|
Początek lat trzydziestych. Niemcy rosną
w siłę, weimarski porządek Europy pęka w szwach. Polska, jeden z
potencjalnych kierunków zainteresowań Niemiec, na ich oczach rozpoczyna
drogę która może ją doprowadzić do pozycji lokalnego mocarstwa.
Na Śląsku, który Niemców w tym czasie najbardziej interesuje, powstaje
linia bunkrów Śląskiego Obszaru Warownego (do podziwiania do dziś,
o ile zwierzęta w dresach przepuszczą) wyraźnie mająca dać do zrozumienia,
że Polska o tym kierunku także myśli poważnie. Powstaje potrzeba
rozpoznania tego terenu, jak zresztą wielu innych obiektów militarnych
w Europie, ale jest to niemożliwe; Luftwaffe ma jeszcze spętane
umowami skrzydła. Abwehra jest bezsilna; nie wszędzie można wejść
i zrobić sobie pamiątkowe zdjęcie na tle wojskowej bazy. Wtedy pojawia
się człowiek z ideą: płk. Teodor Rowehl, pilot rozpoznawczy z okresu
Wojny Światowej, rozpoczyna loty rozpoznawcze w specjalnie przygotowanym
i wyposażonym w ukrytą aparaturę fotograficzną samolocie cywilnym
wykonując loty turystyczne i pasażerskie po Europie. Trasy przelotów
zawsze przebiegają nad ważnymi instalacjami przemysłowymi i wojskowymi.
W tym okresie nie istnieje jeszcze wyraźnie pojęcie korytarza powietrznego,
a kontrola lotów to Hansie na wieży sprawdzający kierunek wiatru
i walczący z lampowym nadajnikiem radiowym o choćby jeszcze jeden
kilometr zasięgu, oraz pani Hilda informująca pasażerów przed barakiem
lotniska przez tubę że "przylot numer 13 z powodu dwutygodniowego
opóźnienia uznaje się za zaginiony i nieważny. Kasa zwraca za bilety".
|
|
|
|
To był początek lat `30, ale wyniki lotów były tak dobre że akcję
tę prowadzono do 1934 roku. W końcu jednak nasilenie lotów i ich efektywność
sprawiły że utworzono regularną jednostkę rozpoznawczą Kommando Rowehl,
działającą na rozkaz i podległą bezpośrednio sztabowi adm. Canarisa,
szefa kontrwywiadu wojskowego odradzających się Niemiec. Czas płynął,
koszmar nazizmu opanowywał powoli coraz bardziej umysły Niemców. Rosną
lawinowo potrzeby rozpoznania wybranych kierunków nieuchronnego już
poszerzenia przestrzeni życiowej. W wyprowadzonej już z podziemia
i z dnia na dzień silniejszej Luftwaffe powstaje wydział V, zajmujący
się wyłącznie wywiadem lotniczym, kończąc tym samym nieprofesjonalną
i radosną twórczość pod prywatną egidą Abwehry. Czas już nie płynie;
on już pędzi: wybucha II Wojna Światowa. Powstają pierwsze profesjonalne
samoloty szpiegowskie, m.in. słynne wysokościowe samoloty Junkers
Ju-86R, rozpoczynające nową erę rozpoznania lotniczego. Loty z Krakowa
i Bukaresztu nad Podolem, Wołyniem i Ukrainą, tworzące mapy bezkresnych
stepów dla zwiedzających później te tereny niemieckich żołnierzy w
ramach Barbarossa Tour. Kolejne loty już ponad Afryką Północną, lub
dowolnym innym celem w ówczesnej zachodniej Europie.
Rozwój jednostki potoczył się jednak w innym kierunku. |
|
|
|
Szef, do spółki z Meyerem i wujciem Heinim
zaczynają powątpiewać w lojalność Canarisa (poniekąd słusznie, bo
Canaris nie był głupi, i widząc do czego doprowadzają niemiecki
naród Szef i jego koledzy, raczej nie był ich wiernym fanem). Efekt
mógł być tylko jeden- cała Abwehra była odtąd w niezdrowej konkurencji
z podległymi Himmlerowi SS i (pośrednio) SD, ze wskazaniem sympatii
władz na tych ostatnich. Nastąpił okres przesilenia i chudych miesięcy
dla pilotów do zadań specjalnych. Wtedy na scenie pojawia się kapitan
Karl Edmund Gartenfeld, specjalista od dalekodystansowych lotów
rozpoznawczych i nawigacji takich lotów (pięciogodzinny lot nad
oceanem w 1941-42 roku naprawdę nie był taki prosty jak dziś, jeśli
weźmiemy pod uwagę ówczesne wyposażenie). Ponadto człowiek ten miał
olbrzymie doświadczenie w lotach specjalnego przeznaczenia, np.
zrzutów agentów lub zaopatrzenia daleko na tyłach frontu, także
w warunkach obecności lotnictwa nieprzyjaciela. To właśnie Gartenfeld
doprowadził do stopniowej ewolucji grupy wysoce wyszkolonych pilotów,
pochodzących często z KG100 będącego w zasadzie protoplastą KG200,
w jedną całość; kiedy jednostka zmieniała nazwę na Gruppe Gartenfeld
było lato 1942 roku, ale do 1944 grupa rozrosła już do stanu 4 eskadr,
jako 2 jednostka doświadczalna (1 jednostką był KG101). Coraz mniej
wykonywano lotów szpiegowskich, ich miejsce zajęły loty specjalnego
przeznaczenia. Jednostka wchodziła w nowy rozdział jej historii,
ostatecznie zamykając spokojne czasy lotów rozpoznawczych.
|
|
|
Moje
ulubione zdjęcie tej maszyny. Wyjątkowo złapana w świetle dnia...
w wersji maksiarskiej, używanej w KG200, na grzbiecie bywały cztery
stanowiska,
plus wieżyczka ogonowa. Wąsy z przodu ostrzegały przed nocnymi Mosquito.
Uwagę zwracają silniki, BMW nie były normalnie montowane w tych samolotach
|
|
Fikcyjna
nazwa Kamp Geschwader 200 mająca sugerować normalne przeznaczenie
jednostki po raz pierwszy pojawiła się w rozkazie naczelnego dowództwa
dopiero 20 lutego 1944, w piśmie nakazującym oficjalnie utworzenie
jednostki która wcześniej co prawda niby była ale tylko nieformalnie.
W ramach tego oficjalnego rozkazu w marcu połączono ową 2 jednostkę
doświadczalną z oficjalnie istniejącą wcześniej 1 jednostką doświadczalną
zajmującą się rzeczywiście badaniami i próbami nowych typów samolotów.
Piloci KG 200 pochodzili głównie z KG 100, wcześniej wykonując tam
precyzyjne bombardowania za pomocą systemów X-Gerate w 1940r. nad
Anglią, a od 1943r. eksperymentalne loty z pociskami Hs-293, Fritz-X
i rakietami powietrze-powietrze oraz od 1944r. loty w zespołach Mistel.
W tym momencie po raz pierwszy pojawia się nazwisko ppłk. Werner Baumach.
Człowiek, który stanął na czele całego przedsięwzięcia cechował się
rozumem ponad ideologią, co przypłacił zresztą później stanowiskiem.
