty już ponad Afryką Północną, lub dowolnym innym celem w ówczesnej zachodniej Europie.
Rozwój jednostki potoczył się jednak w innym kierunku.


Szef, do spółki z Meyerem i wujciem Heinim zaczynają powątpiewać w lojalność Canarisa (poniekąd słusznie, bo Canaris nie był głupi, i widząc do czego doprowadzają niemiecki naród Szef i jego koledzy, raczej nie był ich wiernym fanem). Efekt mógł być tylko jeden- cała Abwehra była odtąd w niezdrowej konkurencji z podległymi Himmlerowi SS i (pośrednio) SD, ze wskazaniem sympatii władz na tych ostatnich. Nastąpił okres przesilenia i chudych miesięcy dla pilotów do zadań specjalnych. Wtedy na scenie pojawia się kapitan Karl Edmund Gartenfeld, specjalista od dalekodystansowych lotów rozpoznawczych i nawigacji takich lotów (pięciogodzinny lot nad oceanem w 1941-42 roku naprawdę nie był taki prosty jak dziś, jeśli weźmiemy pod uwagę ówczesne wyposażenie). Ponadto człowiek ten miał olbrzymie doświadczenie w lotach specjalnego przeznaczenia, np. zrzutów agentów lub zaopatrzenia daleko na tyłach frontu, także w warunkach obecności lotnictwa nieprzyjaciela. To właśnie Gartenfeld doprowadził do stopniowej ewolucji grupy wysoce wyszkolonych pilotów, pochodzących często z KG100 będącego w zasadzie protoplastą KG200, w jedną całość; kiedy jednostka zmieniała nazwę na Gruppe Gartenfeld było lato 1942 roku, ale do 1944 grupa rozrosła już do stanu 4 eskadr, jako 2 jednostka doświadczalna (1 jednostką był KG101). Coraz mniej wykonywano lotów szpiegowskich, ich miejsce zajęły loty specjalnego przeznaczenia. Jednostka wchodziła w nowy rozdział jej historii, ostatecznie zamykając spokojne czasy lotów rozpoznawczych.


Moje ulubione zdjęcie tej maszyny. Wyjątkowo złapana w świetle dnia... 
w wersji maksiarskiej, używanej w KG200, na grzbiecie bywały cztery stanowiska, 
plus wieżyczka ogonowa. Wąsy z przodu ostrzegały przed nocnymi Mosquito. 
Uwagę zwracają silniki, BMW nie były normalnie montowane w tych samolotach

Fikcyjna nazwa Kamp Geschwader 200 mająca sugerować normalne przeznaczenie jednostki po raz pierwszy pojawiła się w rozkazie naczelnego dowództwa dopiero 20 lutego 1944, w piśmie nakazującym oficjalnie utworzenie jednostki która wcześniej co prawda niby była ale tylko nieformalnie. W ramach tego oficjalnego rozkazu w marcu połączono ową 2 jednostkę doświadczalną z oficjalnie istniejącą wcześniej 1 jednostką doświadczalną zajmującą się rzeczywiście badaniami i próbami nowych typów samolotów. Piloci KG 200 pochodzili głównie z KG 100, wcześniej wykonując tam precyzyjne bombardowania za pomocą systemów X-Gerate w 1940r. nad Anglią, a od 1943r. eksperymentalne loty z pociskami Hs-293, Fritz-X i rakietami powietrze-powietrze oraz od 1944r. loty w zespołach Mistel.
W tym momencie po raz pierwszy pojawia się nazwisko ppłk. Werner Baumach. Człowiek, który stanął na czele całego przedsięwzięcia cechował się rozumem ponad ideologią, co przypłacił zresztą później stanowiskiem. To z nim pracowali tacy ludzie jak Skorzenny, Student, a zapewne także Rambo III i Terminator 2. Werner Baumbach podobnie jak gen. Student miał bezwzględny posłuch, szacunek i podziw swoich ludzi, ale nie wynikający ze strachu czy pruskiej dyscypliny, ile raczej charyzmy jaką wokół siebie stworzył. W tym czasie Karla Gartenfelda zastąpił mjr. Adolf Koch. Po zinwentaryzowaniu dobytku stan jednostki na starcie stanowił 32 typy rozmaitych, często zdobycznych samolotów i 17 wysokokwalifikowanych załóg oraz personel, wśród którego co drugi technik mógłby się nazywać McGywer. Załogi stanowiły podstawę legendy KG 200, były rzeczywiście doskonale wyszkolone w lataniu na wszystkim czego używano w jakiejś rozsądnej ilości w Europie i ich straty w wypadkach były przeważnie nie do odrobienia. Nigdy nie można jednak zapominać o personelu naziemnym; bez tych ludzi, pracujących czasem w ekstremalnych warunkach, nie byłoby niczego. Do czerwca 1944 tylko pięć nowych załóg dołączyło do jednostki jako wystarczająco dobrych by je przyjąć. Jednostka sama szkoliła, ale też sama wybierała kogo warto było szkolić. Ponadto było już kilkadziesiąt kompletnych załóg wyszkolonych na wszystkich typach dostępnych samolotów.

Wypasiona Ciotka Ju (Ju 352)- jedyny egzemplarz wyposażony na potrzeby KG200 w silniczki BMW

Równolegle cały czas, niezależnie od zmian organizacyjnych, trwały loty szpiegowskie, zaopatrzeniowe i doświadczalne. Przez cały czas jednostka nadal była utrzymywana w tajemnicy, jako zwykły pułk, i rządziła się swoimi prawami. KG 200 wykonywał coraz więcej różnorodnych misji, zgromadził też w końcu odpowiednią liczbę załóg by podzielić się na specjalizowane oddziały, rozlokowane zależnie od konieczności prowadzonych działań. Rozrzut ten obejmował dokładnie całą okupowaną Europę i Afrykę. Nie istniały bariery odległości czy klimatu. Liczyło się tylko konkretne zadanie.
1. Grupa, czyli I/KG 200, tradycyjnie pozostała jako obsługa działań szpiegowskich i dywersyjnych, wożąc agentów bądź zrzucając im zaopatrzenie.
Pierwsza eskadra tej grupy specjalizowała się w lotach dalekodystansowych (m.in. kwestionowane dziś jako niewiarygodne bezpośrednie loty wahadłowe Ju-290 do okupowanej przez armię japońską Mandżurii ponad terytorium ZSRS po metale szlachetne, m.in. wolfram). Z uwagi na wykorzystywanie dużych samolotów przeważnie bazowała na dużych lotniskach, w Berlinie lub Finow.
Druga eskadra obsługiwała dla odmiany operacje bliskiego zasięgu, ale często w improwizowanych warunkach, z miejsc przygotowanych np. na polanie w lesie parę kilometrów od frontu, a czasem na tyłach wroga. To właśnie załogi tej eskadry tworzyły wysunięte bazy operacyjne, takie jak Carmen czy Toska.
Trzecia eskadra grupowała pilotów morskich i była eskadrą transportową i szkolną, wykonującą trudne nawigacyjnie loty nad otwartymi akwenami wodnymi. Eskadra rozlokowana była głównie na bałtyckiej wyspie Rugia, choć zależało to wyłącznie od chwilowych potrzeb (np. także należące do 3 eskadry wodnosamoloty Heinkel He-115 operowały z bazy Rissala w Finlandii, skąd po wystąpieniu Finlandii z koalicji z Niemcami przerzucono je do bazy w Stavanger w Norwegii, a następnie do Danii. Tylko te trzy wspomniane maszyny w samym czerwcu 1944r. przerzuciły na terytoria wyzwolone przez aliantów i do Wielkiej Brytanii około 260 agentów, często dokonując klasycznych zrzutów na spadochronach bądź wodując i wysadzając ich w łodziach, szczególnie jeśli miało to miejsce u wybrzeży Szkocji. Od lipca 1944 do marca 1945r. przerzucono jeszcze 600 agentów, w tej liczbie wiele kobiet). Pod koniec wojny macierzysta baza eskadry przeniesiona została do Flensburga.


Bryka do dalszych i wygodniejszych wojaży: Blohm&Voss 222

Jak już wspomniano, jednostka zajmowała się dalekimi lotami transportowymi często nad morzem, więc w trakcie tych lotów często korzystano z wolnych pilotów pochodzących z pozostałych eskadr tak by mogli latać dla podtrzymania nawyków i doskonalili się w lotach na nietypowych dla siebie samolotach. Samoloty trzeciej eskadry były także stałym elementem bazy doświadczalnej w Peenemunde, wiecznie coś ładując bądź wyładowując, a także przewożąc różnych ludzi do i z Berlina na wszystkich możliwych kierunkach.


Do 24 - latający kajak dla agentów specjalnych

I kolejny, bardzo miły zresztą kajakowiec: Heniek 115

Agent o kryptonimie „Vera” i dwóch mężczyzn opuszczają He 115 należącego 
do 3 eskadry KG200 w drodze na brzeg. Wkrótce albo się komuś pogorszy stan zdrowia, 
albo coś wybuchnie... Heinkle zabierały maksymalnie pięciu pasażerów i trzech członków załogi. 
Tak wyglądał start większości operacji z serii Moewe, kiedy agentów przerzucano 
z Norwegii do wybrzeży Szkocji.


Czwarta eskadra zajmowała się sprawami technicznymi, zajmując się udoskonalaniem istniejących już maszyn i urządzeń oraz testowaniem sprzętu zdobycznego. Ta eskadra grupowała najlepszych wysokokwalifikowanych mechaników z całej KG 200, którzy obsługiwali przechwycone alianckie samoloty używane w jednostce nie mając do nich obsługowych instrukcji obsługi. Ludzie ci zajmowali się też wdrażaniem uproszczeń i ulepszeń wynikających z frontowej eksploatacji normalnych, standardowych maszyn niemieckich. Zadaniem tej eskadry był też transport i renowacja przechwyconych bądź zestrzelonych alianckich samolotów, które lądowały przymusowo i kwalifikowały się do wykorzystania w pułku. Stała baza czwartej eskadry przez długi czas mieściła się w Finow, a z ciekawostek: technicy eskadry mieli własny samolot typu Tajfun (Messerschmitt Bf-108, nawet wtedy rarytas) do lotów dyspozycyjnych, oraz Bucker Bu-181 Jungmann do lotów przyjemnościowych. W końcu nie samą pracą człowiek żyje... O skali zadań grupy świadczy fakt, że tylko pomiędzy czerwcem a październikiem 1944 roku I./KG200 przerzucił 157 agentów w czasie 11 dużych operacji na froncie zachodnim w ramach centrum operacji specjalnych KG200, a rozrzucone po Europie bazy polowe pułku wykonały 114 operacji specjalnych, w tym ataków na szczególnie ważne i trudne cele.


"Wulf Hound", nasza pierwsza B-17 i jej najczęściej katowane zdjęcie z okresu prób w Rechlinie


2. Grupa, czyli II./KG200, wykonywała loty rozpoznawcze o dużym znaczeniu/ryzyku, rajdy komandosów, misje zakłócania i nasłuchu radarowego oraz misje walki elektronicznej; generalnie II./KG200 bazowała w Dedelsdorf w Niemczech, choć większość czasu spędzała na polowych lotniskach bez nazwy. Początkowo były to dwie eskadry które wykonywały loty operacyjne; pierwsza eskadra II./KG200 zazwyczaj stacjonowała w Burg, druga w bazie doświadczalnej w Rechlinie, a trzecia była eskadrą treningową dla II./KG200, analogicznie jak 3 eskadra dla I./KG 200; jej macierzystą bazą także był ośrodek doświadczalny Luftwaffe, Rechlin. Od września 1944r. jedna z eskadr II./KG200 przeszła w gestię gen. Studenta i jego spadochroniarzy, ponieważ i tak większość lotów wykonywała właśnie na jego korzyść. Jednostka ta działała w ramach jednostki specjalnej "Batallion Schäfer".
Te dwie grupy były jedynymi w pełni operacyjnymi grupami które zdążyły powstać i zapisać swoje dzienniki bojowe, choć plany były większe.

Niedościgły symbol wdzięku i powabu: Liberator. Nie dawajcie wiary amatorom
uznajacym go za (niezawsze) latajacy akordeon.