To z nim pracowali tacy ludzie jak Skorzenny, Student, a zapewne także
Rambo III i Terminator 2. Werner Baumbach podobnie jak gen. Student
miał bezwzględny posłuch, szacunek i podziw swoich ludzi, ale nie
wynikający ze strachu czy pruskiej dyscypliny, ile raczej charyzmy
jaką wokół siebie stworzył. W tym czasie Karla Gartenfelda zastąpił
mjr. Adolf Koch. Po zinwentaryzowaniu dobytku stan jednostki na starcie
stanowił 32 typy rozmaitych, często zdobycznych samolotów i 17 wysokokwalifikowanych
załóg oraz personel, wśród którego co drugi technik mógłby się nazywać
McGywer. Załogi stanowiły podstawę legendy KG 200, były rzeczywiście
doskonale wyszkolone w lataniu na wszystkim czego używano w jakiejś
rozsądnej ilości w Europie i ich straty w wypadkach były przeważnie
nie do odrobienia. Nigdy nie można jednak zapominać o personelu naziemnym;
bez tych ludzi, pracujących czasem w ekstremalnych warunkach, nie
byłoby niczego. Do czerwca 1944 tylko pięć nowych załóg dołączyło
do jednostki jako wystarczająco dobrych by je przyjąć. Jednostka sama
szkoliła, ale też sama wybierała kogo warto było szkolić. Ponadto
było już kilkadziesiąt kompletnych załóg wyszkolonych na wszystkich
typach dostępnych samolotów. |
|
|
Wypasiona
Ciotka Ju (Ju 352)- jedyny egzemplarz wyposażony na potrzeby KG200
w silniczki BMW
|
|
Równolegle cały czas, niezależnie
od zmian organizacyjnych, trwały loty szpiegowskie, zaopatrzeniowe
i doświadczalne. Przez cały czas jednostka nadal była utrzymywana
w tajemnicy, jako zwykły pułk, i rządziła się swoimi prawami. KG
200 wykonywał coraz więcej różnorodnych misji, zgromadził też w
końcu odpowiednią liczbę załóg by podzielić się na specjalizowane
oddziały, rozlokowane zależnie od konieczności prowadzonych działań.
Rozrzut ten obejmował dokładnie całą okupowaną Europę i Afrykę.
Nie istniały bariery odległości czy klimatu. Liczyło się tylko konkretne
zadanie.
1. Grupa, czyli I/KG 200, tradycyjnie pozostała jako obsługa działań
szpiegowskich i dywersyjnych, wożąc agentów bądź zrzucając im zaopatrzenie.
Pierwsza eskadra tej grupy specjalizowała się w lotach dalekodystansowych
(m.in. kwestionowane dziś jako niewiarygodne bezpośrednie loty wahadłowe
Ju-290 do okupowanej przez armię japońską Mandżurii ponad terytorium
ZSRS po metale szlachetne, m.in. wolfram). Z uwagi na wykorzystywanie
dużych samolotów przeważnie bazowała na dużych lotniskach, w Berlinie
lub Finow.
Druga eskadra obsługiwała dla odmiany operacje bliskiego zasięgu,
ale często w improwizowanych warunkach, z miejsc przygotowanych
np. na polanie w lesie parę kilometrów od frontu, a czasem na tyłach
wroga. To właśnie załogi tej eskadry tworzyły wysunięte bazy operacyjne,
takie jak Carmen czy Toska.
Trzecia eskadra grupowała pilotów morskich i była eskadrą transportową
i szkolną, wykonującą trudne nawigacyjnie loty nad otwartymi akwenami
wodnymi. Eskadra rozlokowana była głównie na bałtyckiej wyspie Rugia,
choć zależało to wyłącznie od chwilowych potrzeb (np. także należące
do 3 eskadry wodnosamoloty Heinkel He-115 operowały z bazy Rissala
w Finlandii, skąd po wystąpieniu Finlandii z koalicji z Niemcami
przerzucono je do bazy w Stavanger w Norwegii, a następnie do Danii.
Tylko te trzy wspomniane maszyny w samym czerwcu 1944r. przerzuciły
na terytoria wyzwolone przez aliantów i do Wielkiej Brytanii około
260 agentów, często dokonując klasycznych zrzutów na spadochronach
bądź wodując i wysadzając ich w łodziach, szczególnie jeśli miało
to miejsce u wybrzeży Szkocji. Od lipca 1944 do marca 1945r. przerzucono
jeszcze 600 agentów, w tej liczbie wiele kobiet). Pod koniec wojny
macierzysta baza eskadry przeniesiona została do Flensburga.
|
|
|
Bryka
do dalszych i wygodniejszych wojaży: Blohm&Voss 222 |
|
Jak już wspomniano, jednostka zajmowała się
dalekimi lotami transportowymi często nad morzem, więc w trakcie
tych lotów często korzystano z wolnych pilotów pochodzących z pozostałych
eskadr tak by mogli latać dla podtrzymania nawyków i doskonalili
się w lotach na nietypowych dla siebie samolotach. Samoloty trzeciej
eskadry były także stałym elementem bazy doświadczalnej w Peenemunde,
wiecznie coś ładując bądź wyładowując, a także przewożąc różnych
ludzi do i z Berlina na wszystkich możliwych kierunkach.
|
|
|
Do
24 - latający kajak dla agentów specjalnych |
|
I
kolejny, bardzo miły zresztą kajakowiec: Heniek 115 |
|
Agent
o kryptonimie „Vera” i dwóch mężczyzn opuszczają He 115
należącego
do 3 eskadry KG200 w drodze na brzeg. Wkrótce albo się komuś pogorszy
stan zdrowia,
albo coś wybuchnie... Heinkle zabierały maksymalnie pięciu pasażerów
i trzech członków załogi.
Tak wyglądał start większości operacji z serii Moewe, kiedy agentów
przerzucano
z Norwegii do wybrzeży Szkocji. |
|
Czwarta eskadra zajmowała się sprawami technicznymi,
zajmując się udoskonalaniem istniejących już maszyn i urządzeń oraz
testowaniem sprzętu zdobycznego. Ta eskadra grupowała najlepszych
wysokokwalifikowanych mechaników z całej KG 200, którzy obsługiwali
przechwycone alianckie samoloty używane w jednostce nie mając do
nich obsługowych instrukcji obsługi. Ludzie ci zajmowali się też
wdrażaniem uproszczeń i ulepszeń wynikających z frontowej eksploatacji
normalnych, standardowych maszyn niemieckich. Zadaniem tej eskadry
był też transport i renowacja przechwyconych bądź zestrzelonych
alianckich samolotów, które lądowały przymusowo i kwalifikowały
się do wykorzystania w pułku. Stała baza czwartej eskadry przez
długi czas mieściła się w Finow, a z ciekawostek: technicy eskadry
mieli własny samolot typu Tajfun (Messerschmitt Bf-108, nawet wtedy
rarytas) do lotów dyspozycyjnych, oraz Bucker Bu-181 Jungmann do
lotów przyjemnościowych. W końcu nie samą pracą człowiek żyje...
O skali zadań grupy świadczy fakt, że tylko pomiędzy czerwcem a
październikiem 1944 roku I./KG200 przerzucił 157 agentów w czasie
11 dużych operacji na froncie zachodnim w ramach centrum operacji
specjalnych KG200, a rozrzucone po Europie bazy polowe pułku wykonały
114 operacji specjalnych, w tym ataków na szczególnie ważne i trudne
cele.
|
|
|
"Wulf
Hound", nasza pierwsza B-17 i jej najczęściej katowane zdjęcie
z okresu prób w Rechlinie
|
|
2.