Jedną z niewielu znanych (a przez to jedną z najbardziej znanych) operacji KG200 była operacja „Zeppelin”. W połowie 1944 roku, gdy KG200 osiągnęła apogeum swojej działalności i stanu sprzętowego, było już oczywistym że Niemcy wojnę przegrywają. W obliczu tej defetystycznej propagandy wesołe towarzystwo kierujące tysiącletnią Rzeszą ku jej świetlanej przyszłości w Berlinie spłodziło ideę operacji „Zeppelin”, którą w lipcu do KG200 dostarczył nie kto inny jak sam Ernst Kaltenbrunner, przemiły jegomość w stopniu generała SS i prawa ręka Himmlera, odpowiadający za wszystkie operacje specjalne Biura Bezpieczeństwa Rzeszy. Przyjechał do centrum operacyjnego KG200 i zlecił przygotowanie logistyki i organizację techniczną operacji. Operacja ta była tak prosta jak sposób myślenia kierownictwa III Rzeszy; chodziło po prostu o uwolnienie świata od konkurencyjnych wobec Szefa, nie mniej błyskotliwych pomysłów wujaszka Joe. Niestety zasadniczą wadą komplikującą w poważny sposób akcję był fakt iż Dżodżo siedział sobie w Moskwie, spory kawałek od codziennie „skracanego” frontu, i bynajmniej nie był tam sam. Problemem było już samo przerzucenie agentów, a dalej było tylko gorzej. Do realizacji zadania wybrano czterosilnikowego Arado Ar-232B, jako jedyny samolot mogący skrycie przebić się z ładunkiem tak daleko w sowiecką przestrzeń powietrzną, pod samą Moskwę, i tam bezpiecznie wylądować i wystartować w przygodnym terenie. Wersja Tatzelwurm`a którą wykorzystano do akcji miała przezwisko „stonoga” z powodu zastosowania wielokołowego (11 par) podwozia umożliwiającego operowanie z nieutwardzonej nawierzchni.


Arado 232B - tzw stonoga.

W burzliwą noc 5 września do samolotu wsiadło dwóch pasażerów w radzieckich mundurach oraz załadowano ich bagaż; załoga tradycyjnie była po cywilnemu. Cała operacja od samego początku skazana była na klęskę, ponieważ w bezpośrednim otoczeniu Szefa działał sowiecki agent (pomijając Stirlitza, bardzo prawdopodobne że był nim sam Martin Bormann, prawa ręka Hitlera) i sowieci już czekali na miejscu lądowania z baterią przeciwlotniczą i grupą agentów NKWD. Samolot po drodze pobłądził, nad głównym lądowiskiem ostrzelała go bateria przeciwlotnicza, i ostatecznie wylądował na lądowisku zapasowym, którego sowieci nie znali. Postrzelany samolot rozbił się w czasie lądowania i jego powrót stał się niemożliwy. Początkowo w centrum operacji wobec braku łączności z załogą całą misję uznano za straconą, jednak załodze udało się uruchomić radiostację i nadać meldunek, że wszyscy są cali i zdrowi i akcja trwa. Ten meldunek oczywiście poznali wkrótce także sowieci. Tymczasem załoga wysadziła samolot w powietrze, i pieszo ruszyła z powrotem do Niemiec (podzielili się; dwóm się to udało po kilku tygodniach, dwaj nie mogąc się przebić przez front ukrywali się w Rosji do końca wojny), natomiast agenci ruszyli w stronę pobliskiej Moskwy. Operacja Zeppelin zakończyła się na przydrożnym posterunku kontrolnym, gdy jadący ukradzionym motocyklem agenci nie potrafili wyjaśnić żandarmom jak to jest że jadą w suchych i czystych mundurach w tak burzową noc i skąd mają ponad czterysta tysięcy rubli w gotówce i złotych carskich monetach oraz kilkaset pieczęci urzędowych i gotowych dokumentów in blanco. Głupota wybranych do misji agentów była nie mniejsza niż ich mocodawców, w efekcie plotka o zabiciu Stalina z czasem zatoczyła tak gigantyczne kręgi że dotarła poprzez front z Berlina do Moskwy, i co ciekawe nie była wcale dementowana.


„Upoprawniony” politycznie Blenheim Mk IV

Greif z zamazanym numerkiem - to też nasze chłopaki:)

Smutni panowie pracujący w podziemiach Łubianki poszli jednak o krok dalej i także skorzystali z usług KG200. Uprzejmie poproszeni niedoszli zabójcy Stalina podali kody radiowe i szyfry za pomocą których w październiku 1944r. specsłużby Berii skontaktowały się z centrum operacji KG200 i podały się za prawdziwego niemieckiego agenta działającego na Białorusi, który w właśnie niedawno został schwytany przez sowiecki kontrwywiad. Podstawiony agent nadał informację o spotkaniu zaginionego oddziału około 2000 niedobitków Wehrmachtu ukrywającym się na bagnach w okolicach Bereziny, na wschód od Mińska, i próbujących przebić się na zachód. Dowodził nimi płk. Scherhorn, a cała grupa kilka miesięcy wcześniej miała wydostać się z okrążenia i odtąd przebijała się przez front. Do kwietnia 1945 roku KG200 wykonywała regularne loty z zaopatrzeniem dostarczanym we wskazane miejsca aby umożliwić rozbitkom powrót do swoich. Cały czas akcję koordynował i zlecał loty wewnętrzny wywiad SS Kaltenbrunnera i jemu podobnych półgłówków, zanim się wydało że grupa Scherhorna składała się wyłącznie z niewielkiego oddziału NKWD odbierającego zrzuty.

Nie wszystkie Ju88 osiągały 600km/h. Ten osiągał. Nasze chłopaki latali na najciekawszym sprzęcie...

Zestaw argumentów zapamiętany zwłaszcza przez załogę pancernika Roma...

Wypasiony Juhas - również mało standardowy samolot z silnikami BMW.

Przygoda pilotów KG200, (jeszcze jako KG101) z zespołami Mistel rozpoczęły się już na początku 1942 roku. Początkowo w ramach prób zespoły te tworzyły Bf-109E i szybowiec DFS-230. Z czasem całe towarzystwo trafiło do KG200. Plan zakładał początkowo użycie Misteli w zmasowanym ataku na Scapa Flow, przy którym Pearl Harbor byłoby niewinną zabawą żołnierzykami w wojnę na stole. Desant w Normandii uratował okręty Royal Navy przed totalnym unicestwieniem, ale już w nocy 24 czerwca 1944 wyznaczono inny cel. Były nim okręty budujące sztuczny port przeładunkowy na Zatoce Sekwany w Kanale LaManche dla zaopatrzenia wojsk inwazyjnych. Jeden z Misteli spudłował, pozostałe cztery nie. Siła eksplozji zatopiła kilkanaście statków. W KG200 zespołami Mistel zarządzał płk. Joachim Helbig, jeden z najbardziej doświadczonych pilotów Junkers Ju-88. Z tym facetem wiąże się także historia operacji „Żelazny Młot”, która została opracowana w 1943 roku bezpośrednio w RLM przez profesora Steinmanna. W ramach operacji miały być wykonane precyzyjne uderzenia taktyczne Misteli na wybrane cele w Związku Sowieckim o kluczowym znaczeniu strategicznym, co miało doprowadzić do załamania sowieckiej ofensywy wobec sparaliżowania gospodarki (taki sam plan obmyślili też Brytyjczycy, formując słynny z jednej jedynej akcji dywizjon Dam Busters, który zaatakował anorektycznymi Lancasterami wyposażonymi specjalne w bomby typu Walleye tamy na Renie, co doprowadziło do zalania gigantycznych obszarów przemysłowych Zagłębia Ruhry).

Tatka i syn - zestaw rozrywkowy, który miał zamienić Scapa Flow w białą plamę na mapie.

Na tym laparchu numer 33 został zastąpiony nowszym - 21

Plan zakładał atak na olbrzymie centrum energetyczne pod Moskwą, skupione w jednym miejscu, i dostarczające osiemdziesiąt procent energii elektrycznej wszystkich zakładów zbrojeniowych w Moskwie. Strzał w ten zespół elektrowni byłby dla przemysłu okręgu przemysłowego Moskwy zabójczy. Rozpoznanie wykazało jednak nierealność bezpośredniego uderzenia nawet dla KG200. Mistele były zbyt powolne i niezwrotne by przedostać się prawie tysiąc kilometrów nad wrogim terytorium, z kolei żadna inna broń nie wchodziła w grę jeśli chodzi o połączenie siły niszczącej i precyzji ataku. Skupiono się więc na nie mniej ważnych elektrowniach wodnych na Jeziorze Ładoga. Jak zawsze jednak kiedy myśliciele z dowództwa SS wtrącali się w sprawy wykonania operacji zleconych KG200, a bywało tak niestety często, operacja ta zakończyła się fiaskiem. Akcję miały wykonać zespoły Mistel pod osłoną nocy lecąc na minimalnej wysokości w celu uniknięcia przechwycenia; jednostka miała dobrze opanowane tego typu ryzykowne loty, i akcja taka miała dużą szansę powodzenia. Jednak odgórnie w kierownictwie SS zapadła decyzja o wykorzystaniu specjalnie skonstruowanych min pływających, tzw. Sommerballon. Samoloty KG200 zrzuciły w wyznaczonym rejonie miny, mające w założeniu dopłynąć z nurtem do tam i po zmieleniu przez turbiny elektrowni eksplodować. Nie trzeba być specjalnie rozgarniętym by przewidzieć że zanim miny mogły dostać się do turbin musiały przedostać się przez wiele zabezpieczeń, na których wszystkie zostały „odcedzone”. Akcja zakończyła się fiaskiem, a braki paliwowe i sytuacja na froncie zmusiły realizujące operację bazy na froncie wschodnim do odwrotu. Szansa wykonania ataku na podmoskiewskie centrum energetyczne, na które KG200 ostrzyło zęby od dawna, ostatecznie przepadła.

nasze Mosquito i Spit :)


Operacji Żelazny Młot omal nie wskrzeszono w styczniu 1945, i mógł to być to jeden z momentów który zaważyłby na powojennym obrazie świata. W obliczu totalnej przewagi Armii Czerwonej, zastępującej wybite dywizje szybciej niż Niemcy byli w stanie strzelać, narodził się dramatyczny pomysł na uratowanie Niemiec przed całkowitą klęską. Za pomocą zmasowanego ataku wszystkich dostępnych Misteli na kluczowe sowieckie fabryki zbrojeniowe Niemcy mieli nadzieję na przynajmniej chwilowe ograniczenie zaopatrzenia dla nacierającej armii sowieckiej, co umożliwiłoby zatrzymanie jej ofensywy, a po jakimś czasie i wyczerpaniu bieżących zapasów zmuszenia Rosjan do odwrotu. Wtedy z terenu Węgier miałoby nastąpić kontruderzenie które zepchnęłoby sowietów do Bałtyku, a ostateczne wbicie klina pomiędzy pozbawionych zaopatrzenia żołnierzy a ich zaplecze spowodować odcięcie tym samym całego frontu od dostaw. Tym samym Niemcy chcieli ustabilizować front wschodni i przejść do kontrofensywy, a wtedy podjąć z aliantami rozmowy pokojowe i doprowadzić do zawieszenia broni. Plan Szefa mógłby być nawet realny, gdyby nie było Szefa. Być może, jeśli udałoby się wreszcie komuś go odstrzelić, razem z Meyerem, Heinim i całą resztą tych opętanych wspólną ideą debili, alianci zgodziliby się na takie rozwiązanie, w obliczu strat jakie mogłyby zadać im racjonalnie zastosowane technologie Wunderwaffe. Wszelkie gdybania brutalnie jednak przerwał amerykański samolot rozpoznawczy, który wykrył koncentrację przygotowujących się do tej operacji zestawów Mistel w bazie w Rechlinie. Wkrótce samoloty 8AF USAAF dosłownie wybombardowały cały Rechlin z wojny, tym samym kończąc definitywnie operację Żelazny Młot zanim jeszcze się rozpoczęła.

Stirling z naszej kolekcji

Werner Baumbach dopiero 1 marca dostał od Hitlera oficjalnie wolną rękę na robienie tego, co i tak od dawna robił po swojemu, z zaleceniem spowolnienia ruskiej ofensywy. Wehrmacht już nie nadążał spieprzać przed bezkresnymi watahami kałmuków i innych skośnookich i śniadych typowych czerwonoarmistów dowodzonych przez błyskotliwych oficerów (ich rola była szczególnie ważna, bowiem jak z historii i opowiadań wiadomo często byli jedynymi ludźmi w grupie którzy rozumieli po rosyjsku). Nie zastanawiając się długo, Baumbach wykonał telefon do bazy Olga by „ktoś wyskoczył i coś zrobił”. Sytuacja była o tyle trudna że w tym czasie nie istniało już coś takiego jak rozpoznanie, i akcję wykonano trochę na żywca, ale dla ludzi w KG200 była to typowa, nudna sytuacja ciągnąca się jak brazylijski serial. Wysłano samolot, którego załoga zobaczyła w Zgorzelcu wąskie gardło w ciągnącej fali sowietów: most na Odrze. Odra to rzeka na tyle duża że się jej nie przeskoczy, most pontonowy tez trzeba zrobić solidnie, czyli nie z marszu, a wobec braku innych przepraw w pobliżu ocalałe z wojennej zawieruchy mosty w Zgorzelcu stanowiły element o znaczeniu strategicznym dla postępu ofensywy. Położono więc wstępnie celem wyjaśnienia sytuacji rakietę Hs-293 na jednym z nich, a dwa dni później wystartowało pięć Misteli. Rosjanie próbowali być sprytni i mosty w tym czasie były już obsadzone przez artylerię przeciwlotniczą, ale załogi KG200 były jeszcze sprytniejsze bo przed zespołami Mistel leciało kilka samolotów Ju-188 z rakietami Hs-293 którymi zaczęły one okładać właśnie stanowiska przeciwlotnicze. W efekcie zanim ktokolwiek się połapał co się dzieje, mostów już nie było. Takich akcji, w tej okolicy jak i na zachodnim froncie (mosty na Renie, tunele) było oczywiście o wiele więcej, tak że Niemcy zdążyli złapać drugi oddech, ale oczywistym było że to niczego nie zmienia poza odroczeniem powstania NRD. Od tego miejsca zaczyna się też dramatyczny koniec opowieści o KG200.