Grupa, czyli II./KG200, wykonywała loty rozpoznawcze o dużym znaczeniu/ryzyku,
rajdy komandosów, misje zakłócania i nasłuchu radarowego oraz misje
walki elektronicznej; generalnie II./KG200 bazowała w Dedelsdorf w
Niemczech, choć większość czasu spędzała na polowych lotniskach bez
nazwy. Początkowo były to dwie eskadry które wykonywały loty operacyjne;
pierwsza eskadra II./KG200 zazwyczaj stacjonowała w Burg, druga w
bazie doświadczalnej w Rechlinie, a trzecia była eskadrą treningową
dla II./KG200, analogicznie jak 3 eskadra dla I./KG 200; jej macierzystą
bazą także był ośrodek doświadczalny Luftwaffe, Rechlin. Od września
1944r. jedna z eskadr II./KG200 przeszła w gestię gen. Studenta i
jego spadochroniarzy, ponieważ i tak większość lotów wykonywała właśnie
na jego korzyść. Jednostka ta działała w ramach jednostki specjalnej
"Batallion Schäfer".
Te dwie grupy były jedynymi w pełni operacyjnymi grupami które zdążyły
powstać i zapisać swoje dzienniki bojowe, choć plany były większe. |
|
|
|
Niedościgły
symbol wdzięku i powabu: Liberator. Nie dawajcie wiary amatorom
uznajacym go za (niezawsze) latajacy akordeon. |
|
Jedną z niewielu znanych (a
przez to jedną z najbardziej znanych) operacji KG200 była operacja
Zeppelin. W połowie 1944 roku, gdy KG200 osiągnęła apogeum swojej
działalności i stanu sprzętowego, było już oczywistym że Niemcy
wojnę przegrywają. W obliczu tej defetystycznej propagandy wesołe
towarzystwo kierujące tysiącletnią Rzeszą ku jej świetlanej przyszłości
w Berlinie spłodziło ideę operacji Zeppelin, którą w lipcu do
KG200 dostarczył nie kto inny jak sam Ernst Kaltenbrunner, przemiły
jegomość w stopniu generała SS i prawa ręka Himmlera, odpowiadający
za wszystkie operacje specjalne Biura Bezpieczeństwa Rzeszy. Przyjechał
do centrum operacyjnego KG200 i zlecił przygotowanie logistyki i
organizację techniczną operacji. Operacja ta była tak prosta jak
sposób myślenia kierownictwa III Rzeszy; chodziło po prostu o uwolnienie
świata od konkurencyjnych wobec Szefa, nie mniej błyskotliwych pomysłów
wujaszka Joe. Niestety zasadniczą wadą komplikującą w poważny sposób
akcję był fakt iż Dżodżo siedział sobie w Moskwie, spory kawałek
od codziennie skracanego frontu, i bynajmniej nie był tam sam.
Problemem było już samo przerzucenie agentów, a dalej było tylko
gorzej. Do realizacji zadania wybrano czterosilnikowego Arado Ar-232B,
jako jedyny samolot mogący skrycie przebić się z ładunkiem tak daleko
w sowiecką przestrzeń powietrzną, pod samą Moskwę, i tam bezpiecznie
wylądować i wystartować w przygodnym terenie. Wersja Tatzelwurm`a
którą wykorzystano do akcji miała przezwisko stonoga z powodu
zastosowania wielokołowego (11 par) podwozia umożliwiającego operowanie
z nieutwardzonej nawierzchni.
|
|
|
Arado
232B - tzw stonoga. |
|
W burzliwą noc 5 września do samolotu wsiadło dwóch pasażerów w
radzieckich mundurach oraz załadowano ich bagaż; załoga tradycyjnie
była po cywilnemu. Cała operacja od samego początku skazana była
na klęskę, ponieważ w bezpośrednim otoczeniu Szefa działał sowiecki
agent (pomijając Stirlitza, bardzo prawdopodobne że był nim sam
Martin Bormann, prawa ręka Hitlera) i sowieci już czekali na miejscu
lądowania z baterią przeciwlotniczą i grupą agentów NKWD. Samolot
po drodze pobłądził, nad głównym lądowiskiem ostrzelała go bateria
przeciwlotnicza, i ostatecznie wylądował na lądowisku zapasowym,
którego sowieci nie znali. Postrzelany samolot rozbił się w czasie
lądowania i jego powrót stał się niemożliwy. Początkowo w centrum
operacji wobec braku łączności z załogą całą misję uznano za straconą,
jednak załodze udało się uruchomić radiostację i nadać meldunek,
że wszyscy są cali i zdrowi i akcja trwa. Ten meldunek oczywiście
poznali wkrótce także sowieci. Tymczasem załoga wysadziła samolot
w powietrze, i pieszo ruszyła z powrotem do Niemiec (podzielili
się; dwóm się to udało po kilku tygodniach, dwaj nie mogąc się przebić
przez front ukrywali się w Rosji do końca wojny), natomiast agenci
ruszyli w stronę pobliskiej Moskwy. Operacja Zeppelin zakończyła
się na przydrożnym posterunku kontrolnym, gdy jadący ukradzionym
motocyklem agenci nie potrafili wyjaśnić żandarmom jak to jest że
jadą w suchych i czystych mundurach w tak burzową noc i skąd mają
ponad czterysta tysięcy rubli w gotówce i złotych carskich monetach
oraz kilkaset pieczęci urzędowych i gotowych dokumentów in blanco.
Głupota wybranych do misji agentów była nie mniejsza niż ich mocodawców,
w efekcie plotka o zabiciu Stalina z czasem zatoczyła tak gigantyczne
kręgi że dotarła poprzez front z Berlina do Moskwy, i co ciekawe
nie była wcale dementowana.
|
|
|
„Upoprawniony”
politycznie Blenheim Mk IV |
|
Greif
z zamazanym numerkiem - to też nasze chłopaki:) |
|
Smutni
panowie pracujący w podziemiach Łubianki poszli jednak o krok dalej
i także skorzystali z usług KG200. Uprzejmie poproszeni niedoszli
zabójcy Stalina podali kody radiowe i szyfry za pomocą których w październiku
1944r. specsłużby Berii skontaktowały się z centrum operacji KG200
i podały się za prawdziwego niemieckiego agenta działającego na Białorusi,
który w właśnie niedawno został schwytany przez sowiecki kontrwywiad.
Podstawiony agent nadał informację o spotkaniu zaginionego oddziału
około 2000 niedobitków Wehrmachtu ukrywającym się na bagnach w okolicach
Bereziny, na wschód od Mińska, i próbujących przebić się na zachód.
Dowodził nimi płk. Scherhorn, a cała grupa kilka miesięcy wcześniej
miała wydostać się z okrążenia i odtąd przebijała się przez front.
Do kwietnia 1945 roku KG200 wykonywała regularne loty z zaopatrzeniem
dostarczanym we wskazane miejsca aby umożliwić rozbitkom powrót do
swoich. Cały czas akcję koordynował i zlecał loty wewnętrzny wywiad
SS Kaltenbrunnera i jemu podobnych półgłówków, zanim się wydało że
grupa Scherhorna składała się wyłącznie z niewielkiego oddziału NKWD
odbierającego zrzuty. |
|
|
Nie wszystkie
Ju88 osiągały 600km/h. Ten osiągał. Nasze chłopaki latali na najciekawszym
sprzęcie... |
|
Zestaw
argumentów zapamiętany zwłaszcza przez załogę pancernika Roma... |
|
Wypasiony
Juhas - również mało standardowy samolot z silnikami BMW. |
|
Przygoda
pilotów KG200, (jeszcze jako KG101) z zespołami Mistel rozpoczęły
się już na początku 1942 roku. Początkowo w ramach prób zespoły
te tworzyły Bf-109E i szybowiec DFS-230. Z czasem całe towarzystwo
trafiło do KG200. Plan zakładał początkowo użycie Misteli w zmasowanym
ataku na Scapa Flow, przy którym Pearl Harbor byłoby niewinną zabawą
żołnierzykami w wojnę na stole. Desant w Normandii uratował okręty
Royal Navy przed totalnym unicestwieniem, ale już w nocy 24 czerwca
1944 wyznaczono inny cel. Były nim okręty budujące sztuczny port
przeładunkowy na Zatoce Sekwany w Kanale LaManche dla zaopatrzenia
wojsk inwazyjnych. Jeden z Misteli spudłował, pozostałe cztery nie.
Siła eksplozji zatopiła kilkanaście statków. W KG200 zespołami Mistel
zarządzał płk. Joachim Helbig, jeden z najbardziej doświadczonych
pilotów Junkers Ju-88. Z tym facetem wiąże się także historia operacji
Żelazny Młot, która została opracowana w 1943 roku bezpośrednio
w RLM przez profesora Steinmanna. W ramach operacji miały być wykonane
precyzyjne uderzenia taktyczne Misteli na wybrane cele w Związku
Sowieckim o kluczowym znaczeniu strategicznym, co miało doprowadzić
do załamania sowieckiej ofensywy wobec sparaliżowania gospodarki
(taki sam plan obmyślili też Brytyjczycy, formując słynny z jednej
jedynej akcji dywizjon Dam Busters, który zaatakował anorektycznymi
Lancasterami wyposażonymi specjalne w bomby typu Walleye tamy na
Renie, co doprowadziło do zalania gigantycznych obszarów przemysłowych
Zagłębia Ruhry).
|
|
|
Tatka
i syn - zestaw rozrywkowy, który miał zamienić Scapa Flow w białą
plamę na mapie. |
|
Na tym laparchu numer
33 został zastąpiony nowszym - 21 |
|
Plan
zakładał atak na olbrzymie centrum energetyczne pod Moskwą, skupione
w jednym miejscu, i dostarczające osiemdziesiąt procent energii
elektrycznej wszystkich zakładów zbrojeniowych w Moskwie. Strzał
w ten zespół elektrowni byłby dla przemysłu okręgu przemysłowego
Moskwy zabójczy. Rozpoznanie wykazało jednak nierealność bezpośredniego
uderzenia nawet dla KG200. Mistele były zbyt powolne i niezwrotne
by przedostać się prawie tysiąc kilometrów nad wrogim terytorium,
z kolei żadna inna broń nie wchodziła w grę jeśli chodzi o połączenie
siły niszczącej i precyzji ataku. Skupiono się więc na nie mniej
ważnych elektrowniach wodnych na Jeziorze Ładoga. Jak zawsze jednak
kiedy myśliciele z dowództwa SS wtrącali się w sprawy wykonania
operacji zleconych KG200, a bywało tak niestety często, operacja
ta zakończyła się fiaskiem. Akcję miały wykonać zespoły Mistel pod
osłoną nocy lecąc na minimalnej wysokości w celu uniknięcia przechwycenia;
jednostka miała dobrze opanowane tego typu ryzykowne loty, i akcja
taka miała dużą szansę powodzenia. Jednak odgórnie w kierownictwie
SS zapadła decyzja o wykorzystaniu specjalnie skonstruowanych min
pływających, tzw. Sommerballon. Samoloty KG200 zrzuciły w wyznaczonym
rejonie miny, mające w założeniu dopłynąć z nurtem do tam i po zmieleniu
przez turbiny elektrowni eksplodować. Nie trzeba być specjalnie
rozgarniętym by przewidzieć że zanim miny mogły dostać się do turbin
musiały przedostać się przez wiele zabezpieczeń, na których wszystkie
zostały odcedzone. Akcja zakończyła się fiaskiem, a braki paliwowe
i sytuacja na froncie zmusiły realizujące operację bazy na froncie
wschodnim do odwrotu. Szansa wykonania ataku na podmoskiewskie centrum
energetyczne, na które KG200 ostrzyło zęby od dawna, ostatecznie
przepadła.
|
|
|
nasze
Mosquito i Spit :) |
|
|
Operacji Żelazny Młot omal
nie wskrzeszono w styczniu 1945, i mógł to być to jeden z momentów
który zaważyłby na powojennym obrazie świata. W obliczu totalnej
przewagi Armii Czerwonej, zastępującej wybite dywizje szybciej niż
Niemcy byli w stanie strzelać, narodził się dramatyczny pomysł na
uratowanie Niemiec przed całkowitą klęską. Za pomocą zmasowanego
ataku wszystkich dostępnych Misteli na kluczowe sowieckie fabryki
zbrojeniowe Niemcy mieli nadzieję na przynajmniej chwilowe ograniczenie
zaopatrzenia dla nacierającej armii sowieckiej, co umożliwiłoby
zatrzymanie jej ofensywy, a po jakimś czasie i wyczerpaniu bieżących
zapasów zmuszenia Rosjan do odwrotu. Wtedy z terenu Węgier miałoby
nastąpić kontruderzenie które zepchnęłoby sowietów do Bałtyku, a
ostateczne wbicie klina pomiędzy pozbawionych zaopatrzenia żołnierzy
a ich zaplecze spowodować odcięcie tym samym całego frontu od dostaw.
Tym samym Niemcy chcieli ustabilizować front wschodni i przejść
do kontrofensywy, a wtedy podjąć z aliantami rozmowy pokojowe i
doprowadzić do zawieszenia broni. Plan Szefa mógłby być nawet realny,
gdyby nie było Szefa. Być może, jeśli udałoby się wreszcie komuś
go odstrzelić, razem z Meyerem, Heinim i całą resztą tych opętanych
wspólną ideą debili, alianci zgodziliby się na takie rozwiązanie,
w obliczu strat jakie mogłyby zadać im racjonalnie zastosowane technologie
Wunderwaffe. Wszelkie gdybania brutalnie jednak przerwał amerykański
samolot rozpoznawczy, który wykrył koncentrację przygotowujących
się do tej operacji zestawów Mistel w bazie w Rechlinie. Wkrótce
samoloty 8AF USAAF dosłownie wybombardowały cały Rechlin z wojny,
tym samym kończąc definitywnie operację Żelazny Młot zanim jeszcze
się rozpoczęła.
|
|
|
Stirling
z naszej kolekcji |
|
Werner Baumbach dopiero 1
marca dostał od Hitlera oficjalnie wolną rękę na robienie tego,
co i tak od dawna robił po swojemu, z zaleceniem spowolnienia ruskiej
ofensywy. Wehrmacht już nie nadążał spieprzać przed bezkresnymi
watahami kałmuków i innych skośnookich i śniadych typowych czerwonoarmistów
dowodzonych przez błyskotliwych oficerów (ich rola była szczególnie
ważna, bowiem jak z historii i opowiadań wiadomo często byli jedynymi
ludźmi w grupie którzy rozumieli po rosyjsku). Nie zastanawiając
się długo, Baumbach wykonał telefon do bazy Olga by ktoś wyskoczył
i coś zrobił. Sytuacja była o tyle trudna że w tym czasie nie istniało
już coś takiego jak rozpoznanie, i akcję wykonano trochę na żywca,
ale dla ludzi w KG200 była to typowa, nudna sytuacja ciągnąca się
jak brazylijski serial. Wysłano samolot, którego załoga zobaczyła
w Zgorzelcu wąskie gardło w ciągnącej fali sowietów: most na Odrze.