Garbusek trafił się chłopakom odrobinę podarty, ale darowanemu się w zęby nie zagląda, nie?

latająca ogrodowa pergola do bluszczu: Vickers Wellington

Prawdopodobnie zdaniem Hitlera pułkownik Baumbach miał powstrzymać sowietów i odrzucić ich co najmniej do Kaukazu, dlatego też z polecenia Szefa tego wybitnego znawcę rzeczy dziwnych i ulotnych oraz specjalistę od zadań niemożliwych do wykonania odsunięto od dowodzenia. W tym czasie postępy frontu z obu stron były już nie do opanowania i powstrzymania, i rozpoczęła się wielka ucieczka z zagrożonych baz. Początkowo wiele załóg transportując cały swój ocalały dobytek własnymi maszynami i niszcząc to czego nie można było zabrać zgrupowało się na leśnym lądowisku w okolicach Stuttgartu, stamtąd wkrótce przebazowano się do Monachium, na lotnisko zbombardowanej fabryki Dorniera. Wśród gruzów i ruin udało się ukryć resztki sprzętu i ustanowić ostatnią stałą bazę z której wykonywano loty transportowe tajemniczych ładunków i ważnych osób w nieznane do dziś miejsca; tu urywa się m.in. ostatni znany ślad jednej z Wunderwaffe, tzw. „dzwonu”. 25 kwietnia 1945 zrujnowane centrum dowodzenia operacji KG200 zamaskowane w zniszczonej fabryce Dorniera opuścił jej ostatni dowódca, zastępca płk. Baumbacha, P. Stahl. Postać enigmatyczna i zagadkowa, na pewno profesjonalista, prawa ręka Baumbacha (który i tak cały czas był na miejscu). Ostatnim rozkazem było zwolnienie wszystkich ze służby i polecenie ratowania się na własną rękę. Dokumenty spalono, sprzęt zniszczono, część personelu w cywilnych ubraniach bez dokumentów przebiła się do amerykańskich stref okupacyjnych, pozostali na ocalałych maszynach odlecieli do okrążonej już bazy Olga dostarczając odciętym kolegom resztki zaopatrzenia i ostatnie rozkazy. W tym czasie tylko Olga działała jeszcze, pozostałe bazy już nie istniały a ich personel albo przebijał się do Niemiec albo zasilił inne rozpaczliwie walczące w okrążeniu pułki albo po prostu zaginął. Co ważne, wszystkie dokumenty zniszczono, i nie wiadomo zbyt wiele o tych bazach, choć wiadomo na pewno że wykonywały one loty do Grecji, Włoch, Transjordanii (Palestyny), Persji i daleko w głąb ZSRS oraz Afryki.


Pierwotnie był to najpawdziwszy Spitfire. Ucierpiał jednak nieznacznie po czołówce z parowozem.

ie lotnisko w Połtawie, gdzie zgrupowane były samoloty Boeing B-17 oczekujące na odlot z powrotem do swoich baz; zniszczono wtedy kilkadziesiąt maszyn a setki uszkodzono, i była to największa jednorazowa strata USAAF w historii wojny) trafili m.in. do Rodezji, a poszukiwania zakończyli w latach osiemdziesiątych gdy okazało się że człowiek ten zmarł jako obywatel Szwajcarii.
Ostatnią w miarę zorganizowaną akcją przeprowadzoną przez pilotów KG200 było systematyczne niszczenie mostów i wszelkich przepraw na ostatnich naturalnych rubieżach obronnych jakimi były rzeki, szczególnie Odra i Nysa. Loty te wykonywano do wyczerpania zapasów specjalistycznego uzbrojenia. Po upadku bazy Olga poszczególni piloci rozproszyli się wraz z personelem i sprzętem po różnych polowych bazach, z których większość nawet nie miała nazwy, i KG200 praktycznie przestała istnieć bowiem poszczególne załogi działały odtąd w całkowitej izolacji i braku łączności z resztą grupy czy dowództwa. Loty wykonywano aż do utraty maszyn (rzadziej) bądź do wyczerpania zapasów (przeważnie). Ostatecznie załogi i technicy wysadzali bazy i sprzęt w powietrze a następnie przebijali się do amerykańskich stref okupacyjnych, w cywilnych ubraniach i z fałszywymi dokumentami. Tam znikali w tłumie innych żołnierzy. Nikt naprawdę nie może powiedzieć jak wyglądały ostatnie chwile polowych baz KG200- Olga, Carmen, Toska, polowych lądowisk czy centrali (już w Monachium); po ich działalności nie pozostał praktycznie żaden ślad.


Reichenberg V1 - model wyposażony w system naprowadzający.


Luftwaffe w 1945 roku. Pomysł powstał w głowie pilota szybowcowego, weterana desantu na fort Eben Emael w czasie kampanii francuskiej. Pilot ten prawdopodobnie w czasie tamtego lądowania uderzył się w główkę o kabinę swego DFS-230, i taka mu koncepcja zaświtała żeby wysyłać pilotów samobójców do ataków na wybrane cele. Na hasło nabór ochotników do jednostki do zadań specjalnych zgłosiło się parę tysięcy ludzi latających dotąd w lotnictwie transportowym (w tym byłe załogi He-111Z i weterani desantu na Kanał Koryncki na DFS 230), ale kiedy się okazało o co chodzi, większość kandydatów nie wyraziła ochoty na tak głupie zakończenie życia i w efekcie do IV./KG 200 na przeszkolenie trafiło jedynie około 70 osób. Szybowcowy Ośrodek Doświadczalny w Ainring w tym czasie przygotował konstrukcję V-1 limited edition dla amatorów mocnych wrażeń (Fieseler Fi-103) i wszystko było by super, gdyby nie sam stosunek personelu KG200 do tego pomysłu. W efekcie próby przeciągały się w nieskończoność, przesuwano wszelkie możliwe środki z tego programu na zespoły Mistel (które zastosowano z o wiele lepszym skutkiem, choćby przeciw alianckiej żegludze), i w 1945 roku sprawa stanęła na skierowaniu do akcji z wykorzystaniem Fi-103 wyłącznie ochotników w pełni przekonanych o słuszności tego pomysłu. Wcześniej, załogi które przybyły na wezwanie, ale nie chciały stać się mięsem armatnim, zasiliły rozbitą na froncie III./KG66, a najlepsi pozostali w II./KG200. Jako uzupełnienie programu IV./KG200 w umysłach hitlerowskiego kierownictwa zdążyła powstać jeszcze koncepcja wykorzystania skazańców i nieuleczalnie chorych do poprowadzenia Fi-103, ale podobnie jak wiele innych genialnych posunięć niemieckich decydentów także ta koncepcja upadła.
Wyszkolono ostatecznie ponad stu młodych i dynamicznych kierowców Fi-103 (Reichenberg IV), przeważnie odmóżdżonych ideologicznie nastolatków z Hitlerjugend, podsyłanych odgórnie przez organizację dr. Goebbelsa, i rzeczywiście po szkoleniu potrafili oni zapewne wylądować dosłownie w miejscu, ale ich umiejętności na szczęście dla nich nie zdążyły być sprawdzone w praktyce. Aliantom raczej by to nie przeszkodziło na co wskazuje praktyka bombardowania Londynu czy Antwerpii o wiele skuteczniejszymi V-2 i mizernym wpływie tego działania na morale i losy wojny wobec gigantycznych nakładów na to poniesionych.