Odra to rzeka na tyle duża że się jej nie przeskoczy, most pontonowy
tez trzeba zrobić solidnie, czyli nie z marszu, a wobec braku innych
przepraw w pobliżu ocalałe z wojennej zawieruchy mosty w Zgorzelcu
stanowiły element o znaczeniu strategicznym dla postępu ofensywy.
Położono więc wstępnie celem wyjaśnienia sytuacji rakietę Hs-293
na jednym z nich, a dwa dni później wystartowało pięć Misteli. Rosjanie
próbowali być sprytni i mosty w tym czasie były już obsadzone przez
artylerię przeciwlotniczą, ale załogi KG200 były jeszcze sprytniejsze
bo przed zespołami Mistel leciało kilka samolotów Ju-188 z rakietami
Hs-293 którymi zaczęły one okładać właśnie stanowiska przeciwlotnicze.
W efekcie zanim ktokolwiek się połapał co się dzieje, mostów już
nie było. Takich akcji, w tej okolicy jak i na zachodnim froncie
(mosty na Renie, tunele) było oczywiście o wiele więcej, tak że
Niemcy zdążyli złapać drugi oddech, ale oczywistym było że to niczego
nie zmienia poza odroczeniem powstania NRD. Od tego miejsca zaczyna
się też dramatyczny koniec opowieści o KG200.
|
|
|
Garbusek
trafił się chłopakom odrobinę podarty, ale darowanemu się w zęby nie
zagląda, nie? |
|
latająca ogrodowa pergola
do bluszczu: Vickers Wellington |
|
Prawdopodobnie zdaniem Hitlera pułkownik Baumbach
miał powstrzymać sowietów i odrzucić ich co najmniej do Kaukazu,
dlatego też z polecenia Szefa tego wybitnego znawcę rzeczy dziwnych
i ulotnych oraz specjalistę od zadań niemożliwych do wykonania odsunięto
od dowodzenia. W tym czasie postępy frontu z obu stron były już
nie do opanowania i powstrzymania, i rozpoczęła się wielka ucieczka
z zagrożonych baz. Początkowo wiele załóg transportując cały swój
ocalały dobytek własnymi maszynami i niszcząc to czego nie można
było zabrać zgrupowało się na leśnym lądowisku w okolicach Stuttgartu,
stamtąd wkrótce przebazowano się do Monachium, na lotnisko zbombardowanej
fabryki Dorniera. Wśród gruzów i ruin udało się ukryć resztki sprzętu
i ustanowić ostatnią stałą bazę z której wykonywano loty transportowe
tajemniczych ładunków i ważnych osób w nieznane do dziś miejsca;
tu urywa się m.in. ostatni znany ślad jednej z Wunderwaffe, tzw.
dzwonu. 25 kwietnia 1945 zrujnowane centrum dowodzenia operacji
KG200 zamaskowane w zniszczonej fabryce Dorniera opuścił jej ostatni
dowódca, zastępca płk. Baumbacha, P. Stahl. Postać enigmatyczna
i zagadkowa, na pewno profesjonalista, prawa ręka Baumbacha (który
i tak cały czas był na miejscu). Ostatnim rozkazem było zwolnienie
wszystkich ze służby i polecenie ratowania się na własną rękę. Dokumenty
spalono, sprzęt zniszczono, część personelu w cywilnych ubraniach
bez dokumentów przebiła się do amerykańskich stref okupacyjnych,
pozostali na ocalałych maszynach odlecieli do okrążonej już bazy
Olga dostarczając odciętym kolegom resztki zaopatrzenia i ostatnie
rozkazy. W tym czasie tylko Olga działała jeszcze, pozostałe bazy
już nie istniały a ich personel albo przebijał się do Niemiec albo
zasilił inne rozpaczliwie walczące w okrążeniu pułki albo po prostu
zaginął. Co ważne, wszystkie dokumenty zniszczono, i nie wiadomo
zbyt wiele o tych bazach, choć wiadomo na pewno że wykonywały one
loty do Grecji, Włoch, Transjordanii (Palestyny), Persji i daleko
w głąb ZSRS oraz Afryki.
|
|
|
Pierwotnie był to najpawdziwszy
Spitfire. Ucierpiał jednak nieznacznie po czołówce z parowozem. |
|
ie lotnisko w Połtawie, gdzie
zgrupowane były samoloty Boeing B-17 oczekujące na odlot z powrotem
do swoich baz; zniszczono wtedy kilkadziesiąt maszyn a setki uszkodzono,
i była to największa jednorazowa strata USAAF w historii wojny)
trafili m.in. do Rodezji, a poszukiwania zakończyli w latach osiemdziesiątych
gdy okazało się że człowiek ten zmarł jako obywatel Szwajcarii.
Ostatnią w miarę zorganizowaną akcją przeprowadzoną przez pilotów
KG200 było systematyczne niszczenie mostów i wszelkich przepraw
na ostatnich naturalnych rubieżach obronnych jakimi były rzeki,
szczególnie Odra i Nysa. Loty te wykonywano do wyczerpania zapasów
specjalistycznego uzbrojenia. Po upadku bazy Olga poszczególni piloci
rozproszyli się wraz z personelem i sprzętem po różnych polowych
bazach, z których większość nawet nie miała nazwy, i KG200 praktycznie
przestała istnieć bowiem poszczególne załogi działały odtąd w całkowitej
izolacji i braku łączności z resztą grupy czy dowództwa. Loty wykonywano
aż do utraty maszyn (rzadziej) bądź do wyczerpania zapasów (przeważnie).
Ostatecznie załogi i technicy wysadzali bazy i sprzęt w powietrze
a następnie przebijali się do amerykańskich stref okupacyjnych,
w cywilnych ubraniach i z fałszywymi dokumentami. Tam znikali w
tłumie innych żołnierzy. Nikt naprawdę nie może powiedzieć jak wyglądały
ostatnie chwile polowych baz KG200- Olga, Carmen, Toska, polowych
lądowisk czy centrali (już w Monachium); po ich działalności nie
pozostał praktycznie żaden ślad.
|
|
|
Reichenberg
V1 - model wyposażony w system naprowadzający. |
|
Luftwaffe w 1945 roku. Pomysł powstał w głowie pilota szybowcowego,
weterana desantu na fort Eben Emael w czasie kampanii francuskiej.