Przy zakupach B-17 na szczęśliwych nabywców czekały od czasu do czasu
promocje w postaci dorzucanego w komplecie "dzbanka".

Podnajęty od Reki jego policwagen - odmalowany z okazji Międzynarodowego Dnia Przechodnia.

Aby opowieść ta była w miarę dostępnych choć skromnych możliwości kompletna, trzeba jeszcze wspomnieć o pozostałych dwóch Grupach, 3 i 4, które pozostały tylko w planach. Grupa III/KG 200 to znany temat torpedowych Fw-190 testowanych na Babich Dołach w Gdyni, ale ponieważ cały program się ostatecznie upadł, piloci niedoszłego III./KG 200 zasilili grupę SG5, wykonującą na kilku poskładanych Focke-Wulfach loty osłonowe w czasie nocnych startów i lądowań swoich kolegów z innych eskadr KG200. Wszystkie te samoloty z czasem zostały rozbite w kraksach związanych z nocnymi operacjami. Nieciekawą sławę miał zdobyć natomiast IV./KG 200, czyli grupa ostatecznego rozwiązania kwestii nadmiaru pilotów w
Chyba najciekawszym fragmentem historii KG 200 są operacje drugiej eskadry, wykonywane w strefach przyfrontowych, w warunkach „Polak potrafi”. Lotniska wykorzystywane do akcji w ciągu dnia wyglądały na zrujnowane i zdemolowane, nie wzbudzając zainteresowania lotnictwa przeciwnika, włącznie z wrakami wystawianymi na zaoranym pasie. Lotniska te przeważnie były w pobliżu lasów, w których stały zamaskowane baraki, warsztaty i samoloty. Z czasem coraz częściej w ogóle nie były to lotniska tylko leśne lądowiska. Starty często wykonywano na przełaj, ma uprzednio przygotowanym kierunku startu, oczywiście przeważnie w nocy i niekoniecznie przy księżycu i ładnej pogodzie. Z powodu braku oświetlenia i lataniu na tzw. reflektor, czyli włączany przez „obsługę naziemną” na końcu przecinki tuż przed lądowaniem/startem reflektor kierunkowy dużej mocy wskazujący kierunek lądowania/startu w swoim kierunku, bardzo częste były kraksy, w których tracono cenny czas i samoloty, a czasem także bezcenne załogi.


Tutaj nie mam doprawdy co napisać. Mocne rzeczy i tak bronią się same...

Takich samodzielnych stacji operacyjnych KG 200 było kilka. Te o których wiadomo to Carmen w północnych Włoszech, operująca w zachodnim rejonie Morza Śródziemnego, północnej i zachodniej Afryce, Olga wykonująca loty nad terenem zachodniej Europy, Anglii, Irlandii i Islandii (tajna baza meteo i nasłuch), oraz Klara i Toska operujące na całym froncie wschodnim oraz dalej poza nim. Wszystkie te bazy pełne były kaskaderów i prowadziły swą własną prywatną wojnę, ale tylko o bazie Olga wiadomo coś więcej niż to że była. Dowódcą był P. Stahl, facet który w zimie 1942 wykonywał misje z zaopatrzeniem dla fińskiego oddziału rozpoznawczego działającego w odcięciu na terenie ZSRS ponad 1000 kilometrów za linią frontu (ostatnio pojawiła się na naszym rynku księgarskim jego słynna książka, z której nic nie wynika i nie należy się nią podniecać, być może zresztą powstała ona dla odwrócenia uwagi od pewnych kwestii). Załogi z bazy Olga organizowały transport i logistykę akcji mającej na celu zabójstwo Churchilla, ostatecznie zamordowano omyłkowo jego sobowtóra (to śliski temat, nie wiadomo czy Anglicy wystawili Niemcom sobowtóra, czy był to przypadek, czy zwykłe nieporozumienie. Cała akcja do dziś jest utajniona i nawet nie wiadomo oficjalnie czy miała rzeczywiście miejsce). Jedyny zapis o bazie Olga jaki wydostał się na światło dzienne mówi o bazie zamaskowanej w lesie, polanach na których parkowano samoloty i je obsługiwano oraz o przecince wykorzystywanej jako pas startowy i sześciu Ju-188 oraz dwóch Do-288 (zdobyczne Boeing B-17).


Łącząc brutalną siłę i bezwzgledny potencjał bojowy, PWS stanowił wyzwanie
nawet dla spotykanych w kg200 pilotów z włosami na klacie.


Całość gdzieś pod Frankfurtem nad Menem. Baza „żyła” wyłącznie nocą, całkowicie panujący w powietrzu alianci nigdy nie wykryli jej istnienia, mimo iż las był podejrzany od pewnego czasu i latające tuż nad koronami drzew alianckie samoloty szturmowe Hawker Typhoon wielokrotnie okładały las rakietami. Wspomniany już P. Stahl, którego wspomnienia przytoczył swego czasu Andrew J. Swanger w doskonałym artykule w miesięczniku „World War II” z września 1997, mówi wprost o maskowanych siatkami ścieżkach wytyczonych pomiędzy drzewami i systemie tuneli pod polanami i przecinkami w tajnej bazie pod Frankfurtem. Niemal na pewno chodzi tu właśnie o Olgę. Olga realizowała najczęściej przerzut agentów do wyzwolonej już Europy i Wielkiej Brytanii, zazwyczaj na spadochronach. Doświadczalnie stosowano także inne kaskaderskie techniki zrzutu, z których przyjęła się m.in. technika polegająca na zrzucie specjalnie opracowanego kontenera o bardzo lekkiej konstrukcji (metalowy szkielet pokryty sklejką) zawierającego w sobie trzech agentów i ich wyposażenie. Ciekawostką może być fakt, że agenci przeważnie byli szkoleni w pewnym górskim schronisku w Karkonoszach podległym bezpośrednio pod ponurej sławy Urząd Bezpieczeństwa Rzeszy, do którego można było dojechać tylko kolejką linową i ochraniany przez SS.