Pilot ten prawdopodobnie w czasie tamtego lądowania uderzył się
w główkę o kabinę swego DFS-230, i taka mu koncepcja zaświtała żeby
wysyłać pilotów samobójców do ataków na wybrane cele. Na hasło nabór
ochotników do jednostki do zadań specjalnych zgłosiło się parę
tysięcy ludzi latających dotąd w lotnictwie transportowym (w tym
byłe załogi He-111Z i weterani desantu na Kanał Koryncki na DFS
230), ale kiedy się okazało o co chodzi, większość kandydatów nie
wyraziła ochoty na tak głupie zakończenie życia i w efekcie do IV./KG
200 na przeszkolenie trafiło jedynie około 70 osób. Szybowcowy Ośrodek
Doświadczalny w Ainring w tym czasie przygotował konstrukcję V-1
limited edition dla amatorów mocnych wrażeń (Fieseler Fi-103) i
wszystko było by super, gdyby nie sam stosunek personelu KG200 do
tego pomysłu. W efekcie próby przeciągały się w nieskończoność,
przesuwano wszelkie możliwe środki z tego programu na zespoły Mistel
(które zastosowano z o wiele lepszym skutkiem, choćby przeciw alianckiej
żegludze), i w 1945 roku sprawa stanęła na skierowaniu do akcji
z wykorzystaniem Fi-103 wyłącznie ochotników w pełni przekonanych
o słuszności tego pomysłu. Wcześniej, załogi które przybyły na wezwanie,
ale nie chciały stać się mięsem armatnim, zasiliły rozbitą na froncie
III./KG66, a najlepsi pozostali w II./KG200. Jako uzupełnienie programu
IV./KG200 w umysłach hitlerowskiego kierownictwa zdążyła powstać
jeszcze koncepcja wykorzystania skazańców i nieuleczalnie chorych
do poprowadzenia Fi-103, ale podobnie jak wiele innych genialnych
posunięć niemieckich decydentów także ta koncepcja upadła.
Wyszkolono ostatecznie ponad stu młodych i dynamicznych kierowców
Fi-103 (Reichenberg IV), przeważnie odmóżdżonych ideologicznie nastolatków
z Hitlerjugend, podsyłanych odgórnie przez organizację dr. Goebbelsa,
i rzeczywiście po szkoleniu potrafili oni zapewne wylądować dosłownie
w miejscu, ale ich umiejętności na szczęście dla nich nie zdążyły
być sprawdzone w praktyce. Aliantom raczej by to nie przeszkodziło
na co wskazuje praktyka bombardowania Londynu czy Antwerpii o wiele
skuteczniejszymi V-2 i mizernym wpływie tego działania na morale
i losy wojny wobec gigantycznych nakładów na to poniesionych.
|
|
|
Przy
zakupach B-17 na szczęśliwych nabywców czekały od czasu do czasu
promocje w postaci dorzucanego w komplecie "dzbanka". |
|
Podnajęty od Reki jego
policwagen - odmalowany z okazji Międzynarodowego Dnia Przechodnia.
|
|
Aby opowieść ta była w miarę dostępnych choć
skromnych możliwości kompletna, trzeba jeszcze wspomnieć o pozostałych
dwóch Grupach, 3 i 4, które pozostały tylko w planach. Grupa III/KG
200 to znany temat torpedowych Fw-190 testowanych na Babich Dołach
w Gdyni, ale ponieważ cały program się ostatecznie upadł, piloci
niedoszłego III./KG 200 zasilili grupę SG5, wykonującą na kilku
poskładanych Focke-Wulfach loty osłonowe w czasie nocnych startów
i lądowań swoich kolegów z innych eskadr KG200. Wszystkie te samoloty
z czasem zostały rozbite w kraksach związanych z nocnymi operacjami.
Nieciekawą sławę miał zdobyć natomiast IV./KG 200, czyli grupa ostatecznego
rozwiązania kwestii nadmiaru pilotów w
Chyba najciekawszym fragmentem historii KG 200 są operacje drugiej
eskadry, wykonywane w strefach przyfrontowych, w warunkach Polak
potrafi. Lotniska wykorzystywane do akcji w ciągu dnia wyglądały
na zrujnowane i zdemolowane, nie wzbudzając zainteresowania lotnictwa
przeciwnika, włącznie z wrakami wystawianymi na zaoranym pasie.
Lotniska te przeważnie były w pobliżu lasów, w których stały zamaskowane
baraki, warsztaty i samoloty. Z czasem coraz częściej w ogóle nie
były to lotniska tylko leśne lądowiska. Starty często wykonywano
na przełaj, ma uprzednio przygotowanym kierunku startu, oczywiście
przeważnie w nocy i niekoniecznie przy księżycu i ładnej pogodzie.
Z powodu braku oświetlenia i lataniu na tzw. reflektor, czyli włączany
przez obsługę naziemną na końcu przecinki tuż przed lądowaniem/startem
reflektor kierunkowy dużej mocy wskazujący kierunek lądowania/startu
w swoim kierunku, bardzo częste były kraksy, w których tracono cenny
czas i samoloty, a czasem także bezcenne załogi.
|
|
|
Tutaj
nie mam doprawdy co napisać. Mocne rzeczy i tak bronią się same... |
|
Takich samodzielnych stacji operacyjnych KG
200 było kilka. Te o których wiadomo to Carmen w północnych Włoszech,
operująca w zachodnim rejonie Morza Śródziemnego, północnej i zachodniej
Afryce, Olga wykonująca loty nad terenem zachodniej Europy, Anglii,
Irlandii i Islandii (tajna baza meteo i nasłuch), oraz Klara i Toska
operujące na całym froncie wschodnim oraz dalej poza nim. Wszystkie
te bazy pełne były kaskaderów i prowadziły swą własną prywatną wojnę,
ale tylko o bazie Olga wiadomo coś więcej niż to że była. Dowódcą
był P. Stahl, facet który w zimie 1942 wykonywał misje z zaopatrzeniem
dla fińskiego oddziału rozpoznawczego działającego w odcięciu na
terenie ZSRS ponad 1000 kilometrów za linią frontu (ostatnio pojawiła
się na naszym rynku księgarskim jego słynna książka, z której nic
nie wynika i nie należy się nią podniecać, być może zresztą powstała
ona dla odwrócenia uwagi od pewnych kwestii). Załogi z bazy Olga
organizowały transport i logistykę akcji mającej na celu zabójstwo
Churchilla, ostatecznie zamordowano omyłkowo jego sobowtóra (to
śliski temat, nie wiadomo czy Anglicy wystawili Niemcom sobowtóra,
czy był to przypadek, czy zwykłe nieporozumienie. Cała akcja do
dziś jest utajniona i nawet nie wiadomo oficjalnie czy miała rzeczywiście
miejsce). Jedyny zapis o bazie Olga jaki wydostał się na światło
dzienne mówi o bazie zamaskowanej w lesie, polanach na których parkowano
samoloty i je obsługiwano oraz o przecince wykorzystywanej jako
pas startowy i sześciu Ju-188 oraz dwóch Do-288 (zdobyczne Boeing
B-17).
|
|
|
Łącząc brutalną siłę i bezwzgledny potencjał
bojowy, PWS stanowił wyzwanie
nawet dla spotykanych w kg200 pilotów z włosami na klacie.