Grupa kilku przemiłych panów chowająca się przed deszczem.

Innym rodzajem zadań były loty z zaopatrzeniem dla niemieckiego ruchu oporu i agentów, często w dość karkołomnych warunkach- w całkowicie opanowanej przez aliantów strefie powietrznej i w nocy. Zdarzało się że załogi wykorzystywały alianckie stacje naprowadzania pod pozorem zagubionej brytyjskiej załogi nocnego bombowca lub przyłączały się do zdemolowanej wyprawy bombowej wracającej znad Niemiec jeśli nie było jeszcze zbyt jasno. Jeśli było widno, stosowano dość ryzykowną taktykę wykorzystywania zdobycznych samolotów alianckich które udając uszkodzone próbowały się przebić do własnych, alianckich pozycji. Co najmniej dwukrotnie zaatakowane i zestrzelone zostały w ten sposób alianckie bombowce B-17 (które nierozważnie bądź z przyczyn technicznych odłączyły się od formacji) przez udającego uszkodzenia niemieckiego B-17 kryjącego się wśród innych maruderów alianckiej wyprawy w drodze do swojego celu. Zbyt mało jest wiarygodnych danych by móc z całą odpowiedzialnością stwierdzić czy było to działanie samo w sobie celowe czy też wykorzystano tylko nadarzającą się okazje w zamieszaniu atakowanej przez myśliwce formacji, faktem jednak jest że Niemcy prawie zawsze mieli aktualne na dany dzień przelotu malowanie konkretnej grupy bombowej, włącznie z tym że należący do KG200 Consolidated B-24 znaleziony w zdobytej bazie w Brandis miał wymalowany nawet numer seryjny innego Liberatora którego nosił malowanie.


Ten erwudziak odbywał loty łącznikowe w trudnych, północnych warunkach. Uwagę zwraca
arktyczny kamuflaż i tuningowane ciemne szyby w przedziale dla Vip'ów.

Na pewno KG200 używała co najmniej pięciu B-17F i prawdopodobnie dokładnie dwóch B-17G. Były to: B-17F "Wulf Hound", B-17F "Flak Dancer", B-17F "Down and Go!", B-17F "Miss Nonalee II", B-17F "Phyllis Marie", B-17G "?", B-17G "?" (te ostatnie bazowały w Wackersleben). Pierwszą fortecę Niemcy zdobyli 12 grudnia 1942 roku (to właśnie dzięki jej testom w Rechlinie powstała taktyka atakowania formacji Combat Box od czoła, gdzie jak się okazało „Królowe Nieba” były całkowicie bezbronne wobec atakujących z różnicą prędkości około 1000 km/h myśliwców. Rzeź pilotów, bombardierów i nawigatorów wymusiła pospieszne wprowadzenie, kosztem pogorszenia parametrów, wersji B-17G). Pierwszą fortecę w KG200 utracono 15 maja 1944 roku, a drugą 27 lipca w niejasnych okolicznościach (cel misji znał tylko nawigator i centrum operacji; jeśli samolot nie wrócił, nawet macierzysta baza mogła nie wiedzieć w jakim rejonie spadła maszyna). 19 listopada bardzo ciężko uszkodzona kolejna forteca z trudem dociągnęła do Rechlina. 9 lutego 1945 nad granicą hiszpańsko-francuską eksplodował w powietrzu kolejny niemiecki B-17, wysadzony przez agenta-samobójcę, jednego z dziesięciu innych wiezionych pasażerów. W jednym z ostatnich epizodów lotów KG200, już spod Stuttgartu, wracający z misji zrzutu 9 agentów (w trzech kontenerach z wyposażeniem) B-17 został poważnie uszkodzony przez nocnego Mosquito. Załoga opuściła samolot który rozbił się doszczętnie. Ostatnią misję z użyciem B-17 wykonano 2 maja 1945.

a powiadają że to nazywa się Zlin 526F

Jednym z bardziej znanych samolotów B-17 w KG 200 był "Phyllis Marie", który udanie lądował przymusowo na polu w Vaerlosen w Danii po tym jak został ostrzelany 4 lub 8 marca 1944r. nad Werben w Niemczech. Samolot podniesiono i korzystając z bogatego zaplecza części zamiennych (które codziennie dosłownie spadały Niemcom z nieba) maszynę doprowadzono do stanu wyjściowego. Samolot ten jest jedną z bardziej znanych maszyn KG 200 z tego prostego powodu, że zachowały się jego zdjęcia, czyli coś w przypadku samolotu latającego w tej jednostce bardzo rzadko spotykanego. Inną ciekawą cechą tej maszyny było pozostawienie jej w stanie niemal oryginalnym (poza transponderami), włącznie ze wszystkimi karabinami Browning M2. Było to rzadko stosowane rozwiązanie z powodu notorycznych problemów z oryginalną amunicją do nich, której często nie można było dostarczyć z miejsca gdzie została zdobyta do oddalonych jednostek na czas. Niemcy przeważnie w miejsce oryginalnych M2 montowali własne Rheinmetall MG 131. 4 maja 1945r. samolot ten porzucony na opuszczonym lotnisku w Altenburgu został odnaleziony przez amerykańską piechotę i wkrótce zabrany przez jakichś pilotów w niewiadomym kierunku. Był to jedyny poniemiecki B-17 jaki nie wpadł w ręce sowietów. Prawdopodobnie został potem rozebrany na części przez techników Intelligence Service, ale gdzie i co dalej nie wie nikt. Wiadomo że samolot ten zanim przejęli go Niemcy wykonał 36 misji bombowych w 568 eskadrze 390 grupy bombowej w 13 skrzydle bombowym 8 armii powietrznej, i pochodził ze 115 serii produkcyjnej. Miał numer seryjny 42-30713 i został wyprodukowany bezpośrednio w macierzystych zakładach Boeinga w Seattle. Najlepszy numer jaki wykonano w tym samolocie miał miejsce 20 grudnia 1944 roku, kiedy to samolotem tym przerzucano sześciu agentów z Krakowa do Odessy. W chwili zrzutu jeden z agentów okazał się być agentem podwójnym i przed skokiem wrzucił do samolotu granat ręczny. Jeden ze strzelców pokładowych który zabezpieczał zrzut rzucił się własnym ciałem na granat a następnie wyrzucił go przez szeroko rozwartą komorę bombową. Granat eksplodował w powietrzu chwilę później i niegroźnie uszkodził drzwi komory bombowej. Po tym (nie pierwszym) wydarzeniu do końca lotów operacyjnych wszystkie załogi KG200 transportujące agentów przez całą drogę trzymały ich na muszce broni osobistej. Zdarzało się też że w locie załogi usypiały swoich pasażerów i zrzucały ich nieprzytomnych, szczególnie w misjach nad Związkiem Sowieckim (spadochrony otwierały się samoczynnie).