|
|
Całość gdzieś pod Frankfurtem nad
Menem. Baza żyła wyłącznie nocą, całkowicie panujący w powietrzu
alianci nigdy nie wykryli jej istnienia, mimo iż las był podejrzany
od pewnego czasu i latające tuż nad koronami drzew alianckie samoloty
szturmowe Hawker Typhoon wielokrotnie okładały las rakietami. Wspomniany
już P. Stahl, którego wspomnienia przytoczył swego czasu Andrew
J. Swanger w doskonałym artykule w miesięczniku World War II z
września 1997, mówi wprost o maskowanych siatkami ścieżkach wytyczonych
pomiędzy drzewami i systemie tuneli pod polanami i przecinkami w
tajnej bazie pod Frankfurtem. Niemal na pewno chodzi tu właśnie
o Olgę. Olga realizowała najczęściej przerzut agentów do wyzwolonej
już Europy i Wielkiej Brytanii, zazwyczaj na spadochronach. Doświadczalnie
stosowano także inne kaskaderskie techniki zrzutu, z których przyjęła
się m.in. technika polegająca na zrzucie specjalnie opracowanego
kontenera o bardzo lekkiej konstrukcji (metalowy szkielet pokryty
sklejką) zawierającego w sobie trzech agentów i ich wyposażenie.
Ciekawostką może być fakt, że agenci przeważnie byli szkoleni w
pewnym górskim schronisku w Karkonoszach podległym bezpośrednio
pod ponurej sławy Urząd Bezpieczeństwa Rzeszy, do którego można
było dojechać tylko kolejką linową i ochraniany przez SS.
|
|
|
Grupa kilku przemiłych
panów chowająca się przed deszczem. |
|
Innym rodzajem zadań były
loty z zaopatrzeniem dla niemieckiego ruchu oporu i agentów, często
w dość karkołomnych warunkach- w całkowicie opanowanej przez aliantów
strefie powietrznej i w nocy. Zdarzało się że załogi wykorzystywały
alianckie stacje naprowadzania pod pozorem zagubionej brytyjskiej
załogi nocnego bombowca lub przyłączały się do zdemolowanej wyprawy
bombowej wracającej znad Niemiec jeśli nie było jeszcze zbyt jasno.
Jeśli było widno, stosowano dość ryzykowną taktykę wykorzystywania
zdobycznych samolotów alianckich które udając uszkodzone próbowały
się przebić do własnych, alianckich pozycji. Co najmniej dwukrotnie
zaatakowane i zestrzelone zostały w ten sposób alianckie bombowce
B-17 (które nierozważnie bądź z przyczyn technicznych odłączyły
się od formacji) przez udającego uszkodzenia niemieckiego B-17 kryjącego
się wśród innych maruderów alianckiej wyprawy w drodze do swojego
celu. Zbyt mało jest wiarygodnych danych by móc z całą odpowiedzialnością
stwierdzić czy było to działanie samo w sobie celowe czy też wykorzystano
tylko nadarzającą się okazje w zamieszaniu atakowanej przez myśliwce
formacji, faktem jednak jest że Niemcy prawie zawsze mieli aktualne
na dany dzień przelotu malowanie konkretnej grupy bombowej, włącznie
z tym że należący do KG200 Consolidated B-24 znaleziony w zdobytej
bazie w Brandis miał wymalowany nawet numer seryjny innego Liberatora
którego nosił malowanie.
|
|
|
Ten
erwudziak odbywał loty łącznikowe w trudnych, północnych warunkach.
Uwagę zwraca
arktyczny kamuflaż i tuningowane ciemne szyby w przedziale dla Vip'ów. |
|
Na pewno
KG200 używała co najmniej pięciu B-17F i prawdopodobnie dokładnie
dwóch B-17G. Były to: B-17F "Wulf Hound", B-17F "Flak
Dancer", B-17F "Down and Go!", B-17F "Miss Nonalee
II", B-17F "Phyllis Marie", B-17G "?", B-17G
"?" (te ostatnie bazowały w Wackersleben). Pierwszą fortecę
Niemcy zdobyli 12 grudnia 1942 roku (to właśnie dzięki jej testom
w Rechlinie powstała taktyka atakowania formacji Combat Box od czoła,
gdzie jak się okazało Królowe Nieba były całkowicie bezbronne wobec
atakujących z różnicą prędkości około 1000 km/h myśliwców. Rzeź pilotów,
bombardierów i nawigatorów wymusiła pospieszne wprowadzenie, kosztem
pogorszenia parametrów, wersji B-17G). Pierwszą fortecę w KG200 utracono
15 maja 1944 roku, a drugą 27 lipca w niejasnych okolicznościach (cel
misji znał tylko nawigator i centrum operacji; jeśli samolot nie wrócił,
nawet macierzysta baza mogła nie wiedzieć w jakim rejonie spadła maszyna).
19 listopada bardzo ciężko uszkodzona kolejna forteca z trudem dociągnęła
do Rechlina. 9 lutego 1945 nad granicą hiszpańsko-francuską eksplodował
w powietrzu kolejny niemiecki B-17, wysadzony przez agenta-samobójcę,
jednego z dziesięciu innych wiezionych pasażerów. W jednym z ostatnich
epizodów lotów KG200, już spod Stuttgartu, wracający z misji zrzutu
9 agentów (w trzech kontenerach z wyposażeniem) B-17 został poważnie
uszkodzony przez nocnego Mosquito. Załoga opuściła samolot który rozbił
się doszczętnie. Ostatnią misję z użyciem B-17 wykonano 2 maja 1945. |
|
|
a
powiadają że to nazywa się Zlin 526F |
|
Jednym z bardziej znanych samolotów B-17 w
KG 200 był "Phyllis Marie", który udanie lądował przymusowo
na polu w Vaerlosen w Danii po tym jak został ostrzelany 4 lub 8
marca 1944r. nad Werben w Niemczech. Samolot podniesiono i korzystając
z bogatego zaplecza części zamiennych (które codziennie dosłownie
spadały Niemcom z nieba) maszynę doprowadzono do stanu wyjściowego.
Samolot ten jest jedną z bardziej znanych maszyn KG 200 z tego prostego
powodu, że zachowały się jego zdjęcia, czyli coś w przypadku samolotu
latającego w tej jednostce bardzo rzadko spotykanego. Inną ciekawą
cechą tej maszyny było pozostawienie jej w stanie niemal oryginalnym
(poza transponderami), włącznie ze wszystkimi karabinami Browning
M2. Było to rzadko stosowane rozwiązanie z powodu notorycznych problemów
z oryginalną amunicją do nich, której często nie można było dostarczyć
z miejsca gdzie została zdobyta do oddalonych jednostek na czas.
Niemcy przeważnie w miejsce oryginalnych M2 montowali własne Rheinmetall
MG 131. 4 maja 1945r. samolot ten porzucony na opuszczonym lotnisku
w Altenburgu został odnaleziony przez amerykańską piechotę i wkrótce
zabrany przez jakichś pilotów w niewiadomym kierunku. Był to jedyny
poniemiecki B-17 jaki nie wpadł w ręce sowietów. Prawdopodobnie
został potem rozebrany na części przez techników Intelligence Service,
ale gdzie i co dalej nie wie nikt. Wiadomo że samolot ten zanim
przejęli go Niemcy wykonał 36 misji bombowych w 568 eskadrze 390
grupy bombowej w 13 skrzydle bombowym 8 armii powietrznej, i pochodził
ze 115 serii produkcyjnej. Miał numer seryjny 42-30713 i został
wyprodukowany bezpośrednio w macierzystych zakładach Boeinga w Seattle.
Najlepszy numer jaki wykonano w tym samolocie miał miejsce 20 grudnia
1944 roku, kiedy to samolotem tym przerzucano sześciu agentów z
Krakowa do Odessy. W chwili zrzutu jeden z agentów okazał się być
agentem podwójnym i przed skokiem wrzucił do samolotu granat ręczny.
Jeden ze strzelców pokładowych który zabezpieczał zrzut rzucił się
własnym ciałem na granat a następnie wyrzucił go przez szeroko rozwartą
komorę bombową. Granat eksplodował w powietrzu chwilę później i
niegroźnie uszkodził drzwi komory bombowej. Po tym (nie pierwszym)
wydarzeniu do końca lotów operacyjnych wszystkie załogi KG200 transportujące
agentów przez całą drogę trzymały ich na muszce broni osobistej.
Zdarzało się też że w locie załogi usypiały swoich pasażerów i zrzucały
ich nieprzytomnych, szczególnie w misjach nad Związkiem Sowieckim
(spadochrony otwierały się samoczynnie).
|
|
|
Obdarzona
niezwykłym wdziękiem Phyllis&Marie |
|
W czasie działań wojennych
Niemcy zdobyli w stanie zdatnym do lotu dobrze ponad sto sowieckich
samolotów szturmowych Iliuszyn Ił-2 różnych wersji. Poza lotami
testowymi nigdy nie były wykorzystywane, nawet w celach szkoleniowych,
jako uznane za samoloty niebezpieczne. Większość z nich posłużyła
za cele ćwiczebne ma poligonie bazy doświadczalnej w Rechlinie,
gdzie KG200 była stałym bywalcem, pozostałe samoloty trafiły na
wystawy zdobycznego sprzętu. Ani Finowie, ani Madziarzy, ani Słowacy
nie chcieli ich za darmo. Samoloty te nie trafiły ostatecznie nawet
do sławnej piątej eskadry KG200, gdzie wykonano na nich loty próbne,
z uwagi na niespełnianie przez nie żadnych niemieckich norm stosowanych
w lotnictwie, zarówno w zakresie osiągów, jak i bezpieczeństwa pilotażu.
Węgrzy w miejsce oferowanych za darmo Iłów zakupili ostatecznie
samoloty Junkers Ju-87. Być może jednak zaważyły względy polityczne,
bo jeden i drugi samolot był tak samo bezcelowy w realiach braku
panowania w powietrzu pod koniec wojny.
|
|
|
Erwudziaka używano dla oszacowania odwagi świeżo
wcielonych pilotów pułku.
Najodważniejsi potrafili doń podejść na dystans poniżej metra.
|
|
Wykorzystywane
w pułku samoloty były rozmaitego pochodzenia i typu. Nierzadko KG
200, a szczególnie jej piąta eskadra (czyli pierwsza w II./KG200)
używała samolotów zdobycznych. Jedynie jednosilnikowymi myśliwcami,
zazwyczaj Supermarine Spitfire, zarządzała jednostka znana jako Rosarius
Zirkus (Cyrk Rosariusa; nazwa pochodzi od połączenia nazwiska jej
twórcy i dowódcy z tym co tam się działo). Od 12 czerwca 1943 roku
do końca wojny przez KG200 przewinęły się następujące typy maszyn
na pewno: B-17, B-24, P-47, P-51, P-38, Avro Lancaster, DH Mosquito,
Typhoon i Spitfire, oraz Pe-2 i co najmniej jeden typ Jaka-9 znaleziony
w zdobytym Peenemunde przez Sowietów. Kolekcję uzupełniały Arado Ar-96,
Ar-195, Ar-232, Blohm & Voss B&V-138, B&V-222, Dornier
Do-217K, Focke-Wulf FW-190F-8, FW-200, Fieseler Fi-103, Gotha Go-242,
Heinkel He-115, He-177, Junkers Ju-52, Ju-86R, Ju-88 / Ju-188, Ju-90,
Ju-252, Ju-352, Ju-290 / Ju-390 oraz zespoły Mistel. O tych samolotach
wiadomo, są zdjęcia. Na pewno używano także innych maszyn, zależnie
od potrzeb, więc jeśli gdzieś ktoś widział UFO z rejestracją KG200:
A3 +... , to się nie należy dziwić. |
|
|
maluszek:
Ju 390 |
|
Powyższy nie porusza nawet częściowo tematu
o którym próbuje traktować, z bardzo prozaicznego powodu. Nie wiadomo
do dziś bardzo wielu rzeczy na temat KG200, i prawdopodobnie nie
dowiemy się tego nigdy. Tajemnice dotyczące KG200 więcej niż prawdopodobnie
sięgają najwyższych szczebli władzy i polityki każdej ze stron konfliktu,
jest wielce prawdopodobnie że pewne działania tej jednostki miały
wpływ na to kto dziś mieszka w jakich granicach i w jakim systemie
gospodarczo-politycznym utkwił jego kraj po wojnie. Nie wiadomo
nic o lotach ostatnim ocalałym Ju-390 z różnymi osobami i skrzyniami
"bez napisów" z Pragi do Bodo w Norwegii jeszcze w maju
1945 roku, o przelotach BV-222 na Spitsbergen, o wyprawie Ju-290
do Chin.
O lotach do podziemnej bazy U-Bootów na Grenlandii gdzie mieli prawdopodobnie
schronić się ci którym nie udało się przebić do Norwegii (szlak
północny) lub Hiszpanii (szlak południowy) w drodze do Ameryki Południowej
i czekając tam na jakiś okręt podwodny których kilka wahadłowo kursowało
z pasażerami i ładunkiem w poprzek Atlantyku; od tamtych czasów
do dziś bazę tę wykorzystują Amerykanie (nazywa się "Thule"
i nadal nie ma jej na mapach) i niekoniecznie chcą tam kogokolwiek
wpuścić. Wielu wybitnych techników, pilotów i ludzi, często powiązanych
z KG200, brało udział w tuż-powojennej eksplozji przemysłu lotniczego
Hiszpanii, Argentyny, Brazylii czy Pakistanu (nieco później). Oczywiście
wielu z nich trafiło do USA (początki Skunk-Works i próby programu
Bell X-1) oraz ZSRS; o ile jednak w Stanach z czasem mieli oni status
gości rządu i przebywali na podobnych (formalnie nielegalnych) zasadach
jak np. A.Einstein (sic!), to "nieco" gorzej mieli ci
wykorzystywani przez obrońców światowego pokoju i postępu w ZSRS
(np. półsamobójcze loty na poskładanych Ju-287, DFS-346 czy He-162).
Co ciekawe ostatni pozostali przy życiu technicy, inżynierowie i
piloci których sowieci złapali albo których dostali w prezencie
na mocy specjalnego tajnego porozumienia od rządu amerykańskiego,
powrócili do Niemiec dopiero za kanclerza Adenauera (tak jak m.in.
Erich "Bubbi" Hartmann). Ilu pozostało w świńskim raju
na zawsze nie dowiemy się już nigdy. Zdecydowana większość z nich,
z personelem naziemnym najniższego szczebla włącznie, tajemnicę
KG200 zabrała ze sobą do grobu
|
|