Obdarzona niezwykłym wdziękiem Phyllis&Marie

W czasie działań wojennych Niemcy zdobyli w stanie zdatnym do lotu dobrze ponad sto sowieckich samolotów szturmowych Iliuszyn Ił-2 różnych wersji. Poza lotami testowymi nigdy nie były wykorzystywane, nawet w celach szkoleniowych, jako uznane za samoloty niebezpieczne. Większość z nich posłużyła za cele ćwiczebne ma poligonie bazy doświadczalnej w Rechlinie, gdzie KG200 była stałym bywalcem, pozostałe samoloty trafiły na wystawy zdobycznego sprzętu. Ani Finowie, ani Madziarzy, ani Słowacy nie chcieli ich za darmo. Samoloty te nie trafiły ostatecznie nawet do sławnej piątej eskadry KG200, gdzie wykonano na nich loty próbne, z uwagi na niespełnianie przez nie żadnych niemieckich norm stosowanych w lotnictwie, zarówno w zakresie osiągów, jak i bezpieczeństwa pilotażu. Węgrzy w miejsce oferowanych za darmo Iłów zakupili ostatecznie samoloty Junkers Ju-87. Być może jednak zaważyły względy polityczne, bo jeden i drugi samolot był tak samo bezcelowy w realiach braku panowania w powietrzu pod koniec wojny.


Erwudziaka używano dla oszacowania odwagi świeżo wcielonych pilotów pułku.
Najodważniejsi potrafili doń podejść na dystans poniżej metra.


Wykorzystywane w pułku samoloty były rozmaitego pochodzenia i typu. Nierzadko KG 200, a szczególnie jej piąta eskadra (czyli pierwsza w II./KG200) używała samolotów zdobycznych. Jedynie jednosilnikowymi myśliwcami, zazwyczaj Supermarine Spitfire, zarządzała jednostka znana jako Rosarius Zirkus (Cyrk Rosariusa; nazwa pochodzi od połączenia nazwiska jej twórcy i dowódcy z tym co tam się działo). Od 12 czerwca 1943 roku do końca wojny przez KG200 przewinęły się następujące typy maszyn na pewno: B-17, B-24, P-47, P-51, P-38, Avro Lancaster, DH Mosquito, Typhoon i Spitfire, oraz Pe-2 i co najmniej jeden typ Jaka-9 znaleziony w zdobytym Peenemunde przez Sowietów. Kolekcję uzupełniały Arado Ar-96, Ar-195, Ar-232, Blohm & Voss B&V-138, B&V-222, Dornier Do-217K, Focke-Wulf FW-190F-8, FW-200, Fieseler Fi-103, Gotha Go-242, Heinkel He-115, He-177, Junkers Ju-52, Ju-86R, Ju-88 / Ju-188, Ju-90, Ju-252, Ju-352, Ju-290 / Ju-390 oraz zespoły Mistel. O tych samolotach wiadomo, są zdjęcia. Na pewno używano także innych maszyn, zależnie od potrzeb, więc jeśli gdzieś ktoś widział UFO z rejestracją KG200: A3 +... , to się nie należy dziwić.

maluszek: Ju 390

Powyższy nie porusza nawet częściowo tematu o którym próbuje traktować, z bardzo prozaicznego powodu. Nie wiadomo do dziś bardzo wielu rzeczy na temat KG200, i prawdopodobnie nie dowiemy się tego nigdy. Tajemnice dotyczące KG200 więcej niż prawdopodobnie sięgają najwyższych szczebli władzy i polityki każdej ze stron konfliktu, jest wielce prawdopodobnie że pewne działania tej jednostki miały wpływ na to kto dziś mieszka w jakich granicach i w jakim systemie gospodarczo-politycznym utkwił jego kraj po wojnie. Nie wiadomo nic o lotach ostatnim ocalałym Ju-390 z różnymi osobami i skrzyniami "bez napisów" z Pragi do Bodo w Norwegii jeszcze w maju 1945 roku, o przelotach BV-222 na Spitsbergen, o wyprawie Ju-290 do Chin.
O lotach do podziemnej bazy U-Bootów na Grenlandii gdzie mieli prawdopodobnie schronić się ci którym nie udało się przebić do Norwegii (szlak północny) lub Hiszpanii (szlak południowy) w drodze do Ameryki Południowej i czekając tam na jakiś okręt podwodny których kilka wahadłowo kursowało z pasażerami i ładunkiem w poprzek Atlantyku; od tamtych czasów do dziś bazę tę wykorzystują Amerykanie (nazywa się "Thule" i nadal nie ma jej na mapach) i niekoniecznie chcą tam kogokolwiek wpuścić. Wielu wybitnych techników, pilotów i ludzi, często powiązanych z KG200, brało udział w tuż-powojennej eksplozji przemysłu lotniczego Hiszpanii, Argentyny, Brazylii czy Pakistanu (nieco później). Oczywiście wielu z nich trafiło do USA (początki Skunk-Works i próby programu Bell X-1) oraz ZSRS; o ile jednak w Stanach z czasem mieli oni status gości rządu i przebywali na podobnych (formalnie nielegalnych) zasadach jak np. A.Einstein (sic!), to "nieco" gorzej mieli ci wykorzystywani przez obrońców światowego pokoju i postępu w ZSRS (np. półsamobójcze loty na poskładanych Ju-287, DFS-346 czy He-162). Co ciekawe ostatni pozostali przy życiu technicy, inżynierowie i piloci których sowieci złapali albo których dostali w prezencie na mocy specjalnego tajnego porozumienia od rządu amerykańskiego, powrócili do Niemiec dopiero za kanclerza Adenauera (tak jak m.in. Erich "Bubbi" Hartmann). Ilu pozostało w świńskim raju na zawsze nie dowiemy się już nigdy. Zdecydowana większość z nich, z personelem naziemnym najniższego szczebla włącznie, tajemnicę KG200 zabrała ze sobą do grobu